Mikołaja Machiawella Traktat o Księciu/Rozdział III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Mikołaja Machiawella Traktat o Księciu |
Wydawca | Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego |
Data wyd. | 1868 |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Antoni Sozański |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron | |
Artykuł w Wikipedii |
O monarchiach mięszanych.
Nowe państwa podlegają trudnościom. W kraju mięszanym, czyli takim, gdzie do dawnego państwa nową przyłączono prowincyę, powstają zaburzenia z tej przyrodzonej trudności, która wszystkim nowym władzom jest wspólna i ztąd wynika, iż ludzie ochoczo swoich panów zmieniają w nadziei, że lepiej na tém wyjdą, co jest powodem buntów przeciw dawnemu rządowi, chociaż później, gdy dola ich pogorszy się, ludzie poznają swój błąd. Tu znów działa zwykle inna naturalna przyczyna, ponieważ nowy panujący już dlatego, że jego władza także jest nową, zmuszony jest swoich nowych poddanych wojskiem i różnemi innemi zniewagami gnębić. Będzie miał wszystkich za nieprzyjaciół, których podbojem obraził, zaś tych, co mu do władzy pomogli, nie zatrzyma w przyjaźni, bo nie może wszystkie ich życzenia wypełnić, a zażyć silnych przeciw nim środków nie dozwala wdzięczność, którą im winien. Wszak bez pomocy krajowców i z najpotężniejszą armią nie można opanować żadnego kraju. Z tych to powodów, jak prędko Medyolan podbił, tak też niebawem utracił Ludwik XII, król francuzki. Pierwszą razą podołał mu sam wypędzony Ludwik Sforca, ponieważ ludzie, którzy mu wrota do Italii otworzyli, omyleni w spodziewanych korzyściach, nie mogli wytrzymać wstrętu do nowego księcia. Trzeba przyznać, że zbuntowane kraje, gdy drugi raz zostaną podbite, nie tak łatwo stracić, albowiem zdobywca, korzystając z buntu nie przebiera w środkach, aby ukarać winowajców, dochodzić spiskowych i wzmacniać słabe strony swego rządu. Kiedy do wypędzenia Francuzów z Medyolanu wystarczył pierwszą razą uczyniony rozruch na granicy przez jednego księcia Ludwika, przy powtórném miasta opanowaniu musieli się wszyscy zjednoczyć, aby wojsko francuzkie zniszczyć i z Włoch wypędzić. Powody tego zdarzenia wymieniłem powyżej, a tak pierwszą jak i drugą razą odebraliśmy Francyi Medyolan. Opowiedziawszy ogólne przyczyny pierwszego zajścia, pozostaje mi wyłożyć powody drugiego, jakoteż i środki, zapomocą których nabyte państwo zatrzymać i z takiego położenia, w jakiém król francuzki zostawał, korzystniej wyjść można. Twierdzę, że podbite i z metropolią złączone prowincye albo do niej z plemienia należą i wspólny mają język, albo też są odrębne. W pierwszym razie zwłaszcza, jeźli te prowincye nie był przyzwyczajone do wolności, nader je łatwo owładnąć, by zaś takowe zatrzymać, dość jest wytępić poprzednią dynastyę, ponieważ lud będąc jednego szczepu i nie doznając uszczerbku w swych dawnych zwyczajach, zachowa się spokojnie, jak to widzimy na Burgundyi, Bretanii, Gaskonii i Normandyi, które z Francyą od dawna są złączone, a chociaż ich mowa i mowa reszty Francyi nieco jest różna, zwyczaje są te same i dlatego żyją w zgodzie. Kto więc takie prowincye zdobył i zatrzymać pragnie, musi zauważać po pierwsze: aby rodzina poprzedzającego władcy wygasła, powtóre: aby nie odmieniać dawne prawa i daniny, a w bardzo