Melancholia (Przerwa-Tetmajer, cykl)/Róża
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Róża |
Pochodzenie | Melancholia |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1899 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Stałem raz na nicejskiem wybrzeżu, trzymając różę purpurową w ręku.
Przedemną było morze, złoto-błękitne, fioletowo-srebrne, ciche, słoneczne morze o południu słonecznem.
Rozkołysane perły, szmaragdy i opale fali pobrzeżnej podbiegały mi pod stopy, szumiąc jednostajnie i rytmicznie, jak harfa w jedną strunę palcem uderzana.
Na niebie czystem i szafirowo-złotem, stało ogromne, pełne ognia słońce. Była to wiosna.
Kilka białych mew krążyło nad wodą, to muskając jej powierzchnię piersią, to podnosząc się w górę: tak latają motyle nad łąką.
W dali, ku wschodowi, szedł statek, wlekąc za sobą siwą wstęgę dymu i wolno z oczu ginął w wodnej pustce.
Rzuciłem różę na wodę.
Fala szła wstecz i wstecz ją poniosła.
Widziałem, jak się oddalała, purpurowa naprzód na perłowej pianie, a potem bledsza na szmaragdach morskich.
Ale za chwilę do stóp mi przybiegła z powrotem fali.
Spostrzegłem tylko, że kilka listków oderwanych przez prąd od kielicha, przypłynęło osobno.
I znów fala wstecz poszła i wstecz różę odniosła; ale za chwilę kwiat był u stóp moich z powrotem fali.
Tylko więcej listków, przez prąd oderwanych, przypłynęło osobno.
Stałem długo nad morzem — fala szła ku mnie i wstecz odpływała, przynosząc mi do stóp coraz mniejszy kwiat róży i coraz więcej listków z kwiatu oderwanych.
Aż wreszcie nie pozostało zeń nic, tylko garść listków, rzuconych na wodę.
I morze niosło je ku mnie ciągle i ciągle...
Czy nie bywa tak z sercem? Wreszcie do stóp przypływa na garść listków rozbite.