Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki/Xięga I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Krasicki
Tytuł Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki
Część Xięga I
Pochodzenie Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym
Wydawca U Barbezata
Data wyd. 1830
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii


XIĘGA I.

I. Ktokolwiek opisanie życia mojego czytać będzie, niech wie zawczasu, że to ani spowiedź, ani panegiryk. Nie dla próżnej chwały, ani dla upokorzenia mojego tę pracą przedsięwziąłem; ale siedząc na wsi, gdy mam czas wolny, wolę go obrócić na to pisanie, niż łamać kark za zającem albo w kuflu pedogry szukać.
Urodziłem się w domu uczciwym, szlacheckim: którego roku, nie wyrażam; bo to się na nic nikomu nie zda: do mojej historyi chronologia mniej potrzebna: a mnie też nie bardzo miło przypominać sobie, żem stary. Gdybym się chciał zasadzać na świadectwach konkluzyj i panegiryków przypisanych przodkom moim, które zbótwiałe dotąd u mnie w kaplicy wiszą, znalazłbym się może w pokrewieństwie ze wszystkiemi panującemi familiami w Europie; alem ja od tej próżności daleki. Niesiecki nas w swoim herbarzu, na złość Paprockiemu i Okolskiemu, pomieścił: i mnie samemu dostało się czytać w jednym starym manuskrypcie, iż podczas owego sławnego Gliniańskiego rokoszu, Gabryel Doświadczyński niósł buńczuk przed Rafałem Granowskim, marszałkiem naówczas i hetmanem wielkim koronnym.
Nim zacznę mówić o mojem wychowaniu, nie od rzeczy zda mi się namienić cokolwiek o tych, od których życie wziąłem, tojest, po prostu o moim ojcu i o mojej matce. Ojciec mój po stopniach Skarbnik, Wojski, Miecznik, Łowczy, Cześnik, Podstoli, sześćdziesięcioletnie ziemi swojej i województwa usługi, a ustawiczne na sejmiki elekcyjne i gospodarskie peregrynacye, przy kresie życia szczęśliwie nadgrodzone i ukoronowane zobaczył: został Stolnikiem. Do tego nawet stopnia konsyderacyi już był przyszedł, że go podano ostatnim kandydatem do Podsędkostwa; ale przeciwna cnocie fortuna nie pozwoliła dojść tego stopnia: prędko się jednak uspokoił zwyczajną nieszczęśliwym reflexyą nad marnościami świata tego.
Dopomogła do takowej rezolucyi nader szczęśliwa natura: był albowiem z tego rodzaju ludzi którychto pospolicie nazywają: Dobra dusza. Nic on o tem nie wiedział, co robili Grecy i Rzymianie, i jeżeli co zasłyszał o Czechu i Lechu, to chyba w parafji na kazaniu. Co mu powiedział niegdyś jego ojciec, a jak starzy twierdzili, jeszcze lepsza dusza, niż on, to toż samo on nam ustawicznie powiadał: tak dalece, iż u nas, nie tylko wieś, ale i sposoby mówienia i myślenia były dziedziczne. Wreszcie byłto człowiek rzetelny, szczery, przyjacielski; i choć nie umiał cnot definiować, umiał je pełnić. Z tej jednak nieumiejętności definiowania, pochodziło, iż się był względem ludzkości nieco pomylił: rozumiał albowiem, iż dobrze w dóm gościa przyjąć, jest toż samo, co się z nim upić. Stąd poszło, że się i inwentarz zmniejszył, i zdrowie nadwerężyło: znosił jednak pedogrę sercem heroicznem; i kiedy mu czasem pofolgowała, często natenczas powtarzał: iż miło cierpieć dla kochanej ojczyzny.
Matka moja, z dzieciństwa wychowana na wsi, dla odpustu chyba nawiedzała pobliższe miasta: skąd każdy łatwo wnieść sobie może, że jej na wielu teraźniejszych talentach brakło. Nie obchodziło ją to bynajmniej; i gdy raz strofowana była od jednego modnego kawalera, iż zdawała się mieć zbyt surowe maxymy, i dzikość niejaką obrażającą oczy wielkiego świata, rzekła mu w szczerości ducha, że woli prostacką cnotę, niż grzeczne występki.
Pierwsze lata niemowlęctwa mojego przepędzone były w orszaku niewiast: nie dobrze jeszcze artykułowane słowa tłumaczyły piastunki i niańki za dziwnie roztropne odpowiedzi: te z niesłychaną skwapliwością zaraz opowiadano matce mojej, która zwyczajnie od tego punktu zaczynała dyskursa w każdem posiedzeniu: potakiwali ziewając sąsiedzi; a nie jeden byłby może nakoniec i zasnął, gdyby nie budził ich ojciec częstemi kielichy. Orzeźwieni naówczas wynurzali koleją obfite życzenia, aprekacye i proroctwa; a mój ojciec płakał.
W dalszym czasów przeciągu, nie raz mi na myśl przychodziły zdrożności pierwiastkowej edukacyi; i zastanawiałem się nad tem, jak jest rzecz zła i szkodliwa, w niemowlęcym nawet wieku, poruczać dzieci osobom nie mającym żadnego oświecenia. Tkwią mi do tego czasu w głowie bajki i straszne powieści, którychem się aż nadto nasłuchał; i częstokroć, mimo rozumną konwikcyą, muszę się z sobą pasować, żebym gusłom i zabobonom nie wierzył, lub wykorzenił bojaźń jakowąś i wstręt, gdy zostaję bez światła, albo na osobności.
Nadto wkradał się nieznacznie gust obmowy: słysząc albowiem, jako każdego z dworskich obyczaje niewiasty krytykowały, te zaś powieści mile przyjmowane przed starszemi bywały; wziąłem to sobie za punkt pozyskania łaski matki, lub ochmistrzyni, cokolwiek też przed niemi na drugich mówić: a gdy brakło okazyi, udawać się musiałem do kłamstwa. Uważałem i to, że jak wieczorne rozmowy były zwyczajnie o upiorach, czarownicach i strachach, tak ranne o snach: jedna drugiej z kobiet opowiadała, co się jej śniło: a z ich tłumaczeń i wróżek nauczyłem się, iż gdy się komu ogień marzy, gościa się w dóm spodziewać trzeba; a gdy ząb wypadnie, zapewne natenczas ktoś z krewnych umrze.
Tak do lat siedmiu przebywszy w domu trafiło się, iż przyjechał do nas brat matki mojej, człowiek urzędem, nauką i wiadomością świata znamienity. Przypatrywałem się pilnie wujowi memu tym bardziej, iż widziałem, że go rodzice moi bardzo szanowali: dziwowałem się, iż dwa dni u nas siedząc, jeszcze się był nie upił; Xiędzu Lektorowi, mówiącemu o upiorach, wierzyć nie chciał. To mi wstręt do niego zaczęło czynić, iż się zemną nie tak, jak drudzy, bawił; a co najgorsza, zapędzoną w pochwały moją matkę nie pomału, mnie zaś niezmiernie zmięszał, gdy się spytał, czy ja umiem czytać, pisać i inne wiekowi przyzwoite mam wiadomości?
Pierwszy raz obiły się o moje uszy natenczas takowe słowa: matka z początku chciała o czem inszem dyskurs zacząć, ale gdy coraz bardziej nalegał, rzekła natenczas, i ledwo nie słowo w słowo jej dyskurs pamiętam: Podobno się zdziwisz, braciszku, gdy ci powiem szczerze, że nasz Mikołajek dotąd ani pisać, ani czytać nie umie; ale nie będziesz nas z mężem moim winował, gdy ci opowiem przyczyny, dla których nie chcieliśmy się śpieszyć z jego nauką. Naprzód dziecie jest delikatne, słabe, mogłaby mu zaszkodzić zbytnia sedentarya, którą i nad elementarzem mieć trzeba. Potem, jak sam Wmć Pan widzisz, niezmiernie jest bojaźliwe; gdybyśmy mu dyrektora dali, straciłoby fantazyą, ta zaś raz stracona, powetować się nie może. Trudno też znaleźć doskonałego takiego człowieka, jakiegobyśmy chcieli mieć do jego edukacyi; a nakoniec, jużto ostatnia rzecz, jak mówią, młode źrebie łamać.
Dobrze mówisz, moja panno, odezwał się Jegomość: świętej pamięci nieboszczyk mój ojciec, Panie, świeć nad duszą jego, toż samo o mnie mówił; ale jednakowo, kiedy Jegomość tak mówi, podobno lepiej dać Mikołajka do szkół. Opatrzy z łaski swojej i miejsce i człowieka: a tymczasem wypijmy za zdrowie Jegomości, mojego Mościwego Pana, i kochanego dobrodzieja.
Z jaką radością moją, a może i matki odjechał nazajutrz ten wspólny nasz nieprzyjaciel, wyrazić trudno: jednak jego dyskurs zostawił w umyśle ojcowskim fatalną impressyą. Coraz mowę zaczynał o szkołach; nawet kupiono elementarz i tablicę do pisania. Bolało to niezmiernie matkę: jednak jako była bogobojna, gdy jej w tem uczyniono skrupuł, że mnie na zgubę moję pieści, uczyniła zapewne najheroiczniejszą w życiu swojem ofiarę, gdy zezwoliła na to, abym był wysłany do szkół publicznych: ojciec albowiem upornie, i z wielką natarczywością ganił domową edukacyą, dla tej przyczyny, że tego przedtem w Polszcze nie bywało. Co na to odpowiadała matka, nie pamiętam; to wiem, i dobrze pamiętać będę, że po długich utarczkach, troskach, pożegnaniach, błogosławieństwach, nakoniec rzewliwym płaczu, do szkół wyprawiony zostałem.
II. Nim dalszy proceder szkolnej edukacyi mojej opiszę, niech mi się godzi zastanowić nad niektóremi okolicznościami, a osobliwie wewnętrzną naówczas umysłu mojego sytuacyą. Przez siedm lat nie tak wychowania, jak pieszczot domowych, byłem wolen, nie tylko od nauki, ale od najmniejszego chęciom moim sprzeciwienia się; stąd ten pierwszy krok poniewolnego wyjazdu zdawał mi się nieznośny. Pierwszy raz dopiero poznawałem ciężar podległości, oddalałem się pierwszy raz od obecności rodziców, od pieszczot matki, od pochlebstw domowników. Najbardziej jednak, jak zapamiętam, przerażał mnie cel dla którego wysłany byłem, nauka. Nie mogłem ją mianować dobrem, bo mi nią grożono, i obiecywano za karę: wnosiłem więc sobie, iż nie może być, tylko przykra i dolegliwa.
Nie widziawszy przedtem nikogo w domu naszym, któryby, oprócz kościoła na xiążce czytał; mniemałem, iż na tem szczęśliwość starszych zasadzona, iż się nie uczą. Przymnażało umartwienia pełne narzekania pożegnanie domowych, żałujących panięcia, iż się będzie musiał uczyć: i lubo mi rodzice powiadali, iż mi to wyjdzie na dobre, jam to brał za sposób słodzenia nieszczęścia mego; wewnętrznie przekonany, iż jeżeli nauka jest karą, jam na nią zasłużył, i dla tego mnie do szkół wiozą.
Długo pożądany dyrektor był człowiek młody, bez żadnego doświadczenia, sam się jeszcze uczący, synowiec rodzony J. X. Prefekta tych szkół, do których jechałem. Chłopiec do posługi w domu i szkole syn naszego pana podstarościego, dobrze mi z dawna znajomy, prawie rówiennik, i wszystkiej domowej rozpusty wierny i nierozdzielny towarzysz. Reszta wyprawy składała się ze starego szafarza i gospodyni, wyuczonej w sekretach domowej apteczki, a to dla poratowania, broń Boże choroby, zdrowia mojego.
W wigilią wyjazdu zawołany do ojca z panem dyrektorem, byłem świadkiem instrukcyi iemu danej; i wtenczas poznałem, jak dobre dusze sposobne są do przyjęcia łatwego przeciwnych skłonnościom swoim impressyj. Naprzód albowiem zlawszy na niego władzę swoję rodzicielską, zaklinał na wszystkie obowiązki, aby nie folgował: wchodził w wielkie pochwały plag, zdobył się podobno natenczas pierwszy raz na cytacyą, powtarzając owe wiersze z elementarza: « Rószczką Duch święty dziateczki bić radzi, i t. d. » te przedziwne maxymy kończyły wielokrotnie dość zwięzłe peryody jego oracyi: nakoniec, na znak podobno juryzdykcyi, dał mu w ręce kańczuk, prawda, że mały i cieńki, ale jakem sam potem sprobował, bardzo bolesny.
Gdyśmy już z izby wychodzili, właśnie jak gdyby najpotrzebniejszej rzeczy zapomniał, uchyliwszy drzwi, zawołał na pana dyrektora: « bijże, bo ja ci za to płacę. » Co się ze mną działo, jakem truchlał, drżał, płakał, dorozumieć się każdy może: pobiegłem natychmiast do matki, i wszystko, co się działo, nie bez rzewnego płaczu, opowiedziałem. Kazała więc zawołać dyrektora, i w krótkości słów dała mu do wyrozumienia, iż leżeli się tknie dziecięcia, i służbę straci i skórą odpowie. Pocieszyło mnie to trochę, i zaraz nazajutrz puściliśmy się w drogę, którąm ja prawie całą przejęczał; pan dyrektor przemyślał podobno nad tem, kogo miał słuchać, czy pana, czy pani.
Przyjechaliśmy bez żadnego przypadku, przyjęci z wielką radością. Pierwiastki szkolne szły trybem zwyczajnym. Pojętność miałem wielką, ale wstręt od nauk jeszcze większy. Pan dyrektor pamiętniejszy na groźby pani, niż rozkaz pana, obchodził się zrazu zemną dyskretnie; ale wziąwszy sam w swojej szkole plagi od professora, pełen zapalczywości, lubom był nie winien, oddał mi tyle dwoje. Od tego czasu czynił kolejno zadosyć obowiązkom włożonym od rodziców moich; pieścił, gdzie nie było potrzeba, bił, kiedy nie należało. Wziąwszy nakoniec w dzień swoich imienin parę sukień od matki w podarunku, napisał przez pierwszą pocztę rodzicom, iż Jmć Pan Mikołaj czasu swego w nauce samego nawet Herkulesa przejdzie.
Sposób dalszy sprawowania się mojego w szkołach, podobien był pierwiastkom: przyjaźń współuczniów, a bardziej wspólne swawoli uczestnictwo, było przyczyną mniej uważanych, lecz niemniej szkodliwych konsekwencyj.
