<<< Dane tekstu >>>
Autor Julijusz Verne
Tytuł Miasto pływające
Wydawca Redakcya „Opiekuna Domowego”
Data wyd. 1872
Druk Drukarnia J. Jaworskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jadwiga T.
Tytuł orygin. Une ville flottante
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXIX.

Przeszkodzić już nie można było roztrzygnięciu tej sprawy. Było tylko kilka godzin, do czasu, w którym się mieli obydwa przeciwnicy spotkać. Skąd pochodził ten pośpiech! Dlaczego Harry Drake nie czekał, aż wysiądą z okrętu? Czy ten okręt, wynajęty przez towarzystwo francuzkie zdawał mu się stanowiskiem więcej pomyślnem, do tego spotkania, które miało być pojedynkiem śmiertelnym. Pewniej może Drake miał skryte wyrachowanie pozbyć się Fabijana, zanim ten postawi nogę na lądzie amerykańskim, i zacznie podejrzewać obecność Ellen’y na okręcie, o czem jak sądził Drake nikt nie wiedział? Rzeczywiście tak być musiało.
— Mniejsza o to, już po wszystkiem — rzekł kapitan Corsican, lepiej prędzéj skończyć.
— Czy mam prosić doktora Pitferge’a aby był obecny przy pojedynku jako lekarz?
— Dobrze, poproś pan.
Corsican poszedł do Fabijana. W tej chwili dało się słyszeć uderzenie dzwonu. Zapytałem sternika, co znaczyło to niezwykłe dzwonienie. Odpowiedział mi, że dzwonią pochowanie majtka, co umarł w nocy. Rzeczywiście ten smutny obrzęd miał się dopełnić. Pogoda dotąd tak piękna zaczęła się zmieniać. Wielkie chmury zbierały się na południe. Na odgłos dzwonu, podróżni zaczęli się tłumnie zgromadzać na prawym boku okrętu. Oficerowie, majtkowie, palacze, którzy nie byli na służbie, przyszli na pokład.
O godzinie drugiej, grono marynarzy wyszło z pokoju chorych, i minęło machinę rudla.
Ciało umarłego majtka, zaszyte w płótno, z kulą uwiązaną do nóg, niosło na desce czterech ludzi. Ten umarły przykryty był flagą brytańską. Za niosącemi szli przyjaciele umarłego, postępowali zwolna wśród otaczających, którzy się ustępowali, aby ich przepuścić.
Przyszedłszy na tył koła prawego boku, orszak się zatrzymał; ciało postawiono na placyku którym kończą się schody na wysokości pokładu. Na przodzie tego szpaleru patrzących stał kapitan Anderson w paradnym ubraniu i jego główniejsi oficerowie. Kapitan trzymał w ręku książkę do nabożeństwa. Zdjął kapelusz i przez kilka minut wśród głębokiéj ciszy, któréj nawet fale nie przerywały, czytał głosem donośnym modlitwę za umarłych. W tej atmosferze ciężkiéj, pochmurnej, cichej, bez najmniejszego wiatru każde słowo można było słyszeć wyraźnie. Kilku podróżnych powtarzało za nim cichym głosem.
Za danym przez kapitana znakiem, ciało wzniesiono do góry, i spuszczono do morza. Chwilkę płynęło po wierzchu, wyprostowało się, później znikło w kręgu piany.
W tym samym czasie majtek ze straży zawołał:
— Ziemia!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: Jadwiga Papi.