Mistrz Twardowski (Kraszewski)/Tom II/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Mistrz Twardowski |
Wydawca | Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta |
Data wyd. | 1874 |
Druk | Kornel Piller |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały tom II |
Indeks stron |
Jaka była odpowiedź panny Agnieszki.
Niecierpliwie mistrz powrotu Kachny wyglądał, ale tego dnia nie przyszła. Nazajutrz dopiero po cichu, niby pacierze klepiąc, wcisnęła się na wschody, a tak tam krzycząc pasowała się z broniącą jej przystępu czeladzią, że głos usłyszawszy mistrz, wybiegł sam z komnaty. Ona jęła dopiero sługi łajać, a mrugać na mistrza, aby ich porozpędzał.
Skinął Twardowski — ustąpili. Dopiero kiwając głową i wlepiwszy w niego szare oczy zaczerwienione, rozwinęła płachtę brudną, z której wydobyła zwinięte pismo.
Porwał je skwapliwie mistrz i z bijącem sercem czytał.
Zgadnijcie co w niem było.
Agnieszka przyjmowała podany projekt, ale pod przysięgą ze strony mistrza, że zaraz ślub wezmą. Kto by był sądził z pisma mógłby sądzić, że miłość tego cudu u dumnej dziewki dokazała. Nie tak jednak cale było! Sercu jej dogadzały bogactwa narzeczonego i jego wielka sława.
Nie posiadając się z radości, Twardowski jakby oszalały, rzucił starej Kachnie kiesę z pieniędzmi. Porwała ją chciwie baba z iskrzącemi oczyma, ale chowając go pod suknią i fartuchem do skórzanych kieszeni, te jeszcze słowa powiedziała:
— Szczęść że wam Panie Boże! boście warci szczęścia, i umiecie biednemu ciężką pracę nagrodzić, nie tak jak drugi, co jeszcze nałaje i nawymyśla, żeby mu mniej dać uszło. Ale bez uroku (i tu splunęła) choć wasza bardzo piękna, teraz ja się jej przypatrzyłam, ale do paralusza dumna. Na kiegoście bo kaduka pokochali się w tej królowej. Niewygodne to szczęście, co mu się kłaniać raz w raz potrzeba i klęczeć przed niem.
Twardowski dał jej znak ręką aby zamilkła, i nic nie odpowiedziawszy, wpadł nazad do komnaty. Z wielkiem podziwieniem swojem zastał w niej bernardyna, który z pokorną miną stał za stołem.
— A waszmość co tu robicie i którędyście tu weszli? spytał zdziwiony, stając na progu.
— Gotów jestem choć zaraz ślub dawać, odpowiedział zakapturzony mnich. Potem zsunąwszy kaptura i ukazując szyderskie rysy szatańskiej twarzy — dodał:
— Wszakże masz już słowo panny Agnieszki.
— Zkądże o tem wiesz?
— Wie już o tem cały prawie Kraków, bo stara Kachna idąc, komu mogła śpiewała tę nowinę w uszy po drodze.
— A niechże ją ubiją, tę starą żmiję! krzyknął mistrz porywając się i wybiegając na wschody. Ona mnie zgubi swoim językiem. Do soboty jeszcze dwa dni.
Wnet wysłał sługi, ale ci nie dognali Kachny, która wpadłszy do najbliższej gospody, pić ze swemi poczęła i już zabierała się z pozyskanym posagiem, a garbem w dodatku wyswatać za młodego ślepca, który jej się bardzo podobał.
Powrócili z niczem, gdyż szukali na ulicach, gdy ona piła w karczmie pod bokiem. Mistrz srodze się frasował.
— Nie bój się niczego, odpowiedział mu djabeł, od tych którym ona to rozplecie nie dójdzie wiadomość do p. Stanisława, a panna Agnieszka pewnie ci słowo strzyma. Daj tylko Boże, abyś z nią był tak szczęśliwy, jak dziś masz nadzieję. Co ja, to płaczę nad tobą, żal mi żeś się tak dał związać i opętać! Ale kiedy już masz ginąć, dla jednej nocy wesołej, niechże ja ci dam ślub przynajmniej. Widzisz że jestem choć w tej chwili gotów!
— No — no — Vade retro[1] i zostaw mnie samym, odpowiedział mistrz — mam wiele do czynienia, mnóstwo przygotowań.
— Powierz mnie co do roboty! potrafię ci być użytecznym.
— Ty tylko dopomożesz mi ją uwieść — postawisz konie i będziesz przewodnikiem do kapliczki w lesie. A teraz powtarzam ci: Vade retro.
To mówiąc Twardowski klasnął na sługi, począł wydawać rozkazy, tych konno, tych wozami w różne strony porozsyłał, innych pieszo w miasto. Dwóch djabłów także za jakiemiś ingrediencjami poleciało. — Ruch nieustanny i przybory trwały w domu mistrza aż do soboty i owych nieszporów.