Jużem dochodził lat szesnastu, gdym odebrał wiadomość o śmierci ojca, i zaraz rozkaz powracania do domu. Czułem, prawda, żal wrodzony; ale gdy się ten uśmierzył, stanęła w oczach pochlebna perspektywa swobody. Gość w domu pożądany, we dwójnasób powiększone zacząłem odbierać domowych adoracye; sam pan dyrektor przyświadczał, iż mi już szkoły nie były potrzebne. Dołożyli się do tak rozsądnego zdania sąsiedzi, perswadując matce, iż już właśnie byłem w tej porze, aby sobie zasługiwać na afekt braterski, i wspierać zadziedziczałą popularnością sławę domu Doświadczyńskich.
Na tym więc fundamencie, dobrze się wprzód opatrzywszy w ammunicyą piwną, miodową, winną i gorzałczaną, zacząłem być rad w domu moim. Zrazu ten sposób życia nie bardzo się był matce mojej podobał, osobliwie gdym podczas kuligu wywrócony z sanek, trochę był sobie żebra nadwerężył: ale przekupieni obietnicami i datkiem domowi, umieli niektóre z moich awantur taić; drugie, jeżeli nie usprawiedliwiać, przynajmniej dawać im pozór obojętny. W tak słodkiem życiu szły dni raptownie, gdyby był osnowy szczęścia mojego wuj nie przerwał, testamentem ojcowskim wyznaczony opiekun.
Przyjechawszy do nas, żadnego wstrętu nie pokazał, i już zaczynałem tryumfować; wtem drżący i od strachu zbledniały, przypada do mnie mój, nowej kreacyi z chłopca, pokojowy, oznajmując, iż moje psy gończe, legawe, charty, kundysy, co do jednego już w stawie potopione; konie, jedne przeprowadzone do inszej wsi, drugie, wyprawione na jarmark: dworzanom podziękowano; a co najgorsza, kozaczek bandurzysta, wziąwszy na drogę boleśny wiatyk, sromotnie wypędzony z domu.
Zawołany do wuja, zastałem z nim matkę; i na pół żywy ze wstydu, złości, żalu, i upokorzenia, musiałem rad słuchać napomnienia, i reguł nanowo mi przepisanych. Trzeba było zrobić z potrzeby cnotę: obiecałem odmienić sposób życia, z mocnem wewnątrz przedsięwzięciem, iż tego, com obiecał, nie wykonam. Czyli się ogłosiła w okolicy ta awantura, czyli obwieszczono umyślnie niektórych Ichmościów, żadnegom z dawnych kompanów przez całą, a dość przewlekłą bytność wuja mego nie obaczył. Ale natychmiast ustawicznie się zemną bawili ludzie roztropni, uczeni i trzeźwi, których natenczas dopierom poznał; i jak uważałem, rozrywki z niemi, choć nie tak ochocze i wrzaskliwe, jak moje przeszłe, przecież szły ciąglej, i coraz nieznacznie dawały okazyą i wstęp do nowych zabaw.
Że zaś po odpędzeniu dawnego nauczyciela, nie trafiał się naprędce drugi, a wuj tymczasem w daleką podróż odjechał, wyperswadowała matce mojej niedawno z Warszawy przybyła sąsiadka, iż w moim wieku kawalerowi, nie łacińskiego, jak dla żaków, inspektora, ale guwernera mieć potrzeba takiego, któryby języka francuzkiego, a co największa, maniery dobrej i prezencyi mógł nauczyć.
Nastręczyła zaraz na ten urząd w domu u siebie bawiącego kawalera rodem z Francyi; który lubo był do niej za kamerdynera przystał, przecież, jak powiadał, uczynił to był umyślnie, chcąc ukryć wielkość imienia swojego: inaczej, poznany, byłby w odpowiedzi za zabicie w pojedynku pod samym bokiem królewskim w Wersalu pierwszego prezydenta parlamentu francuzkiego. Żałowała niezmiernie tak nieszczęśliwego przypadku matka moja, i zaraz posłano po Jmci pana Damona.
III. Pierwsze dni bawienia Jmci Pana guwernera, póki się dobrze ze wszystkiemi nie poznał, oznaczone były pokazywaniem grzeczności ogólnej ku wszystkim, attencyi osobliwej dla matki mojej. My z naszej strony, ile możności, staraliśmy się o to, aby się nie pokazać grubianami i prostakami w oczach Jmci Pana Markiza. Zaś Pan Damon, który, lubo nam objawił, że był Markizem, prosił jednak, aby go nie czczono tym tytułem dla lepszego utajenia, coraz większe prezentował postaci grzeczności nadzwyczajnej, i w naszych stronach niewidzianej.
Po kilku dniach, gdy go matka moja usilnie prosiła, aby nam awantury swoje opowiedział: z początku wielki od tego wstręt pokazywał, ale uproszony nakoniec, nie bez wielu poprzedzających darowizn: odkrył nam ledwo nie najjaśniejsze urodzenie swoje, przypadki ledwo słychane na morzu i na lądzie; awantury miłosne, niektóre pomyślne, niektóre ze złym sukcesem; ta zaś najfatalniejsza, która go nakoniec przywiodła do owego pojedynku z pierwszym prezydentem parlamentu. Kończył powieść, zaklinając na wszystkie obowiązki, aby go nie wydawać: gdyby się albowiem odkrył, życie jego zostawało w ręku naszych; a już się nawet dowiedział o tem od pewnego poufałego przyjaciela xiążęcia, iż król francuzki pisał do naszego z prośbą, aby go wszędzie po Polszcze szukano. Obiecaliśmy Jmci Panu Markizowi zupełne w domu naszym utajenie, z tem jednak ostrzeżeniem, iż, co do oka będzie traktowany jak guwerner, zaś w prywatnem posiedzeniu, jako domowy przyjaciel, i ze wszech miar dystyngwowany kawaler.
Ledwo mogła utaić w sobie i pohamować zbytek pociechy matka moja, iż nie szukając daleko, taki skarb w domu swoim znalazła, że zaś ten sekret trochę jej na sercu ciężył, jako ostróżna i wielce dyskretna, powierzyła go pod wielkiem zaklęciem dwóm tylko wyprobowanej roztropności sąsiadkom, i nie wiedzieć jakim sposobem po całej okolicy wieść się rozeszła o strasznych przypadkach Jmci Pana Markiza; wszyscy jednak tę mieli dyskrecyą, iż tylko w prywatnych posiedzeniach o nich gadali. Byli niektórzy małowierni, ale tę resztę dzikości sarmackiej umiały poskramiać damy, które z natury skłonne do litości, z żalem zapatrywały się na tak wielkie poniżenie zacnej osoby.
Nieskończenie przypadł mi do gustu mój nowy pan guwerner; stąd jednak najbardziej, gdy jaśnie i oczywiście matce mojej wyprobował, iż szkolna nauka żakom tylko przystoi; zacnego zaś panięcia dowcip regułami zacieśniony, na toby się tylko przydał, żeby go palcem po Paryżu wskazywano. « U nas bowiem w Paryżu, dodał, język łaciński w takowej jest pospozycyi, iż kto go umie, nie może się w uczciwej kompanji pokazać; damy się na niego krzywią, a kawalerowie nazywają go pedantem. Edukacya dobra zaczyna się od nabierania prezencyi i fantazyi, ciągnie się i kontynuje probowaniem wspaniałości umysłu, kończy się zaś doświadczaniem sentymentów serca. »
Przyznać się muszę, iżem tej planty edukacyi najmnieszej rzeczy nie zrozumiał, a może i moja matka; ztemwszystkiem, tak się nam zdała być piękna, dowcipna i pożyteczna, iż z ochotą wszyscy na tem przestali, abym się ćwiczył w wspaniałości umysłu, i doświadczeniu sentymentów serca, nie przepominając jednak francuzkiego języka, bez którego jako twierdził Pan Damon, i sentymentów i wspaniałości mieć nie można.
Zostawił był w domu mój wuj grammatykę francuzką, tę nazajutrz rano ofiarowałem Jmci Panu Damonowi, aby mi z niej lekcye dawać począł; ale mnie zadziwiła niezmiernie odpowiedź jego: widzę, prawi, iż Wmć Pana ledwo nie więcej, niż z gruntu, sentymentów uczyć potrzeba. Namieniłem nie dawno, iż reguły umysł zacieśniają; cóż jest grammatyka, jeżeli nie zbiór reguł? porzuć Wmć Pan te żakowskie narzędzia, a idź torem wielkiego świata. Nauka kawalerska zawisła na konwersacyi z równymi sobie; nie będziesz więc Wmć Pan miewał inszych lekcyj; nad ustawiczną ze mną konwersacyą, z niej i wiadomości rzeczy będziesz nabierał, i w sentymentach kawalerskich będziesz się ćwiczył.
Zdało mi się, iżem się już wszystkiego nauczył, taką mnie nabawiła radością odpowiedź Damona. Zaczęliśmy zaraz uprojektowaną plantę do skutku przyprowadzać; i przyznać należy, iż w krótkim czasie dość dobrze pojmować, dalej rozumieć, nakoniec i mówić po francuzku zacząłem.
IV. Wprawiony już nie tylko w rozumienie, ale i mówienie po francuzku, żebym nie tylko coraz bardziej wzmacniał się w tym języku, ale i począł nabierać pierwsze sentymentów elementa: osądził za rzecz potrzebną Jmć Pan Damon, abyśmy się udali do xiąg miłośnomoralnych. W domu, oprócz heroiny, głosu synogarlicy, i ołtarzyka wonnego kadzenia, żadnej inszej xiążki nie znaleźliśmy.
Za wielkiem Jmci Pana Damom staraniem, po kilku miesięcznem oczekiwaniu, przybyły nakoniec romanse Cyrusa i Klelji. Nie przestraszyła mnie bynajmniej niezmierność tak przeciągłych historyj; owszem, takiegom nabrał gustu w słuchaniu, gdy je Pan Damon czytał, iż chcąc czasem dójść końca zawiłej intrygi, trawiłem bezsenne nocy dla wielkiego Alkandra, lub wiernej Mandany. Duchem bohatyrstwa napełniony, nie mając jeszcze żadnej Dorynny, lub Kleomiry, wzdychałem przecie; uskarżałem się na bogi; i ażeby mogło powtarzać echo żałośne jęczenia, nie raz wykradałem się do blizkiego rezydencyi naszej gaiku.
Raz gdym właśnie, najżałośniejszy rozdział czytał historyi Hippolita, leżąc u stoku na miękkiej murawie, wołać począłem żałośnym głosem: « Czemuż się nademną zlitować nie chcesz kochana Julianno? pastwisz się nad tym który uznałby się za najszczęśliwszego, gdyby mógł być wiecznym twoim sługą... Rozkaż!... wszystko dla ciebie uczynić gotowem, byleś mię tylko nie chciała tak niemiłosiernie prześladować!... Pójdę w świat gdzie mnie oczy poniosą... »
Ach! nie czyń mi Wmć Pan tej krzywdy, rzekła w tym punkcie stojąca przy mnie młoda matki mojej wychowanica, tegoż właśnie imienia, która trafunkiem przechodząc się po tym lasku, właśnie za mną stała wtenczas, gdym się ja na te heroiczne okrzyki zdobywał. « Nie rozumiem, rzekła dalej, iżby postępki moje miały komukolwiek czynić przykrość, a dopieroż synowi tej, która w mojem sieroctwie matką mi się staje! »
Nie wiem, czyli tak osobliwy przypadek, czyli głos wdzięczny i zarumienienie się, gdy mówiła, Julianny, czyli natężona z romansów imaginacya, ten we mnie w momencie sprawiła skutek, iż w tym punkcie zdała mi się być boginią. Padłem jej do nóg, łzami oblewając jej ręce, uczyniłem protestacyą miłości wiecznej; i gdyby była gwałtem z rąk moich nie wydarła się, rozumiem, iż cokolwiek Cyrus Mandanie, Hippolit Julji powiedział, wszystkoby to była usłyszała przy tym moim wstępie, w sentymentowe awantury. Respekt nadzwyczajny nie pozwolił mi dalej sprzeciwiać się jej rozkazom.
Zostałem na temże miejscu, i tracąc ją z oczu, dopierom rozmawiać począł z rzeczką, drzewami i pagórki, zgoła kopijując wszystkie, które mi tylko przyjść mogły na myśl oryginały; nie opuściłem najmniejszej okoliczności, i tych, które w romansach czytałem przy każdym pierwszym poznaniu.
Do tego czasu piękność Julianny, lubo była wyborna, nie nader wielką czyniła we mnie impresyą. Przyzwyczajony do jej widoku, zachowywałem się w granicach należytego względem płci damskiej uszanowania; ten osobliwy przypadek tak mi się zdał być niezwyczajnem losu przeznaczeniem, iż każde Julianny wzruszenie wskróś serce moje przerażało: to zaś mając już prawdziwe objektum, nie zatrudniało się fantastycznemi awanturami.
Gdym do domu powrócił, postrzegłem, iż za mojem przybyciem twarz jej się zarumieniła, i skorom wszedł, spuściła oczy. Nie dobrze jeszcze istotnych romansów świadom, zdało mi się, iżem niedyskrecyą na jej gniew zasłużył; i tak mnie ta myśl zasmuciła, iż nadzwyczaj byłem ponury i zamyślony, czekając czasu spoczynku, żebym w cichości zgryzotę serca ulżył. Noc ta była prawie bezsenna: Julianna raz w takiej postaci, jakem ją w lasku widział, zagniewana; drugi raz stała mi ustawicznie w oczach: i gdy przededniem zmorzone powieki sen zamknął, marzyła się przecie ustawicznie jej postać wdzięczna i miła.
V. Gdybym chciał na wzór inszych amantów opisać piękność tej, którąm ukochał, fatygowałbym czytelników zbyt przeciągłem wyobrażeniem. Lilije i róże, perły i rubiny, kształt Dyany, wdzięk Wenery, byłyby zapewne na placu. Ale jako piękność prawdziwa nie potrzebuje przysad, tak styl mój prosty i szczery, nie wyrównałby żądaniu mojemu.
Julianna nie miała tego blasku płci, która jak mówią romanse, lilije zawstydza: nie chcę ja różom, ani lilijom krzywdy czynić, powiem więc zprosta, iż była biała, rumieniec miała piękny; a co najbardziej przymilało jej postać, była skromność przedziwna w ułożeniu. Oko czarne, lubo żywe i pełne, nie bujało przecie na wszystkie strony, ani zbyt pierzchliwą jaskrawością uprzedzało cudze spójrzenia; chód był pomiarkowany, choć lekki, głos wdzięczny, lubo nie pieszczony. Możeby się dla tych przywar innym nie podobała; mnie przypadła do serca.
Nie daleko naszego dworu był staw obszerny: ku tamtej stronie matka moja z Julianną wyszły na przechadzkę, i chodziły w cieniu drzew, zasadzonych na grobli: ja tymczasem obaczywszy u brzegu małą łódkę, wsiadłem w nią, i puściłem się na wodę. Gdym prawie był na samym środku, zawołany od matki, chcąc raptem skręcić w biegu łódkę, ta się tak nagle przechyliła, iż straciwszy wagę, wpadłem w wodę i zanurzyłem się. Skoczyli zaraz domowi, i już nieraz pogrążonego, z wielką ciężkością i hazardem wpół prawie nieżywego na brzeg wynieśli.
