Miałem ją tylko jedną...

<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Różycki
Tytuł Miałem ją tylko jedną...
Pochodzenie Wybór poezyi
cykl Wiersze różne
Wydawca Towarzystwo Akcyjne S. Orgelbranda Synów
Data wyd. 1911
Druk Towarzystwo Akcyjne S. Orgelbranda Synów
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tomik
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


MIAŁEM JĄ TYLKO JEDNĄ...

Miałem ją tylko jedną na świecie,
Taką serdeczną, taką jedyną,
Była przecudna, jak świeże kwiecie,
Jak te obłoki białe, co płyną
Po niebie w jasne, majowe rano
Nad moją biedną strzechą żytnianą...

Gdy wyszła ze mną nieraz na pole
I swe jedwabne rozplotła włosy,
To się kłaniały przed nią kąkole
I modry chaber i zbożne kłosy,
I cała ziemia moja kochana,
Zda się, zginała przed nią kolana.

A kiedy twarz swą zwróciła białą
I wzrok utkwiła w nieba sklepieniu
To złote słońce się do niej śmiało,
Śląc swe całunki w jasnym promieniu,
I całe niebo patrzyło na nią,
Jakby na jakąś wszechwładną panią.


I nawet stary ten bór sosnowy,
Który przed ludźmi zawsze był skryty,
Wiódł z nią swe ciche, rzewne rozmowy,
Tuląc ją w płaszcz swój zielonolity,
Pieścił szumami, co serce koją,
I zwał ją dzieckiem i córką swoją.

A rzek srebrzystych jasne zwierciadła
I te po łąkach błyszczące strugi,
Gdy nad ich brzegiem pocichu siadła,
To jej swój pacierz szeptały długi
I swych tęczowych kropel tysiące
Rzucały dla niej hojnie po łące.

A złote wschody i te zachody,
Co się zarzewiem szkarłatu palą
I te obłoki, co w czas pogody
Mkną zbłękitnionych przezroczy falą
I swe bieluchne skrzydła rozpostrą,
Zwały ją swoją najmilszą siostrą.

I jam ją także pokochał szczerze
Swojej młodości świętym zapałem,
O! dziś już uczuć swoich nie zmierzę —
Wiem, że ją tylko jedną kochałem
Całą swą duszą, całą tęsknotą,
Bo była także, jak ja, sierotą.

A dziś jej tutaj przy mnie już niéma.
Poszła, miłością moją wzgardziła, —
Próżno ją szukam swemi oczyma
W lasach, gdzie niegdyś ze mną błądziła,
I kładła cicho na moją głowę
Girlandy z maków, wianki chabrowe.

I próżno pytam się tych kamieni,
Co po przydrożach skulone siedzą,

W jakiej ją mogę znaleźć przestrzeni
I czy też czego o niej nie wiedzą,
I próżno pragnę w brzóz smętnym śpiewie
Usłyszeć o niej — nikt o niej nie wie!

I próżno błądzę w każdą noc jasną
Po pustych drogach, po pustem polu
I patrzę w gwiazdy, co cicho gasną,
Pełen jakiegoś niemego bolu,
i próżno rany swe własne krwawię,
Niebo i ziemia są nieme prawie.

Próżno!.. lecz dzisiaj już wiem, co zrobię:
Nie będę płakał, klął swojej doli,
Ani się nurzał w czarnej żałobie,
Lecz gdy mi zdrowie moje pozwoli,
Będę się za nią modlił gorąco,
Aby nie była nigdy tęskniącą,

By każda chmura znikła z jej czoła,
Zmieniając smutek w blaski radosne,
Aby widziała zawsze dokoła
Pachnące kwiaty, słońce i wiosnę
I by to życie, co mnie złamało,
Jej tylko szczęście bezmierne dało.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Różycki.