Miasto pływające/XXXVIII
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Miasto pływające |
Wydawca | Redakcya „Opiekuna Domowego” |
Data wyd. | 1872 |
Druk | Drukarnia J. Jaworskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Jadwiga T. |
Tytuł orygin. | Une ville flottante |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przez jakiś czas, szliśmy przez bardzo długą spadzistość wybrzeża kanadyjskiego. Ta spadzistość doprowadziła nas do brzegu rzeki, całkiem prawie zawalonéj lodem. Tam czekała łódź, mająca nas przewieść do Ameryki. Jeden podróżny już zajął w niej miejsce. Był to inżynier z Kentuck; wymienił zaraz swe nazwisko i zajęcie doktorowi. Odpłynęliśmy, nie tracąc czasu, to odpychając lody, to je odsuwając, łódź dostała się na środek rzeki, gdzie nurt utrzymał przejście wolniejsze. Stamtąd raz ostatni spojrzeliśmy na zachwycającą kaskadę Nijagary. Nasz towarzysz patrzał na nią z uwagą.
— Prawda panie że piękna — mówiłem do niego — zachwycająca!
— Tak — odpowiedział — ale ileż to siły mechanicznej bez użytku, a jaki to młyn mógłby obracać podobny spadek!
Nigdy nie miałem chęci tak nieposkromionéj jak tą razą, aby wrzucić inżyniera do wody!
Na drugim brzegu, mała droga, że prawie prostopadła, wciągnęła nas w kilka sekund na wzgórze. O wpół do drugiej wsiedliśmy do „express“[1] który nas zawiózł do Buffalo o kwadrans na trzecią. Zwiedziwszy to młode wielkie miasto, skosztowawszy wody z jeziora Erié, wsiedliśmy do New-Yorku central railway[2], o szóstej wieczorem. Nazajutrz opuściwszy wygodne łóżka sleeping-car[3], przyjechaliśmy do Albany a „rail-road“[4], Hudsońska biegnąca wzdłuż brzegu lewego rzeki, zrzuciła nas w Nowym Yorku w kilka godzin późniéj.
Nazajutrz 15 kwietnia, w towarzystwie mego niezmordowanego doktora, przebiegłem miasto, rzekę Wschodnią, Brooklyn. Gdy nadszedł wieczór, pożegnałem tego poczciwego Dean Pitferge‘a i opuszczając go, uczułem, że pozostawiam przyjaciela.
Na wtorek 16 kwietnia, wyznaczony był dzień, w którym miał odpłynąć Great-Eastern. Udałem się o godzinie jedenastéj do trzydziestego siódmego portu gdzie tender miał czekać na podróżnych. Już był zapchany pasażerami i walizami.
— Wsiadłem. W chwili kiedy tender miał odpłynąć z portu, ktoś mnie ścisnął za ramię. Odwróciłem się. Był to jeszcze doktór Pitferge.
— Pan tutaj! wykrzyknąłem, wracasz pan do Europy?
— Na Great-Eastern’ie?
— Oczywiście odpowiedział mi uśmiechając się kochany oryginał, namyśliłem się i jadę. Pomyśl pan przecież, może to będzie ostatnia podróż Great-Eastern’u, ta właśnie, z któréj nie powróci.
Mieli już dzwonić na odjazd, kiedy jeden ze „steward’ów“[5] z hotelu Fifth-Avenue, przybiegł prędko, i oddał mi telegram z Niagary-Falls: „Ellen się obudziła, umysł całkiem jej wrócił, pisał mi kapitan Corsican, a doktór ręczy za nią“!
Zakomunikowałem tę dobrą wiadomość Dean Pitferge‘owi.
— Ręczy za nią! ręczy za nią! — odparł pomrukując mój towarzysz podróży — ja także ręczę za nią, Lecz cóż to dowodzi? Jeżeliby kto zaręczył za mnie, za pana, za nas wszystkich, mój kochany przyjacielu, możeby bardzo źle zrobił!...
W dwanaście dni późniéj, przybyliśmy do Brest‘u, a na zajutrz do Paryża. Podróż z powrotem odbyła się bez żadnego wypadku, z wielkiem nieukontentowaniem Dean Pitferge‘a, który ciągle oczekiwał rozbicia statku!
A kiedy usiadłem przy swoim stole, to, gdybym nie miał tych notatek z każdego dnia, ten Great-Eastern, miasto pływające w którym zamieszkiwałem przez cały miesiąc, to spotkanie Ellen‘y i Fabijana, ta nieporównana Nijagara; to wszystko wydałoby mi się snem tylko! Ach! co to za przyjemność podróżować, nawet kiedy się powraca, cokolwiek mówił o tem doktór! Przez osiem miesięcy nie słyszałem nic o moim oryginale. Ale dnia jednego oddano mi list z poczty, pokryty różnokolorowemi pieczątkami, który się rozpoczynał temi słowy:
„Na brzegu Coringuy skały podwodnéj Aukland‘u. Przecież rozbiliśmy się...“
A kończył się tak:
„Nigdy nie byłem zdrowszy!
Dean Pitferge“.