Gdym pierwszy raz po otrzeźwieniu oczy otworzył, postrzegłem płaczącą Juliannę. Widok ten taką we mnie uczynił rewolucyą, iż straciwszy powtórnie zmysły, wtenczas dopiero przyszedłem do siebie, gdy mnie zaniesionego do domu na łóżku położono. Szukałem ciekawie, skorom do siebie przyszedł, jeżeli Julianny nie zobaczę, i gdym się o nią matki pytał, odpowiedziała, iż powtórna moja słabość tak ją przestraszyła, że zemdloną ledwo się było można dotrzeźwić, teraz dla nabrania sił u siebie spoczywa. Jeżeli słabość Julianny była mi przyczyną żalu, okazya słabości orzeźwiła serce moje; skutek jednak, czyli z przestrachu, czyli zaziębienia, tak był dzielny, iż przez kilka niedziel z łóżka wstać nie mogłem. Przez czas słabości mojej ustawicznie prawie przesiadywała przy mnie matka: raz gdy wyszła z pokoju, kazała Juliannie zostać się przy mnie, mówiąc, iż zaraz powróci.
Skorom się sam bez świadków, z Julianną obaczył, uczułem takową bojaźń i pomięszanie, żem ust otworzyć nie śmiał; przezwyciężając jednakże wstręt nadzwyczajny, rzekłem drżącym głosem: « Mamże mieć nadzieję, że moja niedyskretna może porywczość znajdzie odpuszczenie!.... czyż wiarę pozyskam, gdy to, com przyrzekł, stokrotnie potwierdzę!..... » Z początku zbyła milczeniem pytania; jam w nię oczy wlepiwszy, czekał wyroków szczęścia, lub nieszczęścia mojego. Nakoniec westchnąwszy ciężko, na tę się zdobyła odpowiedź. « Nie zdaje mi się, aby to było z dobrem domu tego, w którym się prawie z miłosierdzia mieszczę, iżby jedyny tak znacznej fortuny dziedzic, do takowego brał się postanowienia, któreby mu nic więcej może nie przyniosło, nad prawdziwe przywiązanie i wdzięczność. Nie taję się, żebym była szczęśliwą, ale lepiej będzie, że mnie powinność uczyni nieszczęśliwą, aniżeli niewdzięczną. Przestańmy o tym mówić: postrzegam, iżem więcej powiedziała, niż mówić należało. » Rozrzewniony tak boleśną, a niemniej pożądaną odpowiedzią, otwierałem usta, chcąc jej niewczesną delikatność przełamać, matka w tym punkcie nadeszła, i zaraz się o czem inszem dyskurs zaczął.
Szukałem przez długi czas sposobnej okazyi do wynurzenia żądań moich. Widząc raz matkę w dobrym humorze, rozmawiającą o przyszłem mojem postanowieniu; mówiąc niby w powszechności, rozwodzić się szeroce nad tem począłem, jako w zamęściu szukać posagu i bogatej wyprawy, jestto upadlać tak święte związki: zacząłem dalej wyliczać przymioty, jakiebym chciał znaleźć w przyszłej małżonce, i nieznacznie czyniłem definicyą Julianny. Nie wiem, czy się domyśliła fortelu mojego matka, czy postrzegła w attencyach moich więcej, niż grzeczność, czy oczy Julianny wydały: pod pretextem doskonalszej edukacyi, postanowiła odwieźć ją do blizkiego klasztoru panien zakonnych, i żadnej w tem nie używając affektacyi, w potocznym dyskursie spytała mnie, czyli jestem w tej mierze jednego z nią zdania? Wydał mnie nieprzygotowanego nagły rumieniec; ocuciwszy się jednak nieco, zacząłem szeroce przekładać defekta edukacyi klasztornej, i tak, mniemam, natenczas byłem wymównym, iż gdyby nie była wiadoma matce przyczyna tych remonstracyj, przedsięwzięta podróż nie wzięłaby skutku.
Przyszedł nakoniec dzień smutny rozstania naszego. Cośmy wzajemnie ucierpieli, wieleśmy skrytych łez wylali, wiele przysiąg i oświadczeń zobopólnie uczynionych było! ten chyba pojmie, który się w podobnym razie znajdował. Po odjeździe Julianny, postrzegła matka moja nadzwyczajną we mnie melancholią; strzegłem się towarzystwa, a najmilsza, i prawie jedyna zabawa moja była uczęszczać do miłego, a teraz jeszcze szacowniejszego lasku. Bojąc się więc, żeby zbyteczna melancholia zdrowiu mojemu nie zaszkodziła, chcąc uczynić dywersyą, tak niewczesnemu, jak mniemała, kochaniu, za radą brata swego, umyśliła mnie wysłać do cudzych krajów. Żeby zaś raz poznany od wuja mego Pan Damon, nie był odłączony do mego towarzystwa, tak wyjazd mój naglił, iż w niedziel kilka, wszystko już było gotowe do podróży.
VI. Gdyśmy już prawie byli na wsiadaniu, nagle zaszłe interesa przymusiły matkę moją do tego, iż mnie do jednego z najcelniejszych królestwa miast wyprawić umyśliła, ażebym tym lepiej rzeczy wykierował. Odwlekła się z niezmiernym moim i Jmci Pana Damona żalem, podróż do cudzych krajów: że zaś to miasto dość było dalekie od domu naszego, dany mi był list do jednego z krewnych, który tam przemieszkiwał. Przyjechaliśmy na to miejsce bez żadnego przypadku: osób, do których się stosował interes, nie zastałem, i krewny mój, aż za miesiąc miał powrócić.
Gdym więc, ile bez żadnej znajomości, czas dość smutnie trawił, namienił mi Jmć Pan Damon, iż szczęście zdarzyło nam dość pomyślną okoliczność: znalazł albowiem w temże mieście znajomą sobie damę, Baronową de Grankendorff, która urodzeniem Polka, nie dawno owdowiawszy, przyjechała z cudzych krajów, dla objęcia znacznej na siebie spadłej substancyi, i przez kilka niedziel w tem mieście bawić się umyśliła. Nie przyjmuje w dóm swój tylko afidowanych przyjaciół, i Wmć Pan, gdy tam będziesz przezemnie introdukowanym, staraj się, żebyś o jej tu bytności przed nikim nie wspomniał. Wziąwszy więc naprędce instrukcyą, jak mam sobie w tak dystyngwowanej kompanji postępować, uzbrojony w dobrą fantazyą, pierwszy krok, nie bez wewnętrznego wzruszenia, uczyniłem na teatrum wielkiego świata. Weszliśmy zatem do domu dość przystojnego, w którym znajdowała się białogłowa jedna podeszła, i córek dwie tej damy.
Po pierwszych ukłonach i ceremoniach, odezwała się gospodyni, iż ma sobie za honor przyjmować tak dystyngwowanego kawalera; prezentowała mnie zatem całej kompanji, w której było czterech Ichmościów bardzo maniernych, a jakom uważał przyjaciół Jmci Pana Damona; często albowiem z nim pocichu rozmawiali. Uderzyła mnie w oczy butelka wina szampańskiego, którąm na stole postrzegł, koło niej leżało kilka grów kart, i wszystkie inne do tego rzemiosła narzędzia. Jeden ze czterech Ichmościów nie dał się długo rozmowom szerzyć; i gdy ruszony wyskoczył czopek, pienistem winem zaczął zdrowie przybyłego do kompanji gościa. Nie mogłem tego na sobie przewieść, żebym ochoczej gospodyni zdrowia nie wypił. Gdy obeszły rzęsiste koleje godnej konsolacyi, pomyślnych sukcesów, i t. d.; wino rozweselające serce, przydało ustom wymowy na oświadczenie, jak byłem uszczęśliwiony tak miłem posiedzeniem.
Twarz J. Panny Baronównej starszej zdała mi się przedziwna; jużem chciał wstęp czynić do pożądanej z nią konwersacyi, gdy mi ofiarowano karty, i uczyniono przez to dywersyą wynurzenia affektów. Ochota długo w noc trwała; ja zaś nazajutrz obudziwszy się około południa, z ciężkim bólem głowy, gdy piłem herbatę, dowiedziałem się od Jmci Pana Damona, iż i pieniędzy nie mało wygrałem, i pozyskałem serce jednej z tych bogiń, która mnie była dnia wczorajszego wymównym uczyniła. Nie mógł się wypowiedzieć Pan Damon, z jaką satysfakcyą zapatrywał się na moję piękną prezencyą, i upewnił, iż pozyskałem estymacyą matki, a starsza Jmć Panna Baronówna coś więcej, niż dobrą przyjaźń ku mnie powzięła.
Uczęszczaliśmy codziennie do tego domu tak wielce przyjemnego: uznawałem coraz większe progressa w sentymentach Jmć Panny Baronównej, ale mnie dziwiła odmiana szczęścia w karty; przez pierwsze albowiem dwa dni powróciłem się do domu z korzyścią; zaś od tego czasu i w tryszaka dziewiątki mijały, i w maryaszu pamfil odemnie stronił: nakoniec gdym chciał rewanżować w pikietę, musiałem się z tuzami pożegnać, a co najgorsza, i z pieniędzmi; tak dalece, iż gdyby nie znajomy w mieście kredyt matki mojej, dawnoby już było trzeba do domu powracać.
Cieszył mnie w takowem utrapieniu Jmć Pan guwerner nadzieją odmiany szczęścia, i sam o sobie powiadał, iż grając raz w chapankę z Kardynałem de Fleury, przez jedną noc przegrał był sto sześćdziesiąt tysięcy liwrów; nazajutrz zaś i przegrane pieniądze odegrał, i jeszcze zostało mu się w zysku czterdzieści tysięcy. Na dobitkę zaś pocieszenia, przydał z misternym uśmiechem, iż kto w kochaniu szczęśliwy, w karty zyskiwać nie może. Byłbym z całego serca gry przestał, ale to było na przeszkodzie, iż Jmć Panna Baronówna starsza, która zniewoliła serce moje, rada sama zabawiała się kartami, a jam był w jej partyi. Oprócz ustawicznej przegranej gnębiły mój worek bardzo częste, a jakby na przemiany kolejno następujące urodziny i imieniny Jejmci Pani Baronowej, i jej pociech: nie obchodzić zaś tych uroczystości wiązaniem i ucztą, byłobyto wykroczyć przeciw wspaniałości umysłu, i sentymentów od Jmci Pana Damona zaleconych.
Już mijał czwarty tydzień proby sentymentowej, gdy raz na kolacyi Jmć Pan Damon winem nieco rozgrzany, przemówił się z jednym kawalerem naszej kompanji. Z początku, dość politycznie dawali sobie do wyrozumienia wzajemne nieukontentowanie; od słowa do słowa, przyszło do tego, iż adwersarz Jmci Pana Damona, nazwał go oszustem i filutem. Nie mogąc wytrzymać tej zniewagi Jmci Pana Markiza, porwałem się z miejsca, tamten do szpady, w momencie wszyscy do oręża. Stał się rozruch wielki i bitwa powszechna, z naszym jednak awantażem; albowiem przeciwnik Jmci Pana Damona dostawszy ciosu, padł na ziemię. Po długiej utarczce tamci tył podali; ja ich goniąc, wyparowałem na ulicę, obskoczony od żołnierzy, odbieżony od wszystkich w tym punkcie, gdy bagnety ucinać zamyślam, nie wiem, pałaszem, czyli berdyszem w głowę cięty, padłem bez zmysłów na pobojowisku.
Co się dalej ze mną stało, nie pamiętam: to wiem, iż gdym pierwszy raz oczy otworzył, zobaczyłem się w miejscu nieznajomem; a gdym się spytał, gdzie jestem, dowiedziałem się, iż byłem w kordygardzie. Prosiłem natychmiast otaczających mnie żołnierzy, ażeby przyszedł do mnie oficer, mający nad nimi zwierzchność: przyszedł natychmiast, i gdym mu nazwisko moje powiedział, zaraz mnie własną karetą odesłał do stancyi. Niech każdy osądzi, co się zemną wtenczas działo, gdym tylko cztery mury zastał, i tę niepocieszną od zdziwionego gospodarza nowinę, iż Jmć Pan Guwerner dnia wczorajszego w nocy, zabrawszy wszystkie rzeczy, pocztą wyjechał, opowiedziawszy wprzód, iżem ja go już był uprzedził, odebrawszy wiadomość o śmierci matki mojej.
Strapiony niezmiernie, zacząłem czynić starania, aby się dowiedzieć o zbiegłym Damonie, ale usiłowania moje były niewczesne. Chciałem się o nim informować w domu Jejmość Pani Baronowej, ale i tej nie zastano: pokazało się albowiem naówczas, iż to była awanturnica, od niedawnego czasu w tem mieście bawiąca się, która kilku młodzieży powabami mniemanych córek swoich, złudziła i oszukała. Zapewne zaś bojąc się dla siebie złych konsekwencyj, po ostatnim przypadku, uciekła z zabranym łupem nieostrożnej młodzieży.
VII. Prędzej, niżelim się spodziewał, ani sobie życzył, odebrała matka moja wiadomość o mojej awanturze, i list, którym w dni kilka odebrał, chociaż nie był według tonu wielkiego świata, dał mi jednak do wyrozumienia, iż akcye moje nie miały aprobacyi. Bojąc się złego w domu przyjęcia rozpisałem listy do różnych przyjaciół i krewnych, aby, ile możności, usprawiedliwiali przed matką i wujem lekkość procederu mojego, pochodzącą bardziej z niewiadomości, niż ze złego charakteru. Więcej mi dopomogła miłość wrodzona, niż cudze remonstracye, osobliwie gdym sam list napisał, przyznając błąd, i zupełną odmianę życia obiecując. Respons był pomyślny. Może pretext obaczenia jedynaka najwięcej dopomógł: poznałem to doświadczeniem: gdy albowiem po pierwszem niby zimnem przywitaniu, wzięła mnie matka na stronę, i tam przygotowaną perorę z przyzwoitą powagą zacząć chciała, szły słowa oporem; a gdym jej padł do nóg, płacz ją wydał. Jam rozrzewniony pomógł jej płakać, i na tem się skończyło, iż rozeszliśmy wcale inaczej, niżeśmy się oboje spodziewali: ona z większem, niż przedtem jeszcze do mnie przywiązaniem, ja z szczerą chęcią poprawy, nauczony doświadczeniem, iż nie masz takowej w dzieciach zdrożności, którejby miłość rodziców nie mogła przezwyciężyć.
