Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki/Xięga I/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Krasicki
Tytuł Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki
Pochodzenie Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym
Wydawca U Barbezata
Data wyd. 1830
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIĘGA I.

I. Ktokolwiek opisanie życia mojego czytać będzie, niech wie zawczasu, że to ani spowiedź, ani panegiryk. Nie dla próżnej chwały, ani dla upokorzenia mojego tę pracą przedsięwziąłem; ale siedząc na wsi, gdy mam czas wolny, wolę go obrócić na to pisanie, niż łamać kark za zającem albo w kuflu pedogry szukać.
Urodziłem się w domu uczciwym, szlacheckim: którego roku, nie wyrażam; bo to się na nic nikomu nie zda: do mojej historyi chronologia mniej potrzebna: a mnie też nie bardzo miło przypominać sobie, żem stary. Gdybym się chciał zasadzać na świadectwach konkluzyj i panegiryków przypisanych przodkom moim, które zbótwiałe dotąd u mnie w kaplicy wiszą, znalazłbym się może w pokrewieństwie ze wszystkiemi panującemi familiami w Europie; alem ja od tej próżności daleki. Niesiecki nas w swoim herbarzu, na złość Paprockiemu i Okolskiemu, pomieścił: i mnie samemu dostało się czytać w jednym starym manuskrypcie, iż podczas owego sławnego Gliniańskiego rokoszu, Gabryel Doświadczyński niósł buńczuk przed Rafałem Granowskim, marszałkiem naówczas i hetmanem wielkim koronnym.
Nim zacznę mówić o mojem wychowaniu, nie od rzeczy zda mi się namienić cokolwiek o tych, od których życie wziąłem, tojest, po prostu o moim ojcu i o mojej matce. Ojciec mój po stopniach Skarbnik, Wojski, Miecznik, Łowczy, Cześnik, Podstoli, sześćdziesięcioletnie ziemi swojej i województwa usługi, a ustawiczne na sejmiki elekcyjne i gospodarskie peregrynacye, przy kresie życia szczęśliwie nadgrodzone i ukoronowane zobaczył: został Stolnikiem. Do tego nawet stopnia konsyderacyi już był przyszedł, że go podano ostatnim kandydatem do Podsędkostwa; ale przeciwna cnocie fortuna nie pozwoliła dojść tego stopnia: prędko się jednak uspokoił zwyczajną nieszczęśliwym reflexyą nad marnościami świata tego.
Dopomogła do takowej rezolucyi nader szczęśliwa natura: był albowiem z tego rodzaju ludzi którychto pospolicie nazywają: Dobra dusza. Nic on o tem nie wiedział, co robili Grecy i Rzymianie, i jeżeli co zasłyszał o Czechu i Lechu, to chyba w parafji na kazaniu. Co mu powiedział niegdyś jego ojciec, a jak starzy twierdzili, jeszcze lepsza dusza, niż on, to toż samo on nam ustawicznie powiadał: tak dalece, iż u nas, nie tylko wieś, ale i sposoby mówienia i myślenia były dziedziczne. Wreszcie byłto człowiek rzetelny, szczery, przyjacielski; i choć nie umiał cnot definiować, umiał je pełnić. Z tej jednak nieumiejętności definiowania, pochodziło, iż się był względem ludzkości nieco pomylił: rozumiał albowiem, iż dobrze w dóm gościa przyjąć, jest toż samo, co się z nim upić. Stąd poszło, że się i inwentarz zmniejszył, i zdrowie nadwerężyło: znosił jednak pedogrę sercem heroicznem; i kiedy mu czasem pofolgowała, często natenczas powtarzał: iż miło cierpieć dla kochanej ojczyzny.
Matka moja, z dzieciństwa wychowana na wsi, dla odpustu chyba nawiedzała pobliższe miasta: skąd każdy łatwo wnieść sobie może, że jej na wielu teraźniejszych talentach brakło. Nie obchodziło ją to bynajmniej; i gdy raz strofowana była od jednego modnego kawalera, iż zdawała się mieć zbyt surowe maxymy, i dzikość niejaką obrażającą oczy wielkiego świata, rzekła mu w szczerości ducha, że woli prostacką cnotę, niż grzeczne występki.
Pierwsze lata niemowlęctwa mojego przepędzone były w orszaku niewiast: nie dobrze jeszcze artykułowane słowa tłumaczyły piastunki i niańki za dziwnie roztropne odpowiedzi: te z niesłychaną skwapliwością zaraz opowiadano matce mojej, która zwyczajnie od tego punktu zaczynała dyskursa w każdem posiedzeniu: potakiwali ziewając sąsiedzi; a nie jeden byłby może nakoniec i zasnął, gdyby nie budził ich ojciec częstemi kielichy. Orzeźwieni naówczas wynurzali koleją obfite życzenia, aprekacye i proroctwa; a mój ojciec płakał.