krótkim czasie dawny kraj i nowa akwizacya zleją się w jedno ciało. Lecz ujarzmienie kraju, który się różni mową, zwyczajami i ustawami, połączone jest z trudnościami i trzeba dużo szczęścia i wiele zręczności, by taki kraj utrzymać. Jeden z najdzielniejszych i najskuteczniejszych środków jest ten, aby zdobywca zamieszkał w podbitym kraju, ponieważ przez to zabezpiecza się i utrwala posiadanie. Tak uczynili Turcy z Grecyą, którą mimo wszelkich starań nie byliby zdołali zatrzymać, gdyby w niej nie założono stolicę. Mieszkając w miejscu widzi się każdy nieporządek w zarodzie i prędko można mu zaradzić; nie mieszkając w miejscu dowiadujemy się o nim dopiero wtedy, kiedy się złe wzmogło i nie ma ratunku. Nadto osobisty pobyt księcia nie dozwala urzędnikom wycieńczać krajowców, a możność odwołania się w bliskiej drodze do panującego zaspokaja poddanych, tak, że dobrzy będą go lubieć, inni lękać go się muszą. Nawet dla obcych, którzyby się o państwo kusili, jest książęca rezydencya zawadą, bo jak długo w niej panujący mieszka, trudno pozbawić go państwa. Drugi wyborny środek jest kolonizacya. Kolonie bowiem są to istne klucze do kraju. Kto je zaniedba, musi przynajmniej dostarczającą siłę zbrojną w podbitym kraju utrzymywać. Kolonie nie wiele kosztują; książe osadza je bez wielkich nakładów i zrywa jedynie z tymi krajowcami, którym odebrał ziemię i domy, aby dać nowym przybyszom, a ci zawdy są w mniejszości: obrażeni nie żyją razem i popadają w ubóstwo, przeto mało mogą szkodzić; resztę zaś krajowców, których nie zniszczono, łatwo uspokoić, ponieważ obawiają się, by przez powstanie tego samego losu, co z majątków wyzuci nie doznali. Musimy pamiętać, że ludziom albo trzeba cackać, albo ich przytłumić, bo za małe uchybienia mszczą się, a na większe nie mają siły, zatem każda obraza musi być w ten sposób wyrządzona, aby się nie obawiać zemsty. Używając załogi zamiast kolonij, wycieńcza się wszystkie dochody nowo nabytej prowincyi tak dalece, że podbicie kraju zamiast zysku przynosi stratę. Nadto załoga o wiele więcej lud oburza niż kolonie, ponieważ załoga dotyka całą prowincyę, każdy mieszkaniec czuje ciężar kwaterunku i staje się nieprzyjacielem nowego rządu, któremu nawet szkodzić może, bo lubo podbity, przecie swych siedlisk nie opuszcza. Pod każdym tedy względem widzimy załogi szkodliwe, kolonie pożyteczne.
Zdobywca powinien być głową i protektorem słabszych sąsiadów i starać się o osłabienie możnych, tudzież przestrzegać, aby przypadkiem inny co do mocy jemu równy cudzoziemiec do kraju nie wkroczył. Duma lub bojaźń malkontentów sprowadza zdobywcę do kraju. Rzymianie weszli nietylko do Grecyi przez Etolów, ale do każdej prowincyi, którą podbijali jedynie przez krajowców. Dzieje się to w taki sposób: Skoro obcy potentat wtargnie do kraju, słabsza partya z zazdrości przeciw partyi mocniejszej, łączy się z nim. Przychylność słabszej partyi łatwo można dla siebie zjednać, bo chętnie i bez namysłu stanie ona po stronie nowego rządu; na to jedynie trzeba uważać, aby zbytnie w siłę lub w znaczenie nie urosła, zaś własną potęgą, przy pomocy tej słabszej partyi, snadno przyjdzie księciu uskromić partyę możnych i samemu władzę dzierżyć. Kto inaczej postępuje, ten mimo niezmiernej pracy i przykrości szybko może postradać swoją zdobycz.