Osiadłem więc na nowo w domu; i czyli żarliwość szczerego nawrócenia, czyli pamięć wstydliwej dla mnie awantury, czy widok przykładnej matki, takiego był cudu przyczyną, iż przez cały miesiąc wiodłem życie przykładne i niepoślakowane. Zabrał Damon romanse: żeby zaś były zabawne, albo pożyteczne xięgi w języku polskim, nawet żeby być mogły, nie wierzyłem temu, mając w świeżej pamięci dyskursa Jmci Pana Damona, iż w samym tylko francuzkim języku wszystkie umiejętności osiadły. Wszedłszy raz do apteczki, gdziem według starodawnego zwyczaju codzień przed obiadem, a czasem i dwa razy chodził, gdym po wódce pierniczków cukrowych szukał, znalazłem w kącie historyą o Aleksandrze wielkim. Zadziwiony, że się mogła w języku polskim znaleźć insza jaka xięga, oprócz nabożnych, wziąłem ją, i zaniosłem do stancyi z mocnem przedsięwzięciem, że ją będę czytał; jakoż tegoż samego dnia przeczytałem pół karty.
Dziwiły mnie niesłychane awantury, gdy się w morze spuszczał, i na wózku gryfami zaprzężonym bujał po powietrzu: przecież przyznać się muszę, iż srogi gwałt czynić obie musiałem, żeby zaczętego dzieła dokończyć. Jużem był doszedł rozdziału dwudziestego, a przeto znajdowałem się na połowie heroicznej pracy mojej, gdy wszedłszy do mnie pewien, często goszczący w domu naszym zakonnik, a wziąwszy mi z rąk xiążkę, skoro kilka peryodów przeczytał, zgromił mnie straszliwie, iżem śmiał czytać xiążkę pogańską, i frankmasońską. Przestraszony takiemi słowy, odniosłem xięgę do apteczki, a matka informowana o jej złości, kazała ją spalić.
Między wielu, którzy się do nas częstokroć zjeżdżali sąsiadami i sąsiadkami, była Jejmość Pani Podstolina, dość blizka krewna matki mojej: ta niegdyś bywała u dworu, a co większa raz w Warszawie na sejmie. Zwyczajnie, skoro gdzie przyjechała, zaczynała dyskurs o wspaniałościach miejsca tego, o różnych, które za jej czasów bywały, awanturach, o grzeczności dam, o galantomji kawalerów, o wybornych obojej płci sentymentach. Temi dyskursy wzięła zupełnie górę nad całem sąsiedztwem, w parafji nikt przed nią w ławce nie siedział, w processyi podczas odpustu tuż szła za xiędzem: nasz pleban, kiedy rozdawał kolędy, zawsze ją najpierwej czcił i mianował: a chociaż te dystynkcye, nieskończenie parafianów obchodzić zwykły, taka była przemożność jej reputacyi, iż nawet Pani Podczaszyna stara, niegdyś pierwsza w całej okolicy, cierpliwie znosiła krzywdę swoją.
Ta tedy Jejmość Pani Podstolina, wszcząwszy raz dyskurs o czytaniu xiąg, powiedała całej kompanji, jako za jej czasów w Warszawie i damy i kawalerowie czytali Koloandra wiernego. Gdym się jej spytał, czyli ten kawaler, tak jak mój Alexander latał po powietrzu, i bił się z całym światem? « Mylisz się Wmć Pan, rzecze, kiedy na takich sprawach zasadzasz i ustanawiasz zacność kawalerów doskonałych. Koloander, lubo w wielu potyczkach mężny, nie tem się zaszczycał; ale sam jego przydomek dowodzi, iż nienaruszona raz ku ulubionej kochance przychylność, szczere i heroiczne, choćby z największym życia hazardem dla niej usługi, najżywszych sentymentów dozgonna trwałość, to mu nadało imie wiernego; imie wspanialsze nad te wszystkie, któremi się zaszczycali rycerze i monarchowie świata. Sam Wmć Pan uważ, iż być wiernym w kochaniu, jestto być razem wielkim, wspaniałym, mężnym, sprawiedliwym. »
Nie miałem co odpowiedzieć na takie zagadnienie, a przypomniawszy sobie owego Cyrusa, którego mi mój Pan guwerner explikował, prosiłem ją po obiedzie, skoro się goście rozjeżdżać poczęli, ażeby mi chciała pożyczyć, tej wybornej w polskim języku historyi. Z początku trudnić poczęła, gdym nakoniec ze łzami o to nalegał, dała się użyć prośbom moim, i tegoż samego wieczora przybył pożądany do domu mojego Koloander.
VIII. Nie było jeszcze doszło do wiadomości matki mojej, iż wiele dłużników mieli karty z mojemi podpisami na znaczne summy, z których pan Damon z towarzystwem swojem korzystał. Z początku nie śmiałem o tem wspominać: bojąc się jednak, żeby dłużnicy prosto do matki rekursu nie uczynili, gdym dobrą porę upatrzył, opowiedziałem jej wszystko szczerze. Odpuściwszy więcej, darowała mniej. Kazała napisać do dłużników, aby się z kartami stawili, z upewnieniem, iż każdy odbierze, co mu się będzie należało. Mogłaby była wprawdzie, według rady plenipotenta swego, nie zapłacić dłużnikom: ale delikatność jej sumienia nie chciała zostawować w odpowiedzi ludzi niewinnych za cudze przestępstwa. I tak, czyli nie umiejąc, czyli nie chcąc czynić różnicy między sprawą prawną, a sprawiedliwą, wolała, ile majętniejsza, szkodować, niż być przyczyną szkody ubogim: mogę bezpiecznie mówić ubogim, bo to byli obywatele kupcy i rzemieślnicy stołecznego miasta naszego województwa.
Czytanie Kaloandra wiernego, wzbudziło we mnie nieznacznie chęć do kontynuowania sentymentowej zaczętej przez Pana Damona edukacyi. Zdała mi się wieś zbyt szczupłym teatrum do praktykowania reguł, któremi byłem napojony. Julianny w domu nie było; jużem był wynalazł cel affektów moich Jejmć Pannę Podwojewodzankę; ale gdym pierwsze kroki czynić począł, zagadł mnie z góry Jmć Pan Podwojewodzy, obiecując córkę, prosząc o zapis i ostrzegając dożywocie. Przejęło mnie wskróś takowe barbarzyństwo, i zbrzydziwszy wieś do ostatka, tylem na matce wymógł; iż mnie przy wuju, który z naszego województwa został był posłem na sejm, wysłała do Warszawy.
Każdy człek młody, pierwszy raz przyjeżdżający ze wsi do stołecznego miasta, zatłumiony zostaje wielością i rozmaitością rzeczy, które się przed jego oczyma snują. Ta impresya tym była we mnie żywsza, im większe miałem pragnienie obaczyć i poznać, jak teraz mówią, świat wielki. Przyrównywając niezgrabność moją ziemiańską, do cudnej udatności kawalerów stołecznych, z początku czułem wstyd wielki i upokorzenie. Nauki i objaśnienia wujowskie wdrożyły mnie powoli w uczciwą przytomność i prezencyą; ale nierównie więcej winny zostałem damom. Z ich łaski pozbyłem się nałogu niewczesnej kawalerskiemu stanowi modestyi. Wyśmiany w dobrej kompanji za wstydliwe zarumienienie się, stałem się odważnym: poznałem, iż, co lud prosty nazywa obmową, wyborny świat mieni być uciesznym żartem, duszą wybornej konwersacyi: i takem się w tem nowem rzemieśle wyćwiczył, żem wkrótce przeszedł tych, których mi przedtem naśladować kazano.
Jużem był przekonanym u siebie, że mi nic nie brakowało do wytworności; ale wywiódł mnie z błędu jeden poufały od dwóch dni po pierwszem poznaniu przyjaciel. Ten przyszedłszy do Warszawy w kubraku bez chłopca, jeździł już naówczas karetą angielską na resorach, a osi uginały się pod ciężarem sążnistych hajduków. Wziął do mnie serce, i zaprosiwszy na ostrygi, gdy się inni goście rozeszli, tak mówić począł.
« Rozumiem, iż nie będziesz mi miał za złe, że świeżo na to wielkie teatrum przybyłemu, dam rady niektóre, i takie reguły przepiszę, z których zachowania, widzisz Wmć Pan z mojej sytuacyi, jakem korzystał. Gdyby człowiek mógł dysponować urodzeniem swojem, byłbym zapewne obrał Wmć Pana sytuacyą, albo jeszcze lepszą: inaczej się ze mną stało. Urodziłem się, prawda, szlachcicem, ale tak ubogim, iż rodzice myśląc jedynie o wyżywieniu, nie mieli czasu myślić o mojej edukacyi. Skorom lat jedenastu doszedł, wyprawiony, a bardziej wypchnięty byłem z domu rodzicielskiego: oprócz błogosławieństwa, nic mi na drogę nie dali. Udałem się na służbę, i naturalna jakowaś raźność przymilała mnie w oczach tych, u których służyłem. Postrzegłem, iż ta raźność i dobra fantazya była instrumentem mojego szczęścia: ten dar natury, utrzymywałem i pielęgnowałem, ile możności; i takem go z czasem powiększył i wydoskonalił, iż stała się nieznacznie efronteryą. Trzeba, Mospanie, mieć czoło miedziane, kto chce co na świecie wskórać.
« Dla czegóż się, proszę, ludzie cnotliwi, zacni, przystojni, uczeni, na fortunę skarżą? Nie dla innej przyczyny cierpią, tylko, iż nie umieją swego towaru sprzedać. Mniemają, iż przy modestyi lepiej się cnota wydaje: fałszto wierutny. Minęły te czasy, albo ich może nie było, czemu ja najbardziej wierzę, żeby cnotę szukano: jej się za szczęściem ubiegać trzeba; albo medytować o głodzie nad marnościami świata tego. Dobra rzecz i nader pożądana mieć talenta, ale większa sztuka, nie mając talentów, ujść za doskonałego. Nie będę Wmć Pana bawił mojemi awanturami; możesz się dorozumieć iż musiałem ich mieć i wiele, i rozmaitych, niżlim przyszedł do tego stanu, w którym mnie Wmć Pan widzisz. Wracam się więc do przełożenia niektórych sposobów, jakiemi można zyskać wziętość, i zarobić na reputacyą doskonałego kawalera.
« Najprzód, trzeba, ile możności, pozyskać trojaką reputacyą, galantoma, junaka i filozofa. Trzeci ten przymiot dawniejszemi czasy nie był potrzebny, teraz konieczny. Kawaler modny wcale jest teraz odmienny od owych galantów czasu Ludwika XIV we Francyi, albo Augusta II w Polszcze. Reguły sentymentowe, w takich naówczas były obrębach przystojności, modestyi, sekretu, iż amant, który sobie cel swojego kochania obrał, albo zmierzał po parafiańsku do stanu świętego małżeńskiego, albo zostawał dozgonnym prawie niewolnikiem osoby ulubionej. Najmniejsze przestąpienie reguł galantomji, było przestępstwem niedopuszczonem: a dama i kawaler, męczennicy własnego uprzedzenia, rozumieli czasem, iż się serdecznie kochają wtenczas, gdy się nudzili wzajemnie.
« Postrzegły te grube w kochaniu defekta damy, i śmielsze od nas, zrzuciły jarzmo niewczesnej przystojności. Że sinogarlice wiecznie płaczą, tym gorzej dla sinogarlic, mówiła mi niedawno grzeczna jedna i bardzo modna dama. Statek jest teraz przymiotem podłych tylko umysłów; po wsiach jeszcze może kochają się podawnemu, u nas w Warszawie, nawet po kramach i przy warstatach modna teraz panuje galantomia. Rozwodzić się więc z affektami, wzdychać, płakać, cierpliwie oczekiwać, wyszło to z mody. Wstęp pierwszy czyni efronterya, giesta wolne, dyskursy śmiałe, obmowa, chlubienie się z mniemanego szczęścia, strój wytworny, ekwipaż gustowny, expens rozrzutna. Gdy Wmć Pan w posiedzeniu z damami będziesz, niech laufer raz poraz od samegoż Wmć Pana skomponowane bilety nosi, a Wmć Pan czytaj je, niby z dystrakcyą; uskarżaj się, iż momentu wolnego czasu znaleźć dla siebie nie możesz; spytany od kogo te poselstwa i bilety? czasem z misterną miną, czasem z uśmiechem powiadaj, że to interes domowy, małej wagi, i t. d.; a jeżeliby był ogień na kominku, pójdź do niego, i inny dyskurs zacząwszy wrzuć w ogień bilet, tak nieznacznie i ostróżnie, żeby to wszyscy postrzegli.
« Pomaga i to w kompaniach do akceptacyi, gdy w dyskursie potocznym najdystyngwowańsze osoby będziesz Wmć Pan cytował, i wspominał poufale: byłem u hetmana, grałem z kanclerzem, polowałem z wojewodą, i t. d. Sposób ten wchodzi nieco i w reguły junackie; ale do nabrania tej reputacyi najlepiej służy uczęszczanie z tymi, którzy bezkrwawnemi pojedynkami zasłużyli sobie na reputacyą walecznych rycerzów; opowiadanie dzieł marsowych i hazardów w wielu okolicznościach w kompanji damskiej, albo ludzi spokojnych, może wielce dopomódz. Za powrotem z cudzych krajów, lepsze się Wmć Panu pole otworzy: nie obawiając się świadków, i przed junakami będziesz się mógł z męztwem swojem popisać. Nie od rzeczy będzie i to, gdy będziesz Wmć Pan miał zawsze przy łóżku parę pistoletów, choćby i nienabitych, i w tejże samej izbie, albo wiszący, albo stojący w kącie pałasz z furdymentem.
« Co do trzeciego punktu, masz Wmć Pan wiedzieć, iż wiek nasz terazniejszy, jestto wiek oświecony: tak jak angielskie fraki, i filozofia w modę weszła. U najmodniejszych dam zastaniesz Wmć Pan na gotowalni tuż przy węzełkach i bielidle xięgi pana Rousseau, filozoficzne dzieła Woltera, i inne podobnego rodzaju pisma. Trzeba więc koniecznie postawić się w stanie prowadzenia dyskursu, gdy Wmć Pana z tej strony zagadną. Nie rozumiej Wmć Pan, żeby dla tej przyczyny potrzeba było nieustannie czytać, aplikować się, i wchodzić w głębokie spekulizacye. Nie tak to trudno zostać filozofem, jak Wmć Pan rozumiesz: chwal tylko, co drudzy ganią, myśl, jak chcesz, byleby osobliwie; kiedy nie kiedy z religji zażartuj, decyduj śmiele a gadaj głośno; przyrzekam, iż ujdziesz wkrótce za wielkiego filozofa... » Chciał więcej mówić, ale znać dano, iż już czas jechania; z ciężkim więc moim żalem musiał dyskurs zakończyć, i razem z nim pojechaliśmy na asamble.