W dalszym czasów przeciągu, nie raz mi na myśl przychodziły zdrożności pierwiastkowej edukacyi; i zastanawiałem się nad tem, jak jest rzecz zła i szkodliwa, w niemowlęcym nawet wieku, poruczać dzieci osobom nie mającym żadnego oświecenia. Tkwią mi do tego czasu w głowie bajki i straszne powieści, którychem się aż nadto nasłuchał; i częstokroć, mimo rozumną konwikcyą, muszę się z sobą pasować, żebym gusłom i zabobonom nie wierzył, lub wykorzenił bojaźń jakowąś i wstręt, gdy zostaję bez światła, albo na osobności.
Nadto wkradał się nieznacznie gust obmowy: słysząc albowiem, jako każdego z dworskich obyczaje niewiasty krytykowały, te zaś powieści mile przyjmowane przed starszemi bywały; wziąłem to sobie za punkt pozyskania łaski matki, lub ochmistrzyni, cokolwiek też przed niemi na drugich mówić: a gdy brakło okazyi, udawać się musiałem do kłamstwa. Uważałem i to, że jak wieczorne rozmowy były zwyczajnie o upiorach, czarownicach i strachach, tak ranne o snach: jedna drugiej z kobiet opowiadała, co się jej śniło: a z ich tłumaczeń i wróżek nauczyłem się, iż gdy się komu ogień marzy, gościa się w dóm spodziewać trzeba; a gdy ząb wypadnie, zapewne natenczas ktoś z krewnych umrze.
Tak do lat siedmiu przebywszy w domu trafiło się, iż przyjechał do nas brat matki mojej, człowiek urzędem, nauką i wiadomością świata znamienity. Przypatrywałem się pilnie wujowi memu tym bardziej, iż widziałem, że go rodzice moi bardzo szanowali: dziwowałem się, iż dwa dni u nas siedząc, jeszcze się był nie upił; Xiędzu Lektorowi, mówiącemu o upiorach, wierzyć nie chciał. To mi wstręt do niego zaczęło czynić, iż się zemną nie tak, jak drudzy, bawił; a co najgorsza, zapędzoną w pochwały moją matkę nie pomału, mnie zaś niezmiernie zmięszał, gdy się spytał, czy ja umiem czytać, pisać i inne wiekowi przyzwoite mam wiadomości?
Pierwszy raz obiły się o moje uszy natenczas takowe słowa: matka z początku chciała o czem inszem dyskurs zacząć, ale gdy coraz bardziej nalegał, rzekła natenczas, i ledwo nie słowo w słowo jej dyskurs pamiętam: Podobno się zdziwisz, braciszku, gdy ci powiem szczerze, że nasz Mikołajek dotąd ani pisać, ani czytać nie umie; ale nie będziesz nas z mężem moim winował, gdy ci opowiem przyczyny, dla których nie chcieliśmy się śpieszyć z jego nauką. Naprzód dziecie jest delikatne, słabe, mogłaby mu zaszkodzić zbytnia sedentarya, którą i nad elementarzem mieć trzeba. Potem, jak sam Wmć Pan widzisz, niezmiernie jest bojaźliwe; gdybyśmy mu dyrektora dali, straciłoby fantazyą, ta zaś raz stracona, powetować się nie może. Trudno też znaleźć doskonałego takiego człowieka, jakiegobyśmy chcieli mieć do jego edukacyi; a nakoniec, jużto ostatnia rzecz, jak mówią, młode źrebie łamać.
Dobrze mówisz, moja panno, odezwał się Jegomość: świętej pamięci nieboszczyk mój ojciec, Panie, świeć nad duszą jego, toż samo o mnie mówił; ale jednakowo, kiedy Jegomość tak mówi, podobno lepiej dać Mikołajka do szkół. Opatrzy z łaski swojej i miejsce i człowieka: a tymczasem wypijmy za zdrowie Jegomości, mojego Mościwego Pana, i kochanego dobrodzieja.
Z jaką radością moją, a może i matki odjechał nazajutrz ten wspólny nasz nieprzyjaciel, wyrazić trudno: jednak jego dyskurs zostawił w umyśle ojcowskim fatalną impressyą. Coraz mowę zaczynał o szkołach; nawet kupiono elementarz i tablicę do pisania. Bolało to niezmiernie matkę: jednak jako była bogobojna, gdy jej w tem uczyniono skrupuł, że mnie na zgubę moję pieści, uczyniła zapewne najheroiczniejszą w życiu swojem ofiarę, gdy zezwoliła na to, abym był wysłany do szkół publicznych: ojciec albowiem upornie, i z wielką natarczywością ganił domową edukacyą, dla tej przyczyny, że tego przedtem w Polszcze nie bywało. Co na to odpowiadała matka, nie pamiętam; to wiem, i dobrze pamiętać będę, że po długich utarczkach, troskach, pożegnaniach, błogosławieństwach, nakoniec rzewliwym płaczu, do szkół wyprawiony zostałem.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Krasicki.