Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki/Xięga I/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki |
Pochodzenie | Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym |
Wydawca | U Barbezata |
Data wyd. | 1830 |
Miejsce wyd. | Paryż |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
V. Gdybym chciał na wzór inszych amantów opisać piękność tej, którąm ukochał, fatygowałbym czytelników zbyt przeciągłem wyobrażeniem. Lilije i róże, perły i rubiny, kształt Dyany, wdzięk Wenery, byłyby zapewne na placu. Ale jako piękność prawdziwa nie potrzebuje przysad, tak styl mój prosty i szczery, nie wyrównałby żądaniu mojemu.
Julianna nie miała tego blasku płci, która jak mówią romanse, lilije zawstydza: nie chcę ja różom, ani lilijom krzywdy czynić, powiem więc zprosta, iż była biała, rumieniec miała piękny; a co najbardziej przymilało jej postać, była skromność przedziwna w ułożeniu. Oko czarne, lubo żywe i pełne, nie bujało przecie na wszystkie strony, ani zbyt pierzchliwą jaskrawością uprzedzało cudze spójrzenia; chód był pomiarkowany, choć lekki, głos wdzięczny, lubo nie pieszczony. Możeby się dla tych przywar innym nie podobała; mnie przypadła do serca.
Nie daleko naszego dworu był staw obszerny: ku tamtej stronie matka moja z Julianną wyszły na przechadzkę, i chodziły w cieniu drzew, zasadzonych na grobli: ja tymczasem obaczywszy u brzegu małą łódkę, wsiadłem w nią, i puściłem się na wodę. Gdym prawie był na samym środku, zawołany od matki, chcąc raptem skręcić w biegu łódkę, ta się tak nagle przechyliła, iż straciwszy wagę, wpadłem w wodę i zanurzyłem się. Skoczyli zaraz domowi, i już nieraz pogrążonego, z wielką ciężkością i hazardem wpół prawie nieżywego na brzeg wynieśli.
Gdym pierwszy raz po otrzeźwieniu oczy otworzył, postrzegłem płaczącą Juliannę. Widok ten taką we mnie uczynił rewolucyą, iż straciwszy powtórnie zmysły, wtenczas dopiero przyszedłem do siebie, gdy mnie zaniesionego do domu na łóżku położono. Szukałem ciekawie, skorom do siebie przyszedł, jeżeli Julianny nie zobaczę, i gdym się o nią matki pytał, odpowiedziała, iż powtórna moja słabość tak ją przestraszyła, że zemdloną ledwo się było można dotrzeźwić, teraz dla nabrania sił u siebie spoczywa. Jeżeli słabość Julianny była mi przyczyną żalu, okazya słabości orzeźwiła serce moje; skutek jednak, czyli z przestrachu, czyli zaziębienia, tak był dzielny, iż przez kilka niedziel z łóżka wstać nie mogłem. Przez czas słabości mojej ustawicznie prawie przesiadywała przy mnie matka: raz gdy wyszła z pokoju, kazała Juliannie zostać się przy mnie, mówiąc, iż zaraz powróci.
Skorom się sam bez świadków, z Julianną obaczył, uczułem takową bojaźń i pomięszanie, żem ust otworzyć nie śmiał; przezwyciężając jednakże wstręt nadzwyczajny, rzekłem drżącym głosem: « Mamże mieć nadzieję, że moja niedyskretna może porywczość znajdzie odpuszczenie!.... czyż wiarę pozyskam, gdy to, com przyrzekł, stokrotnie potwierdzę!..... » Z początku zbyła milczeniem pytania; jam w nię oczy wlepiwszy, czekał wyroków szczęścia, lub nieszczęścia mojego. Nakoniec westchnąwszy ciężko, na tę się zdobyła odpowiedź. « Nie zdaje mi się, aby to było z dobrem domu tego, w którym się prawie z miłosierdzia mieszczę, iżby jedyny tak znacznej fortuny dziedzic, do takowego brał się postanowienia, któreby mu nic więcej może nie przyniosło, nad prawdziwe przywiązanie i wdzięczność. Nie taję się, żebym była szczęśliwą, ale lepiej będzie, że mnie powinność uczyni nieszczęśliwą, aniżeli niewdzięczną. Przestańmy o tym mówić: postrzegam, iżem więcej powiedziała, niż mówić należało. » Rozrzewniony tak boleśną, a niemniej pożądaną odpowiedzią, otwierałem usta, chcąc jej niewczesną delikatność przełamać, matka w tym punkcie nadeszła, i zaraz się o czem inszem dyskurs zaczął.
Szukałem przez długi czas sposobnej okazyi do wynurzenia żądań moich. Widząc raz matkę w dobrym humorze, rozmawiającą o przyszłem mojem postanowieniu; mówiąc niby w powszechności, rozwodzić się szeroce nad tem począłem, jako w zamęściu szukać posagu i bogatej wyprawy, jestto upadlać tak święte związki: zacząłem dalej wyliczać przymioty, jakiebym chciał znaleźć w przyszłej małżonce, i nieznacznie czyniłem definicyą Julianny. Nie wiem, czy się domyśliła fortelu mojego matka, czy postrzegła w attencyach moich więcej, niż grzeczność, czy oczy Julianny wydały: pod pretextem doskonalszej edukacyi, postanowiła odwieźć ją do blizkiego klasztoru panien zakonnych, i żadnej w tem nie używając affektacyi, w potocznym dyskursie spytała mnie, czyli jestem w tej mierze jednego z nią zdania? Wydał mnie nieprzygotowanego nagły rumieniec; ocuciwszy się jednak nieco, zacząłem szeroce przekładać defekta edukacyi klasztornej, i tak, mniemam, natenczas byłem wymównym, iż gdyby nie była wiadoma matce przyczyna tych remonstracyj, przedsięwzięta podróż nie wzięłaby skutku.
Przyszedł nakoniec dzień smutny rozstania naszego. Cośmy wzajemnie ucierpieli, wieleśmy skrytych łez wylali, wiele przysiąg i oświadczeń zobopólnie uczynionych było! ten chyba pojmie, który się w podobnym razie znajdował. Po odjeździe Julianny, postrzegła matka moja nadzwyczajną we mnie melancholią; strzegłem się towarzystwa, a najmilsza, i prawie jedyna zabawa moja była uczęszczać do miłego, a teraz jeszcze szacowniejszego lasku. Bojąc się więc, żeby zbyteczna melancholia zdrowiu mojemu nie zaszkodziła, chcąc uczynić dywersyą, tak niewczesnemu, jak mniemała, kochaniu, za radą brata swego, umyśliła mnie wysłać do cudzych krajów. Żeby zaś raz poznany od wuja mego Pan Damon, nie był odłączony do mego towarzystwa, tak wyjazd mój naglił, iż w niedziel kilka, wszystko już było gotowe do podróży.