IX. Wkrótce po tej konwersacyi odebrałem wiadomość o śmierci matki mojej. Mimo naturalną z przyszłej swobody satysfakcyą, uczułem żal prawdziwy z tej straty. Uśmierzył się zczasem, a natychmiast snować się w imaginacyi poczęły rozmaite projekta. Podróż do cudzych krajów największą we mnie czyniła impressyą. Jakoż nie wyjeżdżając z Warszawy, uczyniłem wszystkie dyspozycye i przygotowania do drogi. Nowy mój Mentor ułożył plantę przyszłej mojej peregrynacyi; a gdy w pośrodku tej pracy dla mnie podjętej, widziałem go nieco pomięszanym, przyznał mi się, iż dla pewnych bardzo nagłych interesów, przymuszony był szukać na kredyt pięćset czerwonych złotych: ofiarowałem mu natychmiast moje usługi, i chcąc pokazać wspaniałość animuszu, wyliczyłem tysiąc bez karty i bez prowizyi.
Skorom się w grubej żałobie pokazał, właśnie jakby czarny kolor miał jakiś osobliwy przymiot do pociągania ku sobie serc ludzkich, zobaczyłem się otoczonym kompanią najmodniejszych kawalerów: damy na mnie lepiej poglądać zaczęły; szły kolejno obiady i wieczerze; Jmć Pan Doświadczyński był duszą każdego posiedzenia: gdy więc pozostałe po matce pieniądze z domu przywieziono, połowę wziął faraon z kwindeczą, resztę kupcy i rzemieślnicy.
Układając plantę podróży mój przyjaciel, to mi najprzód przepisał, abym w gotowiźnie wziął kilka tysięcy czerwonych złotych, i wexel od bankiera na tyle drugie. Nie chcąc czasu wyjazdu przedłużyć, napisałem do mego plenipotenta, żeby na kontraktach Lwowskich zastawił jednę, lub dwie wsi moich dziedzicznych, a pieniądze jak najprędzej przywoził do Warszawy. Uczynił zadosyć, i z większą, niżlim się spodziewał, punktualnością rozkazom moim: zamiast albowiem dwóch wsi, trzy zastawił.
Przyjechał zatem ze złotem ważnem, obrączkowem, do Warszawy, a prędkość jego w dostawieniu pieniędzy, tak mnie zniewoliła, iżem go obligował, aby w niebytności mojej nie tylko interesami, ale i rządem substancyi mojej chciał się zatrudnić. Podjął się nie bez wstrętu tak wielkiej pracy, szeroce mi przekładając, jaki czyni heroizm, gdy się podaje może na ludzkie obmowy, narażenie się krewnym pańskim, na niebezpieczeństwo własnej straty, i t. d. Ażebym te sprawiedliwe skrupuły przezwyciężył, i dał dowód statecznego przywiązania, zapisałem mu prostym długiem na jednej wiosce kilkanaście tysięcy złotych. Dopieroż kontent z dobrego uregulowania interesów, serio o przyszłej drodze myślić począłem.
Już była upakowana połowa garderoby, gdym odebrał list od mojego plenipotenta, w którym mi donosił, iż bytność moja koniecznie potrzebna w Lublinie na poparcie sprawy, której on sam był przyczyną, namówiwszy mnie, abym gwałtownie wypędził z dziedzicznej wioski jednego sąsiada, na fundamencie dawnych mojej familji do tejże wioski pretensyj. Udałem się po radę do mego poufałego przyjaciela; i na tem stanęło, abym pojechał, wystarawszy się wprzód o listy instancyalne do deputatów.
Zacząłem więc wizyty, i zyskałem od kilku panów ten pożądany paszport do sprawiedliwości narodowej. Jeden z Jaśnie Wielmożnych do którego właśnie w wigilią, grając w kwindecza, trzysta czerwonych złotych przegrałem, najchętniej pomoc swoję przyobiecał, i na wieczerzą do siebie zaprosił. Zasiadłszy do stolika, czując obowiązek wdzięczności, takem umiał kształtnie z piątkami uciekać, iż nazajutrz rano, niżelim się jeszcze obudził, przyniesiono rekomendacyalne listy votanti sigillo, a na każdym było P. S. ręką własną mojego protektora. Znalazłem niedawno jeden z tych listów, nie wiem dla jakiej przyczyny nie oddany. Słowo w słowo przepisany, dla lepszej czytelnika w podobnych może okolicznościach informacyi, tu go kładę:

Jaśnie Wielmożny Msci Panie N. N.
Mnie wielce Mości Panie i Bracie!

« Wiadome mi są arcy zbawienne i doskonałe J. W. Wmć Pana sentymenta, w każdej okoliczności wydawające się, a tym bardziej w tym stopniu, w którym obczyzna czułej jego pieczołowitości powierzyła administracyą sprawiedliwości świętej. Sitiens justitiam Jmć Pan Doświadczyński MW. Mciwy Pan udaje się do łaskawej J. W. Wmć Pana protekcyi, a wiedząc o tej przyjaźni, którą mnie zdawna zaszczycasz, prosił mnie, abym za nim wniósł prośby moje. Gdy go J. W. Wmć Pan dzielną łaską swoją wesprzeć raczysz, dasz dowód statecznej ku mnie przychylności, i wzbudzisz do wypełnienia skutecznego tych obowiązków, z któremi mam honor zostawać. »

J. W. WM. Pana
Szczerze życzliwym bratem
i uniżonym sługą
N.N.

P.S. Proszę serdecznie, kochany przyjacielu, bądź łaskaw na rekomendowanego, a nie zapominaj o rekomendującym.

X. Przyjazd mój do Lublina otworzył mi nowe teatrum, inszą, a wcale mi przedtem niewiadomą postać rzeczy poznałem. Zacząłem się od plenipotenta mojego informować, jakiemi sposoby miałem sobie postępować, abym dobrze wykierował interesa. Warszawskie albowiem moje oraculum, nie mógł mnie doskonale w tej mierze oświecić, ponieważ nie mając dóbr dziedzicznych, ani summ na zastawie, wolen był zupełnie od prawnych interesów, a przeto wiedzieć nie mógł, ani znać trybu Lubelskiego, lub Piotrkowskiego. Nauczyłem się więc, iż, kto ma sprawę, koniecznie mu do wygranej trzech rzeczy potrzeba. Pierwsza z nich kredyt własny, lub wsparcie mocnych protektorów. Druga, znajomość, przyjaźń, lub pokrewieństwo z sędziami, a w niedostatku, ten dzielny sposób, którego lubo wyrazić nie śmiem, w potrzebie jednak, albo wyrówna, lub więcej dokaże, nad przyjaźń i pokrewieństwo. Na końcu się zwyczajnie kłaść zwykła sprawiedliwość interesu.
Na fundamencie więc tych i innych wielorakich instrukcyj, zacząłem pracowite wizyty, do każdego w szczególności z Jaśnie Wielmożnych, nosząc drogi depozyt listów rekomendacyalnych. Trzeba było nie raz uprzedzać wschód słońca, piąć się czasem po ciemnych i niewygodnych schodach na drugie, trzecie, lub czwarte piątro; a doszedłszy pożądanego terminu, w ciemnym częstokroć przedpokoju, z pokorną rzeszą współpacyentów czekać szczęśliwej pory, kiedy się Jegomość Dobrodziej obudzi, albo dla nas widocznym będzie. Odmykał drzwi pańskiego pokoju Matyasz może, albo Iwan, z prawowiernego Katolika, świeżo dla trybunalskiej publiki, od J. W. Pana kreowany Mahometanin.
Wpuszczony raz do pokoju, miałem honor zobaczyć ze wszech miar straszliwego sędziego. Nie ruszywszy się ze stołka wysłuchał pokornej oracyi, a wspaniałosurowem okiem zmierzywszy mnie pokilkakrotnie od stóp do głowy, kazał pajukowi podać sobie miednicę staroświecką piękną marcypanowej roboty, z rżniętym w środku, jakem postrzegł, nie jego herbem: dopiero umywszy się należycie, odprawił mnie w krótkości słów zwykłym wielkim ministrom komplementem: zobaczę o co rzecz idzie, będziesz miał Wmć Pan w czasie rezolucyą.
Jeszcze mi dotąd stoi w oczach postać domu jednego z moich sędziów. Sposób, którym jego kamienicy ex officio niegdyś izba i alkierz, naówczas sala audyencyonalna i gabinet był przystrojony, prezentował spór osobliwy między wspaniałością i nędzą. Mury sali okryte były obiciem, którego jeden bryt był płomienisto wytartego półatłasku, drugi włóczkową robotą w kostkę; stół wielki na środku okrywał bogaty perski dywan, a naokoło izby stały nierównie z prostego drzewa zydle: i jedno stare krzesło wyzłacaną skórą wybite, z poręczami. Pokoju wązkiego sypialnego mury były obnażone; przy łóżku parawanik, zamiast płotku kilimek wytarty, łóżko szczupłe, a nad nim sklnił się makat złotogłowy. Wisiały rzędem zegarki kameryzowane, dalej sute rzędy, szable złote i karabele. Zadziwiony niespodziewaną wspaniałością pomyśliłem sobie: o jak szczęśliwe to miasto gdzie i tak prędko i tanio, i tak pięknych rzeczy dostać można!
Szedłem kolejno oddając wizyty, a gdym spracowany przykrą podróżą spoczywał w domu, przybiegł do mnie plenipotent, donosząc, iż nazajutrz przypadały imieniny jednego z Jaśnie Wielmożnych, trzeba więc, aby przygotować godne tak zacnej osobie wiązanie. Ten Jaśnie Wielmożny Jan w Piotrkowie Ewanielista, był teraz w Lublinie Chrzcicielem. In gratiam tak wielkiej gali dawał bal mój adwersarz; żeby się nie dać nie tylko w sprawie, ale i w szczodrobliwości przezwyciężyć, kareta moja francuzka z szorem mosiężnym wyzłacanym przeniosła się zaraz do wozowni J. W. solennizanta, i nie bez skutku. Uczułem albowiem nazajutrz dowód łaski jego; idąc na schody ratuszowe wsparł się na mnie, i miałem honor dźwigać go do samej izby sądowej.
Po tych pierwszych krokach odemnie uczynionych, złożyliśmy radę z plenipotentem, jak sprawę zacząć, jak ją prowadzić, i jak, ile możności, upewnić jej dobry skutek. A że, jakem wyżej namienił, sam mój pan plenipotent był sprawcą tego wszystkiego, ponieważ on mnie przywiódł do tej rezolucyi, żebym szlachcica ze wsi wygnał, co było okazyą kilku zabójstw i kresy we łbie mojego adwersarza: więc spodziewałem się, iż szczere zdanie otworzy, i całemi siłami zaczętą sprawę popierać będzie. Gdyśmy się więc samnasam z sobą zamknęli, tak do mnie mówić począł:
« Praktyka kilkunastoletnia, ważność interesu, szczere do osoby Wmć Pana Dobrodzieja przywiązanie, są mi pobudkami do przełożenia wiernej rady mojej. Z tych więc powodów wkrótkości słów do wyrażania treści rzeczy przystępuję. Naprzód potrzeba, ażebyśmy zamówili do tej sprawy ledwo nie całą palestrę; a lubo według przepisów konstytucyi, nie mogą tylko trzech stawać w jednej sprawie, jednak bywała to niekiedy w zwyczaju, że można sprawę na kategorye podzielić; do każdej zamówmy osobnego patrona, od replik będą insi. Resztę wezwiemy przynajmniej na konferencyą! skąd ten zysk, iż już potem nie mogą być użyci od przeciwnej strony. A tak nasz adwersarz nie znajdzie dla siebie tylko wyrzutków, izbie mniej znajomych, i których nasi potrafią łatwo zahuczyć.
« Wiem ja kilku ze sławniejszych mecenasów, którzy wielkie mają zachowanie z deputatami, ci zwykli ich ujmować dla pacyentów sposobami, jak Wmć Pan rozumiesz. Teologowie wyborni, umieją skrupuły rezolwować, wątpliwość znosić, trwogę uśmierzyć, prawo wytłumaczyć. Wiadomość najskrytszej okoliczności daje im powagę nad tymi, których najlepiej rozum, sumienie i potrzeby znają; ich więc jak najusilniej ujmować nam potrzeba.
« Znam także niektórych w palestrze, co umieją stare charaktery czytać w dawnych i niewiadomych aktach; i chociaż czasem połowa tranzakcyi zbótwiała, albo ją myszy wygryzły, oni to wciąż czytają, extrakty wypisują, a ci, którzy lektę i korrektę kładą, przez respekt ich talentu, nie śmią weryfikować kopji z oryginałem, i ślepo podpisują podane sobie extrakty. Sprowadzę więc Wmć Panu jednego z takowych dobrze mi znajomego, i nie w jednej okoliczności wyprobowanego; opowiem mu sprawę naszę, i jakiejbyśmy jeszcze potrzebowali tranzakcyi; a upewniam, że ją wynajdzie dla nas. Ale takowa kwerenda będzie cokolwiek kosztowała.
« To zakończywszy, trzeba nam się będzie starać, ująć tego deputata, przy którym sentencyonarz. Nie uwierzysz Wmć Pan, jak ten punkt do naszej sprawy potrzebny.»
Scisnąłem i ucałowałem serdecznie tak zabiegłego i życzliwego plenipotenta, i postępując stopniami w wykonywaniu zbawiennej rady jego, obligowałem go, ażeby zaprosił do mnie na konferencyą tylu Ichmościów mecenasów, ile mu się będzie zdawało. A tymczasem zacząłem czynić przygotowania na konferencyą. Przyniesiono wina dwanaście flasz wielkich garncowych, garniec po sześć czerwonych złotych. Rozłożyłem przytem fascykułami papiery, summaryusze, i papier naokoło stolika do konnotowania informacyj i dokumentów.
XI. Wkrótce zeszło się do mnie dziesięciu poważnych i okazałych mecenasów. Na większej połowie znać było poprzedzoną gdzieindziej konferencyą. Odebrawszy od każdego cum omni formalitate komplement, musiałem się zdobyć na tyleż odpowiedzi. Postawiono kilka flasz na stole; wtem ruszył się mój plenipotent, prosząc na słowko, i odprowadziwszy mnie na bok, obrócił się twarzą na przeciwko nim, szepcząc do ucha: uważajże Wmć Pan tego w kontuszu papużym, opasanego od piersi... rzekłem: widzę... otoż ten ma wielki przystęp do J. W. N. N... któremu nie dawno za wygraną sprawę, wyrobił dożywociem wieś od wojewody N.N. Ale to wielki sekret... Ten znowu drugi, co ma karabelę demeszkową, złotem nabijaną z rękojeścią kości słoniowej, ma ją w podarunku od deputata N.N. za to, że mu nagalił kontrakt arendowny na lat trzy bez pieniędzy. Tamten zaś, co ma wąsik ze szwedzka ogolony, już podeszły, w starym czarnym wytartym kontuszu, jestto ten, co ordynaryjnie pisuje dekreta deputatowi trzymającemu sentencyonarz, natenczas kiedy z umowy z pisarzem ma sobie w której sprawie ustąpiony; trzeba będzie i o nim pamiętać.