Tej samej polityki trzymali się Rzymianie w podbitych prowincyach; wysyłali do nich kolonie, wspierali słabych bez dozwolenia aby zostali silnemi, upokarzali możnych i nie dali nabywać wziętości znakomitym cudzoziemcom. Dla okazania tego ograniczę się na prowincyi greckiej. Trzymając stronę Achajczyków i Etolów poniżali królów macedońskich i wypędzili Antyocha. Lecz mimo wszelkich zasług Achajczyków i Etolów nie pozwolono im utworzyć jedno państwo; żadne perswazye Filipa nie ulżyły ubliżających karbów, w których go jako przyjaciela trzymano, a silnemu Antiochowi nie dozwolono byle jakie państewko w Grecyi założyć. Tym trybem jak ongi Rzymianie, powinien każdy mądry książe teraz postępować i rządzić się polityką przezorną, która nietylko na teraźniejsze, ale i na przyszłe baczy zawady i zręcznie im zapobiega. Bo co się zdaleka widzi, temu łatwo zaradzić, lecz jeźli dozwolimy złemu zakorzenić się, wtedy medycyna jest zapóźna i choroba nie do wyleczenia. Podobnie mówią lekarze o suchotach, że zrazu łatwo tę chorobę wyleczyć, ale trudno poznać; zapoznana zaś i nie leczona w początkach, poznaje się później z łatwością, ale trudno z niej wyleczyć. Nieinaczej dzieje się z państwem: zdaleka przewidziane wady, co jednak tylko roztropności jest udziałem, prędko można wyleczyć, lecz gdy przez nieznajomość dozwolimy im do tyla wzróść, że je każdy pozna, wtedy niema ratunku. Toż Rzymianie przewidując naprzód kłopoty swego państwa, szukali na nie rady i nie dawali im się zbliżać, choćby nawet dla zażegnania wojny. Wiedzieli bowiem, że wojnę nie można uniknąć, a z jej odkładania tylko nieprzyjaciel korzysta. Przeto postanowili z Filipem i z Antyochem bój toczyć w Grecyi, aby nie wojować z niemi we Włoszech, chociaż obydwie wojny mogli odroczyć. Snać nie podobało im się prawidło mędrców naszego wieku: „zyskać na czasie”, lecz spuszczali się więcej na swoją waleczność i na mądrość, wiedząc, że czas wszystkie zdarzenia z równą łatwością sprowadza: dobre jak i złe, złe jak i dobre. Wróćmy do Francyi i badajmy, czy jej polityka trzymała się choć jednej z wyłożonych tu zasad, lecz nie będziemy mówić o Karolu tylko o Ludwiku, ponieważ ostatni dłużej posiadał Włochy i jego postępki dosadniej się kształtują. Poznamy, że w każdym względzie przeciwnych zażywał środków, niżeli te, które do utrzymania prowincyi w obcym kraju są potrzebne. Duma Wenecyanów sprowadziła Ludwika do Włoch i Wenecyanie spodziewali się zato połowę Lombardyi otrzymać. Nie ganię tej polityki króla, bo chcąc się w Italii usadowić, a nie mając w niej żadnych przyjaciół, owszem gdy dla pamięci o czynach Karola cały kraj był mu niechętny, musiał zawierać pierwsze lepsze sojusze i wyprawa byłaby się udała, gdyby innego nie popełnił błędu. Zdobywszy Lombardyę odzyskał utraconą przez Karola sławę, wnet upadła Genua i Florentczycy stanęli po stronie króla. Margrabia mantuański, książe Ferary, Bentivolie, księżniczka Forli, dalej książęta z Faency, z Pezaro, z Rimini, z Kamerino, z Piombino, niemniej Luka, Piza i Siena, wszyscy ubiegiwali się o przyjaźń króla. Wówczas poznali Wenecyanie nierozmyślność, jaką popełnili, robiąc go panem dwóch trzecich części Włoch dlatego, aby odzyskać dwie ziemie w Lombardyi. Król mógł z łatwością powagę swoją we Włoszech utrzymać, byle tylko do powyższych stosował się zasad i wszystkich swoich przyjaciół wziął w opiekę, którzy bądź dla swej mnogości, bądź dlatego, że jako słabi obawiali się Rzymu i Wenecyanów, musieli przy nim zostać, a za ich pomocą byłby sobie upewnił możnych. Lecz zaledwie podbił Medyolan, zaczął nierozsądnie postępować, bo pomagał papieżowi Aleksandrowi do władzy nad Romanią nie pomnąc, że tym sposobem sam się osłabiał i z przyjaciół, oraz z tych ludzi ogołacał, którzy się na jego