Miasto pływające/XXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Miasto pływające |
Wydawca | Redakcya „Opiekuna Domowego” |
Data wyd. | 1872 |
Druk | Drukarnia J. Jaworskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Jadwiga T. |
Tytuł orygin. | Une ville flottante |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W krótce potem spotkałem kapitana. Opowiedziałem mu scenę, któréj byłem świadkiem. Zauważyliśmy, że to niebezpieczne położenie powiększa się. Gdybyśmy mogli przeszkodzić okropnym następstwom. O! jakże chciałbym przyspieszyć bieg tego Great-Eastern’u, i przedzielić całym oceanem Harry Drake’a od Fabijana!
Rozchodząc się z kapitanem Corsicanem, umówiliśmy się żeby czuwać więcéj jak dotąd nad aktorami tego dramatu, którego rozwiązanie mogło każdéj chwili wybuchnąć mimo naszéj woli!
Tego dnia, oczekiwano „Australasian” statku towarzystwa Cunard, mającego dwa tysiące siedemset sześdziesiąt beczek, a służącego na linii z Liwerpoola do New-Yorku. Miał wypłynąć z Ameryki w środę rano, a nie mógł się spóźnić. Czatowano nań przy przejściu, lecz on nie przechodził.
Około godziny jedenastej podróżnicy angielscy urządzili subskrypcyją na korzyść rannych na okręcie, z których kilku niemogło jeszcze opuścić miejsca przeznaczonego dla chorych. Między innemi przełożonemu nad ładunkiem, zagrażało chromienie nieuleczone. Lista ta pokryła się podpisami, spowodowawszy poprzednio pewne sprzeczki drobiazgowe, które sprowadziły zamianę wyrazów niezbyt mile brzmiących.
W południe słońce dozwoliło zrobić spostrzeżenia bardzo dokładne:
Szer. 41° 11′ 11″ P.
Bieg: 257 mil.
Mieliśmy oznaczoną szerokość w przybliżeniu jednéj sekundy. Młodzi narzeczeni, którzy przyszli przeczytać tę notatkę, zrobili poruszenie nieukontentowania. Istotnie mogli narzekać na parę.
Przed śniadaniem kapitan Anderson, chcąc zrobić rozrywkę swoim podróżnym, znudzonym tak długą podróżą, urządził ćwiczenia gimnastyczne, któremi sam dowodził. Z pięćdziesiąt amatorów rozrywki uzbrojonych w kije jak on naśladowali jego ruchy z małpią dokładnością. Ci gimnastycy improwizowani pracowali metodycznie z zaciśniętemi ustami jak żołnierze na paradzie. Na wieczór zapowiedziano nowe „entertainment”. Ja nie poszedłem na nie. Te same zabawy ciągle powtarzane męczyły mnie. Założono drugi dziennik współzawodniczący z Ocean-Time. Tegoż wieczoru jak się zdaje, oba dzienniki zlały się w jeden. Co do mnie spędziłem pierwsze godziny nocy na pokładzie.
Morze się wznosiło i zapowiadało burzę, chociaż niebo jeszcze było cudowne. Kołysanie okrętu czuć się już dawało. Leżąc na ławce przy rudlu, zachwycałem się temi konstelacyjami, które się roztaczały na firmamencie. Gwiazdy mrowiły się w zenicie, a lubo gołem okiem można ich tylko dostrzedz pięć tysięcy na całéj przestrzeni niebieskiéj, tego wieczoru zdawało się, że się je liczyło na milijony. Widziałem wlekący się na horyzoncie ogon Pegaza w całéj okazałości Zwierzyńca niebieskiego, jak suknia gwiazdzista królowéj w czarodziejskiem przedstawieniu. Plejady wznosiły się ku wyżynom nieba, w tym samem czasie co i bliźnięta, które pomimo swego nazwiska, nie wschodzą zaraz jedno za drugiem, jak bohaterowie bajki. Byk patrzał na mnie swem wielkiem ognistem okiem. U szczytu sklepienia niebios błyszczała Waga, nasza przyszła gwiazda biegunowa, a niedaleko od niéj zaokrąglał się ów strumień brylantowy co tworzy koronę północną. Zdawało się przecież, że wszystkie owe konstelacyje nieruchome, poruszają się wraz z kołysaniem okrętu, a podczas jego wahania się widziałem jak wielki maszt zarysowywał łuk dokładnie odznaczony, zacząwszy od Wielkiéj Niedźwiedzicy aż do Altairu Orła, gdy tymczasem księżyc zaledwie wynurzał się z wód powierzchni.