Wróciwszy się do ichmościów, zacząłem naprzód zdrowie prześwietnej palestry, statecznej ich przyjaźni: najstarszy moje zaczął, a skosztowawszy, że wino i dobre i stare, zaczął kolej łaski nieustającej. Szły rzęsiste kielichy, gdy jeden z Ichmościów pracowitszych odezwał się do mnie: « Mości Dobrodzieju! sprawa sprawy nie tamuje: czas się wycieńcza, przystąpmy do poznania sprawy: przy czytaniu dokumentów, gdy nam którego zabraknie, kielich to miejsce zastąpi...» Zgoda, zgoda, zawołali wszyscy, i obsiedli stolik według wokacyi.
Zaczął plenipotent mój informować ich o sprawie. Każdy z mecenasów notował sobie potrzebniejsze okoliczności. Przerywanie, papierów oglądanie, przytaczanie prejudykatu, nie mało i mięszały i przedłużały ciągłą informacyą. Jużeśmy byli w pół summaryuszu, kiedy młodzieniec jeden wykwintnie ubrany, wchodzi z trzaskiem do pokoju, za nim kozaczek z zaplecionym czerwoną wstążką sełedcem, i pokojowiec w zielonych sukniach z kordelasem, strzelca nadwornego podobno reprezentujący: tych jeszcze poprzedził wyżeł młody, rozhukany, który rozumiejąc podobno, że jedzą u stolika, wspiął się nań łapami we wszystkim pędzie, i kielich wywrócił duży pełen wina, wszystkie papiery moje zlał, i notata Jchmościów patronów, a co gorsza kilka pięknych kontuszów i żupanów winem tym splamił.
Porwali się wszyscy od stołu, i jeden z uszkodzonych rzecze: « a mości Skarbnikiewiczu, skarżyć się będę przed J. W. Wujem za szkodę moję...» Przędko mi poszepnął plenipotent do ucha, abym tego młodzieńca, jak najgrzeczniej przyjął, bo to siostrzeniec rodzony J. W. Prezydenta, ma już deklarowaną chorągiew; ten ma zwyczaj, a bardziej zlecenie, pod tytułem ćwiczenia się w prawie, przysłuchiwać się konferencyom, jest pod dyrekcyą patrona tego, co w kubraku ponsowym: ten go zwyczajnie przywodzi na konferencye ludzi majętnych, a ci wiedzą, jak ten honor zawdzięczać. Przywitawszy więc z należytem uszanowaniem pożądanego gościa, podałem na kolej zdrowie J. W. wuja, szło to kilką ogniwami z odmianą tylko symboliczną tytułów. Potem za pozwoleniem gościa, który żądał także przysłuchać się sprawie, zasiedliśmy do kontynuowania informacyi. W prawdzie ten młodzieniec, więcej się psem swoim bawił, jak słuchaniem sprawy: świstał, kazał warować, czapkę rzucaną podać; lubo to czyniło dystrakcyą słuchaczom, chwaliliśmy psa i pana, a tymczasem skończyła się informacya.
Czas odetchnienia zastąpiły rzęsiste kielichy, wtem jeden z mecenasów, tak się do mnie odezwał: « Zrozumieliśmy dostatecznie tę sprawę. Dwie ona ma postaci jest razem juris et facti, prawną i uczynkową. Co do prawności uczynkowej, za wygnanie szlachcica, zbicie i więzienie jego, zabójstwo ludzi, jesteś Wmć Pan od tegoż szlachcica zapozwany do rejestru expulsionum, do rejestru mówię właściwego takowej sprawie; a zatem, gdy ten rejestr przyznany szlachcicowi będzie, trybunał nie wchodząc in causam juris, bo mu to prawo tamuje, szlachcicowi nakaże reindukcyą, Wmć Pana ukarze grzywnami i wieżą. Co zaś ad causam juris w tej sprawie, gdzie Wmć Pan formujesz prawo swoje do wioski i szlachcica pozwałeś do rejestru wojewódzkiego, w nim prokurowałeś wpisy; to naprzód, albo będziesz dufał przychylności dla siebie J. WW. zasiadających, i dopuścisz, żeby tu była rozsądzona. Jeżeli mu przysądzą dziedzictwo tej wioski, spodziewać się można będzie naówczas, iż podobnym kredytem wyrobisz, że upadnie kategoria facti, wiolencyi nie przyznają, i jeszcze przeciwnej stronie nakażą kalkulacyą z dochodów; dezolacye będzie musiał nagrodzić, i na to kondescencyą wyznaczą. Jeżeli zaś sądowi tutejszemu dufać nie będziesz, to przynajmniej uprosisz, ażeby sprawa była odesłana do Grodu, któremu więcej ufasz, lub na kondescencyą, do której podyktujesz sobie officia. Lękać się zatem Wmć Panu należy, ażeby nie przypadła sprawa z rejestru expulsionum, którego przeciwna strona pilnuje.
« Potrzeba więc ująć sobie deputatów, ażeby, ile możności, rejestru tego nie popierali; żeby zawsze sprawa jaka ze środy na czwartek zachodziła, i kontynuowała się żółwim krokiem. Przeciwnym sposobem, niech rejestr wojewódzki pędzą, sprawy, ile możności, niechaj będą odsyłane na kondescencye do Grodów, niech się w innych strony godzą, jak mogą, a reszta za łaską prezydenckiego dzwonka, niech idzie, per non sunt. Tym sposobem te trzysta wpisów, które Wpanowemu przodkują, będą spadać jak grad. Proś Wmć Pan Jmci Pana Skarbnikiewicza, ażeby dał dobre słowo za Wmć Panem wujowi swemu, a upewniam, że cię utrzyma, jak tylko sam chcesz.»...
Ten skończył, a wszyscy odezwali się, iż nie mają co więcej przydać do tak wybornego i doskonałego zdania. Ruszyliśmy się wszyscy od stolika; ja tymczasem zaprosiłem Jmci Pana Skarbnikiewicza do drugiego pokoju, gdzie zdjąwszy z kołka fuzyą, i parę pistoletów francuzkich, ofiarowałem mu, jako myśliwemu, prosząc, ażeby był dla mnie pośrednikiem w jednaniu J. W. wuja.
Tymczasem mecenasi odebrawszy swoje honorarya, a ci duplikowane, którzy szkodę ponieśli, rozeszli się do domów, albo na inne konferencye. Odprowadziłem Jmci Pana Skarbnikiewicza aż na ulicę, polecając mnie jego łasce.
XII. Zostawszy w domu, zacząłem z plenipotentem moim mówić o tym pierwszym kroku do sprawy, już szczęśliwie odbytym. Chwalił moją activitatem, a do innych rad już dawniej użyczonych, przydał to, co mu był jeden z mecenasów przy konferencyi powiedział, ażebyśmy się postarali o jaki dokument dawny, probujący, jako ta cząstka szlachecka odemnie zajechana, była zdawna attynencyą wsi mojej pobliższej. Powiedziałem, rzecze dalej mój plenipotent, iż my to mamy; muszę więc teraz pójść do jednego z moich znajomych, który ma sekret stare charaktery sylabizować, zgadywać, a gdy trzeba i składać; opowiem mu, jakiej nam trzeba tranzakcyi: a w tym i dowcip i sztuka, że jakiej tylko nam trzeba, taką on słowo w słowo wynajdzie.
Wrócił się w godzinę plenipotent z wesołą twarzą, oznajmując, iż już obstalował tranzakcye, jakich jeszcze potrzebujemy: będą gotowe za trzy dni. Takowe dokumenta, rzecze, nie tylko są użyteczne w sprawie, ale ją zdobią. Spleśniały i ogryziony pargaminowy szpargał, piętno starożytności na sobie nosi, i powagą swoją zasłania częstokroć oczewiste defekta.
Przyszedł ów dzień trzeci, pożądany dla dostąpienia pargaminowych dokumentów. Stawił się w słowie uczony nasz charakternik, i opowiedziawszy mi, jakie miał zalecenia od mego plenipotenta do kwerendowania, dobył z zapazuchy trzech extraktów, o których mnie upewnił, iż są prawdziwie skarbem znalezionym, że służyć będą peremtorie do repliki, i że zapewne przyniosą mi wygraną.
Ucieszony tak miłą obietnicą, rozwijam z niecierpliwością te tranzakcye porządkiem. Pierwszy extrakt miał w sobie oblatę przywileju na pargaminie Xiążęcia Ruskiego Wasila Dawidowicza, który szlachetnemu Zejmundowi Łopacie Jadźwingowi nadaje uroczysko nazwane Świniróg w granicach wsi Szumin, dziedzicznej wspomnionego Zejmunda leżące. Drugi extrakt stem lat późniejszy, miał w sobie wizyą granic między praedium militare, alias folwarkiem nadanym do wsi Szumina, nad końcem puszczy, Świniróg nazwanej, leżącym, a wsią xiążęcąc, Paprzyca nazwaną. Trzeci extrakt późniejszy znowu sto sześćdziesiąt trzy lat. Ten w sobie zawierał działy między prapradziadem moim, a jego bracią zeszłe, przez które naddziadowi mojemu dostała się wieś Szumin, którą podziśdzień ja posiadam, a folwark zwany Nadleśny znać, że odmieniono nazwisko jego pierwsze, dostał się bratu jego Szczęsnemu: dwaj inni bracia podzielili się summami: siostry abrenunciarunt.
Odszedł nie bez podziękowania i obfitej nagrody, biegły mój kwerendarz; wtem przychodzi do mnie jeden z poufałych deputatów, i wziąwszy mnie na stronę, bo miałem gości, rzecze: « Wszystko nasze ułożenie i ochota służenia Wmć Panu upaść może na dniu jutrzejszym, jeżeli temu nie zapobieżysz. Sprawa, którą teraz sądzimy, nie zabawi, najdalej do godziny szóstej; po której, według prawa, weźmiemy rejestr taktowy. Jak mam wiadomość nie przypadną sprawy, któreby nas zabawiły, i zabrały cały dzień jutrzejszy. A zatem gdy sprawa nie zajdzie, to jutro zapewne, jako przy czwartku, według ordynacyi, musi być wzięty regestr expulsionum, w którym Wmć Pana sprawa jest trzecia. Wiem i to od patronów, że pierwsze dwie spadną per non sunt. Więc tu wielki strach, i żaden z Wmć Pana przyjaciół nie znajdzie sposobów do salwowania go, gdy mu expulsya dowiedziona będzie, czego sam zaprzeć nie możesz; nakażą więc reindukcyą, i według opisu prawa Wmć Pana ukarzą. Nie widzę przeto innego sposobu, tylko żeby zerwać komplet zaraz od rana na dzień cały. Jest nas tu ośmiu siedzących świeckich, więc trzeba trzech koniecznie ukraść.
« Zaproś Wmć Pan J. W. N. N. na polowanie o trzy mile stąd; powiedz, że niedźwiedź pewny wyleci za nim z ochotą. Temu zaś J. W. N. N. daj Wmć Pan sto czerwonych złotych bez karty, żeby pojechał do Łęczny na jarmark; ja będę cały dzień chorował.» Wszystko się stało według naszego ułożenia, zerwaliśmy komplet szczęśliwie, mój adwersarz nadzieję stracił, jam uszedł wieży i grzywien.
Przebywszy więc czwartkowe niebezpieczeństwo, upraszałem J. WW. sędziów, ażeby nagradzając dzień opuszczony, popędzili rejestr wojewódzki, w którym do mojej sprawy było jeszcze wpisów dwieście trzydzieści dwa. Jakoż w następujący piątek spadło sześćdziesiąt, w sobotę ośmdziesiąt, reszta w poniedziałek; i tegoż samego dnia wieczorem komparycya w mojej sprawie zapisana.
Gdym w nocy do siebie powrócił, powiada mi mój koniuszy, że ten deputat, który zemną na polowanie jeździł, pytał się go schodząc z ratusza, jeżelibyś mu Wmć Pan nie przedał tej kolaski, którąście jechali, gdyż mu się podobała z lekkiego noszenia; i obligował go, żeby mu dał rezolucyą nazajutrz, gdyż wysyła do domu po powóz, a tak obszedłby się bez tego kosztu, ile mocno wycieńczony expensami trybunalskiemi. Zmięszała mnie ta prośba, ile że już ten jeden powóz mi się został; ale posłałem do niego tegoż koniuszego, ofiarując kolaskę bez żadnej pretensyi, tylko żeby był na mnie łaskaw, a nie brał, uchowaj Boże, jakiej suppozycyi, że tą bagatelą tentuję sumnienie jego. Bardzo był kontent z podarunku, a jeszcze bardziej z komplementu, żem tego daru nie dawał na korrupcyą, i żem sumienie jego, tak bojaźliwie traktował.
Nazajutrz, gdy zasiedli J. WW. do kontynuacyi zaczętej mojej sprawy, strona przeciwa wniosła cztery akcesorya na wyprobowania, jak zwyczaj, duchów. Za każdym były ustępy, jedne mniej, drugie dłużej bawiące, wszystkie dla mnie pomyślne. Jak mi zaś potem jeden z deputatów powiadał, nad tem się osobliwiej zastanawiano, jakby przypilnować szlachcica, żeby się nie wyniósł z Lublina, gdy go grzywnami obłożą. Te tedy wszystkie akcesorya strona przegrała, i zapadła sentencja: inducant negotium.
Przeglądał mój adwersarz, że podobno sprawę przegra, i już zamyślał się wzdać; ale mu poszepnął jego patron odemnie zobligowany... że zapewne byłby wielkiemi grzywnami ukarany pro temerario recessu et extenuatione temporis. Nie umiejąc po łacinie, zląkł się tych brzmiących expressyj, i już rad nierad, jak w wilczym dole, trzymał się słupa.
Ja z tego rejestru będąc aktorem, z mojej więc strony zaczął induktę najcelniejszy, co do wymowy i głosu, mecenas; zawołał woźny: «uciszcie się!» on tak mówił: « Jeżeli przemoc majętnych zdaje się napozór zagłuszać prawa, mięszać spokojność obywatelską, i grozić równości krajowej, zważając pilniej jej wysilenie, przyzna każdy, że taż sama moc majętnych w natężeniu swojem zczasem słabieje, i na zmocnienie słabszych rozchodzi się. Jaśniej mówię, śmiałość, którą dostatki wznoszą, wątli się i niszczeje rozchodem tychże dostatków. Przeciwnie zaś doświadczamy, że uboższego obywatela zuchwałość łatwo się zapala, przykłady zysków zdarzone w innych dają mu ponętę do proby, ubóztwo nie przywiązuje go do dobra pospolitego, do porządku, sprawiedliwości i prawa; nadzieje zysków niegodziwych jedynie bierze przed oczy, nie zraża go strata, bo przywykł do niedostatku, nadstawia się na hazard, bo z życiem nie wiele traci, a nadwerężeniem zdrowia może przyjść do lepszego mienia.