łaskę zdali, papieża zaś wywyższał, gdyż do duchownego blasku dodawał mu świeckiego znaczenia. Pierwszy ten błąd pociągnął za sobą inne tak dalece, że wkońcu osobiście musiał ciągnąć do Włoch, aby zahamować pychę Aleksandra i przeszkodzić mu w podbiciu Toskany. Nie poprzestał na wywyższeniu Aleksandra i na wyzuciu się z przyjaciół, lecz popełnił nowy błąd i dla utrzymania Neapolu podzielił się nim z królem hiszpańskim. Dotąd był samowładnym panem Italii, teraz przybrał sobie towarzysza, niejako aby ludzie ambitni i jemu przeciwni mieli się do kogo garnąć. Zamiast pozostawić w owym kraju króla od siebie zawisłego, usunął go i przywołał innego, który go mógł wypędzić. Żądza podbojów jest człowiekowi wrodzona i nie ganimy ją, owszem chwalimy pod warunkiem, jeźli to, co się przedsięweźmie, wykonaném zostanie; ale błędem i nagany godném jest, gdy podejmujemy takie dzieła, na które nam sił nie starczy. Czuła się Francya dość silną do opanowania Neapolu, niechby to była sama uczyniła, w przeciwnym razie nie trzeba było kraju dzielić. Jeźli więc podzielenie się z Wenecyanami Lombardyą, z powodu otrzymanego wejścia do Włoch, na przebaczenie, podział ten drugi, żadną potrzebą nie umotywowany, zasługuje na naganę. Zliczywszy wszystko razem, popełnił Ludwik pięć błędów: zniszczył mniej możnych, powiększył siłę jednego włoskiego panującego, przywołał do kraju bardzo potężnego cudzoziemca, nie zamieszkał w kraju i żadnych nie założył kolonij. Za jego życia wszystkie te pięć błędów nie byłyby szkodliwe, gdyby nie popełnił szóstego błędu i nie odebrał państwa Wenecyi. Nie wzmocniwszy papieża i nie przywoławszy Hiszpanów do Italii, upokorzenie Wenecyi byłoby mądrym środkiem i koniecznym; lecz skoro inne kombinacye wykonane zostały, w żaden sposób nie trzeba było dopuścić upadku Wenecyi, gdyż zamożna Wenecya zawżdy byłaby odparła czyjekolwiek napady na Lombardyę i Wenecyanie byliby na te napady jedynie pod tym warunkiem zezwolili, gdyby im kraj obiecano, zaś inni nie byliby Lombardyę na to od Francuzów odbierali, by ją oddać Wenecyi, a zjednoczone siły Francuzów i Wenecyanów niktby się nie odważył zaczepić. Jeźli mi kto zarzuci, że król Ludwik jedynie w zamiarze uniknienia wojny ustąpił Romanię papieżowi Aleksandrowi a Neapol Hiszpanom, temu odpowiem, iż z przyczyn wyżej przytoczonych nigdy nie trzeba dozwolić, aby dla uniknienia wojny nieporządki się mnożyły, bo wojny nie unikniesz i tylko z własną odkładasz stratą. Gdyby znów przyrzeczenie króla, które dał papieżowi, przeciwstawiono i twierdzono, że król za cenę rozwodu swego małżeństwa, oraz za kardynalski kapulusz dla arcybiskupa z Roanu obiecał papieżowi przedsięwziąść wyprawę przeciw Romanii, wówczas odwołuję się na to, co poniżej o słowności książąt, tudzież o tém, jak ją wykonywać, mówić będę.
Jasną jest tedy rzeczą, że król Ludwik utracił Lombardyę dlatego, bo nie trzymał się reguł, któremi inni kraje podbijali i dzierżyli. O tym zwykłym, łatwym do pojęcia i naturalnym wypadku mówiłem w Nantes z kardynałem roaniskim właśnie wtedy, kiedy książę Walentyno, syn papieża Aleksandra, zwykle Cezarem Borgia zwany, zdobył Romanię. Kardynał robił mi zarzut, że Włosi nie rozumią się na prowadzeniu wojny, ja mu odpowiedział, że Francuzi nie rozumieją polityki, gdyż inaczej nie byliby dozwolili takiego wzmocnienia stolicy apostolskiej i doświadczenie sprawdziło moje zdanie, bo Francya, podnosząc w Italii znaczenie tak papieża, jak i Hiszpanów, podkopała własne w tym kraju panowanie, które też niebawem runęło. Ztąd wypływa powszechne prawidło, nigdy albo przynajmniej bardzo rzadko zawodne, mianowicie: że kto drugiego podnosi, ten sam upada; wywyższenie bowiem następuje albo fortelami albo siłą, a obydwom tym środkom nowy władca nie powinien ufać.