« Stawa w tym poważnym Areopagu, Jaśnie Oświecony Trybunale, z uskarżeniem na zuchwałą napaść sąsiada WM. Pan Doświadczyński, własności swojej, od pięciu wieków sobie należącej, szukając w tym najwyższym sądzie twierdzy i umocnienia: victrix causa diis placuit, sed victa Catoni. Tak jest, J. W. Marszałku i Prezydencie, i wy prześwietne świata polskiego luminarze, ingens gloria Dardanidum; stawa śmiele, bo niewinny; stawa z upragnieniem, bo sitiens justitiam; stawa z rezygnacyą, impavidum ferient ruinae, etc.»
Pomijam dalszy wywód sprawy: gdy przyszło do explikowania sławnego owego przywileju nadania uroczyska od Xięcia Wasila, Zejmundowi Łopacie Jadźwingowi, tak starożytny dokument zadziwił Sędziów. Słyszałem, jak jeden pytał drugiego, który był w opinji wielkiej literatury, coby rozumiał przez tych Jadźwingów, czylito była familia jakowa starożytna, czyli naród? Odpowiedział mędrzec z powagą: Mościpanie, Jadźwingowie byli jedno, co Aryanie, albo Janseniści teraźniejsi, przeciw którym, gdy wypadły u nas konstytucye wygnania, wynieśli się z Polski, i już ich teraz, chwała Panu Bogu, ich nie mamy.
Dosłyszał tego J. W. Prezydent, i odezwał się: J. W. Mci Panie N. N. nie tak się rzecz ma: prowadzili oni wojny Polszcze, tojest rokosze, i potem następowały sojusze, według zdania Duńczewskiego: musiała tedy ty być znaczna jakaś familia nakształt Chmielnickiego. Oparł się zagadniony krytyce J. W. Prezydenta, i gdy coraz z większą zapalczywością zdania z obu stron popierali, nie mogąc znieść takowej zniewagi J. W. Prezydent, prosił na ustęp. Trwał ten więcej jak dwie godziny, sądy nazajutrz odwołano.
XIII. Gdyśmy się zrana nazajutrz do ratusza zgromadzili, rozeszła się wieść, iż mój antagonista pomiarkowawszy rzeczy, w nocy, nikomu się nie opowiedziawszy, z Lublina uciekł. Patrona na ratuszu od niego nie było: posłano do stancyi gospodarza, potwierdził tę wiadomość. Zmięszaliśmy się wszyscy nie pomału, ubolewali J. WW. nad szkodą skrzynki; stanął więc dekret in contumaciam, tryumfalny dla mnie; ja zaś przez wdzięczność, musiałem grzywny zastąpić salva repetitione.
Po szczęśliwie zakończonej sprawie, pytał się mnie mój plenipotent, co rozumiem o dowcipie i wymowie mecenasów? Jam go wzajemnie zagadł, skąd tek wymowy, nauki i wiadomości czerpają? gdzie są szkoły formujące sukcesorów Cycerona? gdyż słyszałem, że to ma być nauka osobna, pracowita i potrzebująca wielkiej aplikacyi.... Rozśmiał się, i rzekł: szkół żadnych dla patrona nie masz u nas, przez te stopnie każdy przechodził, co i ja, naprzykład: ojciec mój, po odebraniu mnie ze szkół, nie mając sposobności dać mię do dworu, oddał do kancellaryi grodzkiej. Tam kazano mi wypisywać z xiąg tranzakcye na extrakty, wpisywać manifesta, wizye, pozwy, kontrakty, i t. d. Przez trzy lata tam się bawiąc, dla zasycenia pamięci formularzami, zadał mi nakoniec susceptant, jak okupacyą szkolną, ażebym z podanych materyałów manifest skoncypował. Nie jednę pracę zdarł, nim przyszło do aprobaty. Ach! Mości Panie, nie ladato głowy trzeba, na napisanie manifestu tak, jak się należy cum boris, gais et graniciebus. Dwa lata strawiłem ja na tej próbie, a ledwo mi do tego przyszło, żem pojął formalitem.
Oddał mnie zatem ojciec do palestry trybunalskiej; byłem naprzód dependentem, a potem agentem u jednego mecenasa. Funkcya moja była spisywać dokładne sammaryusze dokumentów w sprawach tych, których się pryncypał podjął; czytać je w izbie do explikacyi, na konferencye z pryncypałem chodzić, papiery na ratusz nosić, a czasem do stancyi flaszki. Po lat sześciu mój mecenas, podobno świadom owej doktorów maxymy: faciamus experimentum in animi vili, kazał mi stawać w sprawie jednego ubogiego szlachcica.
Gotowałem się dni kilka, ale gdy przyszło do indukty, zacząłem mówić drżącym głosem; pomyliłem się w słowie, sędziowie w śmiech, szlachcic w płacz, ledwom mógł konkluzyą zadyktować. Łaską Pana Boga, nie moją elokwencyą wsparty, wygrał ów nieborak sprawczynę swoję. Ja zaś coraz hardziej w dalszych czasiech ośmielony, zacząłem się insynuować, młodszym, osobliwie Jaśnie Wielmożnym, wchodzić ich imieniem w zyskowne targi, kartki nosić, a czasem i nie kartki. Nakoniee wsparty protekcyą J. W. jednej pani, która wiele w trybunałach mogła, zostałem mecenasem, jej plenipotentem, a zxzasem i samego Wmć Pana Dobrodzieja.
Zapłaciwszy za dekret Jaśnie Wielmożnemu, przy którym był sentencyonarz, osobno pisarzowi, który był dla mojej sprawy pióra ustąpił, ogołocony z pieniędzy, z fantów, straciwszy większą połowę summ na cudze kraje zaciągnionych, znużony kilkodniowemi niewczasami; gdym już nie miał swojej, w pożyczonej kolasce X. Przeora Dominikańskiego, powróciłem do Warszawy z febrą tercyanną.
Trzeba było nowe znowu czynić przygotowania do podróży zagranicznej. Ów szlachcic, folwarku nadleśnego, mnie przysądzonego oddać nie chciał, i tentując na przyszły rok lepszej fortuny, uczynił manifest de noviter repertis documentis. Czas kontraktowy przeszedł: nie było skąd summ zaciągnąć. Trzeba więc było udać się do jednego bardzo pomocnego w okolicznościach podobnych człowieka: dałem mu w zastaw srebra i klejnoty z prowizyą z góry po dwadzieścia od sta, ostrzegając za rok wykupno zastawu pod przepadkiem. Dał kapitał dwa tysiące czerwonych złotych w monecie, rachując czerwony złoty po złotych szesnaście, groszy dwadzieścia dwa i pół. Że zaś i monety za granicą udaćbym nie mógł, do niego się udałem, prosząc, żeby mi na złoto wymieniał. Podjął się mimo wielką trudność o złoto, wyrobić ten interes u swego przyjaciela. Przyjaciel ten był zapewne własny jego worek: przyszedł więc tenże Jegomość do mnie nazajutrz, twierdząc, iż ów przyjaciel nie chce inaczej mieniąc czerwone złote, jak po złotych ośmnaście. Zezwoliłem na oczywistą stratę; i odebrawszy summę, takem się około podróży zakrzątnął, iż w dni dziesięć, oddawszy wprzód wizyty pożegnania, uczyniwszy plenipotentowi ogólną dyspozycją; z nieskończona, pociechą moią wyjechałem przecie do cudzych krajów.
Dyaryusz krótki, a w nim niektóre, jakie natenczas miewałem uwagi, dla ciekawości kładę.

DYARYUSZ PODRÓŻY PARYZKIEJ.

XIV. Wyjechałem z Warszawy dnia 20go Listopada o godzinie dziewiątej zrana, pocztą na Kraków do Wiednia, w karecie Berlińskiej posrebrzanej, żółtą trypą wybitej, na dwie osoby. Siedział zemną mój kamerdyner la Rose, na koźle Michał lokaj z Krystyanem kucharzem.
Zaraz pierwszego dnia na grobli, nie daleko Nadarzyna, kazałem moim ludziom obić żyda, za to, że przed groblą nie stanął, słysząc trąbiących postylionów.
W Drzewicy kupiłem pięknej materyi napięć kamizelek, i garnitur gotowy passamanów na liberye. Zdadzą się w Paryżu.
Reszta drogi do Krakowa bez przypadku. Musiałem wysiadać kilka razy na mostach, jeden się pod karetą załamał, szczęście, że na rzeczce nie bardzo głębokiej; a jakem się dowiedział, kupcy tam mostowe płacą.
Stanąłem w Krakowie 27go w nocy dla dróg bardzo złych. Miasto obszerne, piękne, znać, że było kiedyś w istocie stołeczne królestwa. Oglądałem ciekawie tamtejsze i okoliczne osobliwości, grób królowej Wandy, szkołę Twardowskiego, Akademią, i. t. d. IVIi. wino lanie i dobre, ale zdaje mi się, iż beczki mniejsze, niż pierwej bywały.
Wyjechałem z Krakowa 2go Grudnia, a nazajutrz nie bez żalu porzuciłem Polskę. Pierwsze miasto szlązkie Bilsk. Szlązkiem kilka poczt jechałem, nimem się dostał do Morawy. Drogi lepsze niż u nas. W austeryach miejscami piwa dobre, ale nazbyt mocne, nie komparacya do Wilanowskiego, Inflantskiego, Bielawskiego, i t. d. Ołomuniec, miasto dość obszerne i mocne, pierwszato jest forteca, którą widziałem.
10go Grudnia o w pół do jedenastej stanąłem w Wiedniu, ale mnie rewidowano i trzęsiono bez miłosierdzia; musiałem przez pół dnia w stancyi na rzeczy moje czekać: tymczasem, chcąc osobliwości krajowe widzieć, poszedłem na komedyą niemiecką. Nie rozumiałem, co gadali, jednakowo misie bardzo podobała, a osobliwie, kiedy zaczęły się tańce. Nie pamiętam w życiu tak wysoko skaczących. Nazajutrz widziałem przejeżdżającego Cesarza. Chodzi po francuzku.
Wieża kościoła Śgo Szczepana z kamienia ciosowego, wyższa od Świętokrzyskich w Warszawie.
Wino Węgierskie nad moje spodziewanie, nie tak dobre, jak u nas. Chciałem się gruntownie wywiedzieć dla jakiej przyczyny: ale winiarz, który próbki przyniósł, nie umiał po polsku, a mego kucharza tłumacza nie było naówczas w domu. Statuy króla Jana nie widziałem.
Ruszyłem z Wiednia w dalszą podróż 21go Grudnia traktem na Frankfurt. Tam zatrzymałem się dni kilka dla bardzo pięknej i wygodnej austeryi. Ale też na wyjezdnem zdarł mnie gospodarz za to, jak powiadał, że mi dał apartament, w którym stał podczas elekcyi Palatinus Rheni.
Bawiłem w Moguncyi przez pięć dni. Szynki wyśmienile, wino Reńskie najlepsze. Chorowałem tam na niestrawność żołądka, podobno z szynek.
Właśnie w sam dzień trzech Królów stanąłem w Kolonji: byłem w katedrze na odpuście, i całowałem głowy SS. Kaspra, Majchra i Baltazara.
Lubo mi się dość podobały niemieckie kraje, zdało mi się jednak, żem się odrodził gdym, przebywszy most na Renie od fortecy Kiel, stanął w Strazburgu. Szkoda, że zima, bobym słyszał głos ptasząt, które zapewne we Francyi piękniej śpiewają jak gdzieindziej: trawa musi być zieleńsza. Co mróz, lubo był tego dnia, jakem przyjechał, dość przykry, tęższe są nierównie u nas. Zapomniałem był wziąć z sobą rękawa, albo go kupić w Wiedniu. Obiegłem cały Strazburg, nie mogłem jednak dostać białych niedźwiadków.
Drogość tu, prawda, wielka, jak mogą miarkować z rejestru gospodarza: ale człowiek tak grzeczny, tak miły, i do tego przychylny, iż mu z ochotą zapłaciłem za trzy dni tyle, ile we Frankforcie za tydzień. Wracam się jeszcze do niedźwiadków: rzecz mi się zda bardzo dziwna, że w tak wielkiem mieście, a co największa francuzkiem, nie można tego dostać, o co w Brodach i w Opatowie nie trudno. Musi to w tem być jakaś tajemnica, o której się ja zczasem w Paryżu, da Bóg, zapewne muszę dowiedzieć.
Droga ze Strazburga brukowana bardzo dobra do samego Paryża: w Metzu zasiałem bardzo wielu Żydów; ale nie są tak ubrani, jak u nas: poznałem tam z wielkiem zadziwieniem Lejbę synowca arendarza mojego z Szumina: jak mi powiadał, wysłał go tam stryj na naukę. Bożnica jeszcze piękniejsza, niż w Brodach.
Nie długo bawiąc w Metzu, jechałem prosto szczęśliwym krajem, gdzie się wino szampańskie rodzi: w Reims mieście stołecznem, z wielkim moim żalem nie mogłem widzieć cudownej ampułki Sgo Remigiusza.
Tandem po dość długiej, wielce zabawnej, a więcej jeszcze kosztownej podróży, stanąłem szczęśliwie w Paryżu 3go Lutego, o godzinie trzeciej z południa.
XV. Nacisk przechodzącego pospólstwa, okrzyki przedających, tłum karet, rozmaitość widoków zagłusza i omamia, że tak rzekę, przyjeżdżających pierwszy raz do Paryża. W takowym byłem stanie, gdy kareta moja stanęła na ulicy Sgo Honoryusza, jednej z najcelniejszych tego wielkiego miasta. Dóm, gdziem wysiadł, wielką miał obszerność, i napełniony był mieszkańcami. Apartament wyznaczono mi wygodny: tam rozgościłem się natychmiast, nie bez zadziwienia, że, o które w Warszawie tak długo starać się trzeba, tu na pierwszym wstępie znajdują się tak dobre dla cudzoziemców stancye.
Myśl, że jestem w Paryżu, zaprzątnęła jedynie imaginacyą moję; czułem niewymowną pociechę, i ledwo mogłem wierzyć, że się znajduję, na miejscu tak pożądanem. Gdym trochę odetchnął, pytałem się gospodarza, którego dnia można widzieć balet i komedye? odpowiedział, iż w nacisku nieskończonych innych rozrywek, codzień mogę wybierać między operą, komedyą Francuzką i Włoską. Gdzieindziej, przydał, myślą, żeby znaleźć jaką zabawę; tu nad tem się tylko trzeba zastanawiać, jakową wybrać. Nie byłem panem pierwszego impetu radości, i porwawszy za szyję, począłem serdecznie ściskać opowiadacza szczęśliwości mojej. Zrazu się przeląkł: uśmiechnąwszy się potem, podobno z prostoty mojej, ofiarować mi począł, ile nowo przybyłemu i bez doświadczenia, usługi swoje: w momencie otoczony zostałem kupcami, prezentującymi coraz piękniejsze towary: przyniesiono kilkanaście biletów, jedne opowiadały loteryą, drugie zachwalały wyborne wina, trzecie głosiły nowe widowiska, czwarte oznajmowały o tandecie: nieskończyłbym, gdybym chciał opowiadać, co się w każdym znajdowało.
Ja zaś w owych słodkich obrotach, nienasycony nowością, coraz milszym roztargniony widokiem, patrzałem, czytałem, pytałem, odpowiadałem, dawałem komisa, wszystko razem bez odetchnienia. Biegali w zawody za mojemi rozkazami najęci lokaje i domowa czeladź: trzy części izby zabrały zniesione towary, zaszło dwie karet najętych, które w tym tumulcie podobno z przesłyszenia zamówili posłańcy. Chciałem jechać na komedyą, żal mi było opery, gospodarz włoskie teatrom zachwalał.
Nic rezolwowany jeszcze, gdzie miałem jechać, gdym jednę z zapłatą odprawiwszy, do drugiej piękniejszej ponsowo lakierowanej karety miał wsiadać, wstrzymał mnie znagła gospodarz, powiadając, iż suknie moje nie były zupełnie zimowe. Prosiłem o explikacyą tej tajemnicy, i dowiedziałem się, iż axamit nie strzyżony, uchodzi tylko do Nowembra, a koronki Bruxelskie, jakie miałem, nie są nawet jesienne. Zreflektowawszy się więc, iż przestrojenie zabrałoby wiele czasu, musiałem rad nie rad wrócić do stancyi. Przyniesionej wieczerzy mało co skosztowawszy, udałem się do spoczynku, znużony podróżą, a bardziej rozgoszczeniem.
Chciałem spać, ale daremne były usiłowania moje: wrzawa nieustająca na ulicy, a taka druga podobno, lub większa w głowie, nie dały mi oczu zamknąć.
Jeszczem był nazajutrz u gotowalni, gdzie sprowadzony najcelniejszy perukarz, nowe systemaa modnej symetryi, pracowicie układał, gdy lokaj najęły wszedł, opowiadając wizytę, J. P. Hrabi Fickiewicz. Wszedł tego momentu pięknie ubrany kawaler: z nieskończoną radością a razem podziwieniem, poznałem mego lubego sąsiada Podwojewodzica, o którego siostrę niegdyś miałem honor konkurować. Po pierwszych zwyczajnych przywitaniach, pytałem się J. P. Hrabi, jak mu się w Paryżu powodzi. Wybornie! odpowiedział.
Wszedł zatem w obszerne wyobrażenia paryzkich rozrywek, grzeczności kawalerów tamtejszych, których on był wiernym naśladownikiem, i już nawet do tego stopnia doskonałości przyszedł, iż został autorem nowego kroju fraków. Na fundamencie więc rozmaitych jego powieści, ułożyliśmy plantę życia w Paryżu: przyrzekł być wiernym moim towarzyszem, i na dowód serdecznej poufałości, pożyczył odemnie dwieście pięćdziesiąt luidorów. Gdym mu pokazał listy rekomenducyalne od posła francuzkiego w Warszawie, zganił tem mój postępek, opowiadając, iż te listy adresowane do osób takich, których konwersacya zbyt poważna, a przeto smutna, kwadrować żadnym sposobem nie może z rzezkością kawalerów i młodych i modnych. Znajdę, ja dla Wmć Pana, rzekł dalej, nierównie większe rozrywki, w tych domach, gdzie sam uczęszczam.
Ułożyliśmy więc dla honoru narodu polskiego wszelkiemi sposobami o to się starać, żeby i w guście i w magnificencyi przepisać kawalerów tamecznych. Jakoż zaraz skonfiskowane były suknie, którem z Warszawy przywiózł: owe passamany Drzewickie nie zdały się do mojej paradnej liberyi. Ja zaś więcej jak tydzień musiałem czekać na wygotowanie ekwipażu, garderoby i liberyi dla czterech lokajów, dwóch laufrów, murzyna i huzara. Gdy już wszystko było na pogotowiu, dopiero za przewodnictwem Jmci Pana Hrabi, i ja sam także Hrabia, wyjechałem na świat wielki.
Najpierwszą wizytę, oddaliśmy sławnej naówczas tanecznicy opery francuzkiej. Ledwom mógł uwierzyć własnym oczom, gdym oglądał wytworność meblów, szacunek klejnotów, obszerność domu, delikatność stołu, do którego wkrótce miałem honor być przypuszczonym. Nauczał mnie Jmć Pan Hrabia, jak trzeba zawdzięczać takowe dystynkcye, i jak mam w bogatych podarunkach utrzymywać wspaniałość narodową. Korzystałem z nauki, a na fundamencie kredytowego listu i wexlów, bardzo często oddawałem wizytę mojemu bankierowi. Dziwiła mnie ludzkość kupców i rzemieślników, dających wszystko na kredyt.
Wspaniała moja rozrzutność, uczyniła mnie sławnym po całym Paryżu, i zniewoliła serce ujęte wdziękami Jmć Panny la Rose. Z jej rozkazu nająłem mały domek na przedmieściu z pięknym ogrodem: a że wpodle miał takiż domek marszałek jeden francuzki, tak mój wymeblowałem kształtnie, iż przezwyciężyłem dotąd niezwyciężonego sąsiada.
Moda była naówczas w Paryżu wozić się w kolaseczkach, które tam zowią Cabriolet. Kazałem zrobić cztery od złota i srebra, akomodowane do czterech części roku; ale gdy wozić się samemu przyszło, nie dobrze świadom stangreckiego rzemiosła, na środku ulicy wywróciłem się na kamienie, a w tym szwanku wybiłem dwa zęby, rozciąłem sobie wargę, i wywichnąłem prawą nogę. Miłosierni ludzie zanieśli mnie do blizkiego cyrulika: opatrzony doskonale w domu moim usłyszałem fatalny wyrok, iż kuracya kilka niedziel zabawi. Bolała mnie strata drogiego czasu, całą nadzieję położyłem w kompanii Jmci Pana Hrabi i kilkunastu poufałych od serca przyjaciół.

XVI. Jużem zaczynał do siebie przychodzić, gdy raz nie mogąc się doczekać na wieczerzą Jmci Pana Hrabi, posłałem do jego stancyi. Przybiegł zadyszany kamerdyner, oznajmując, iż jadącego do mnie pana, warta miejska otoczywszy, zaprowadziła do publicznego więzienia.
Zmięszała nas niezmiernie ta awantura, wtem nieznajomy człowiek przyniósł mi takowy bilecik.

«Kochany przyjacielu! zaklinam cię na wszystkie obowiązki, wyrwij mię z ostatniej toni, Życiem ci odsługiwać będę uczynność twoję.»
Fickiewicz.

Gdym się oddawcy pytał, skąd ten bilet, odpowiedział, iż Jmć Pan Hrabia siedzi w więzieniu, zwanem Fort l’Evégue, za naleganiem kupców, rzemieślników, i innych Jchmościów, którym znaczne summy winien. Odpisałem natychmiast obligując, aby nam rejestr długów przysłał. W godzinie przyniesione, wynosiły na nasze monetę dwadzieścia i dwa tysiące siedemset dziewiętnaście złotych. Wspaniałość umysłu i punkt honoru narodowy, przezwyciężył ekonomiczne konsyderacye. Na fundamencie mojego kredytu, zaręczyłem za Jmci Pana Hrabię, i wyszedł natychmiast rozkaz uwolnienia go z więzienia.
Solenizując tak heroiczną akcyą, zaprosiłem na wieczerzą wszystkich naszych wspólnych przyjaciół; posiałem po Jmci Pana Hrabiego karetę moje paradną, nie zastała go w więzieniu, a co gorsza i w stancyi; gospodarz tylko moim ludziom powiedział, iż Jmć Pan Hrabia spieniężywszy w godzinie, co się sprzętów i zostało, wsiadł w karetę pocztową i wyjechał z Paryża.
Że się dobre złem płaci, nauczyło mnie smutne doświadczenie: gdyby się było skończyło na nauce, byłaby rzecz znośniejsza, ale po wyszłym już roku bytności paryzkiej, gdy trzy razy przysłane z Polski wexle, połowę tylko zapłaciły tego, co się bankierowi należało, nie chciał już dalej na kredyt dawać; kupcy, rzemieślnicy zaczęli się naprzykrzać. Chcąc uspokoić dłużników, napisałem do domu, aby mi pieniędzy tyle, ile potrzeba było, przysłano.
Gdy z niecierpliwością responsu czekam, odbieram list, w którym mi donoszą, iż ów dawny adwersarz wygrał sprawę w trybunale, a uczyniwszy plenipotentowi mojemu cessyą prawa swego, ten na fundamencie przyznanych szkód, expens prawnych, grzywien za expulsyą i summ sobie należących, ostatnią część wolną substancyi mojej Szumin z przyległościami zajechał.
Utrzymywały jeszcze resztę kredytu i reprezentacyi mojej coraz zastawiane pod przepadkiem lichwiarzom galanterye i fanty. Gdy i tych brakło, a owi dłużnicy, którym za Jmci Pana Hrabię ręczyłem, zaczęli proces, nie mając żadnego sposobu do ich uspokojenia, bojąc się losu mojego przyjaciela, spieniężywszy kryjomo resztę fantów, wziąłem pretext przejazdki, a dopadłszy pierwszej poczty, wsiadłem na konia i udając kuryera, takem spieszno umykał, iż nazajutrz byłem już w granicach Flaudryi Austryackiej. W Mons tylko przenocowawszy, puściłem się ku Holandii; i nie zatrzymując się w żadnem mieście, stanąłem w Amszterdamie.
Miasto to, stolica handlu całego świata, widokiem niezliczonych ciekawości, innego czasu byłoby mnie bawiło nieskończenie; w tej, w której zostawałem sytuacyi, na siebie jedynie miałem obrócone oczy. Ogołocony ze wszystkiego, długami obciążony za granicą i w ojczyznie, miałem się za zgubionego. Myśl rozpaczająca nie zastanawiała się nad niczem.
Raz gdym zatopiony w takowych reflexyach nad portem chodził, przybliżył się ku mnie kapitan jednego okrętu, który miał z portu wychodzić. Gdy mnie pytał o przyczynę tak głębokiej melancholji, odkryłem mu stan mój okropny; a gdym się od niego dowiedział, że do Batawji wyjeżdża, przyszła mi w tym punkcie myśl, puścić się w tamte kraje: przyjął z ochotą moje prośby, i zaraz nazajutrz za nadejściem dobrego wiatru puściliśmy się na morze.
XVII. Okręt nasz był wojenny o sześciudziesiąt armatach, wiózł do Batawji urzędników tamtejszej regencyi. Oprócz majtków i żołnierzy, było nas podróżnych kilkunastu. Pierwsze morskie kołysania, sprawiły we mnie zwyczajny skutek znacznej słabości; pomału wdrożyłem się do tego nowego sposobu życia. Wiatry jednostajnie pomyślne przypędziły nas w dość krótkim czasie do wysp Kanaryjskich; tam wysiedliśmy na ląd dla wody świeżej i prowiantów. Dla niestatecznych wiatrów, kilka razy musieliśmy wysiadać i odpoczywać u brzegów Afrykańskich.
Kraje te, którem oglądał, dość są znajome z wielorakich relacyj; nie sądzę więc za rzecz potrzebną powtarzać to, co drudzy już obwieścili. Dojeżdżając do kapu dobrej nadziei, kończącego Afrykę, szturm wielki znacznie skołatał nasz okręt: a że czasy niebezpieczne do żeglugi nastawały, zatrzymaliśmy się tam kilka miesięcy. Okręt do Batawji odmieniono, a co gorzej i komendanta, który zostawszy od Rzeczypospolitej nominowanym na znaczny urząd, musiał do ojczyzny powracać.
Następca jego był człowiek surowy i nieobyczajny, jak pospolicie bywają ci, którzy całe życie na morzu trawią. Radbym był zostać się na tamtem miejscu; ale nie widząc tam żadnego sposobu do zarobku, za radą przeszłego komendanta, listami jego rekomendacyalnemi wsparty, puściłem się do Batawji. Jużesmy byli z dość dobrym wiatrem znaczną część podróży odbyli, gdy razem wiatry ucichły, a okręt stanął wśród morza. To do zwierciadła podobne, najmniejszego wzruszenia nie pokazywało; gorącość niezmierna dokuczała nam srodze; prowianty zaczęły się psuć; wody coraz ubywało, gdy zaś do dwunastego dnia przeciągnęło się to nieznośne na miejscu stanie, połowę ludzi na okręcie chorych rachowaliśmy.
Powstał znagła wiatr, ale tak mocny, żeśmy większą cześć żaglów spuścić musieli: rzucono kilkakrotnie kotwice, ale te nas utrzymać nie mogły. Cały ekwipaż w niewymownej bojaźni zostawał, ile że wiatr dyrekcyi naszej cale przeciwny, niósł nas ku lądom nieznajomym. Przez dni sześć trwała ustawicznie burza, wzmagały się wiatry, maszt pryncypalny złamał się, większa połowa ludzi zostających na okręcie z niewczasu, choroby i pracy; nie była zdolna do roboty. Jam, ile możności, krzepił nadwerężone siły, pompując wodę, wałami niezmiernemi okręt nasz przykrywającą. Wtem jeden z majtków zawołał, iż ląd blizko: okrzyk ten w innych okolicznościach pożądany, stał się nam wszystkim wyrokiem śmierci. W jednym momencie wpędzony na skały okręt, rozbił się z nieznośnym trzaskiem.
Co się zemną naówczas stało, opowiedzieć tego nie umiem: to wiem, iż ocuciwszy się niejako, znalazłem się wśród morza. Zalany falami, opojony morską wodą, zacząłem dobywać ostatnich sił: szczęściem zachwyciłem dość sporą deskę, porwałem ją, i takem mocno trzymał; iż mimo ustawiczne fluklami rzucania, podniesienia i spadki, na pół żywy wyrzucony byłem na piasek lądowy: bojąc się, żeby mnie powracająca nazad fala nie zagarnęła, biegłem piaskiem bez oddechu, siły mnie nakoniec opuściły, i padłem bez zmysłów.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Krasicki.