Mośki, Joski i Srule/Rozdział trzeci

<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Mośki, Joski i Srule
Wydawca J. Mortkowicz
Data wyd. 1910
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ TRZECI.
Lewek Rechtleben tęskni — Lewek Rechtleben płacze.

Takie wszystko dziwne i nowe, tak niepodobne ani do Gęsiej, Krochmalnej, ani Smoczej ulicy.
Dom parterowy w lesie, ani podwórka, ani rynsztoka. Drzewa jakieś dziwne z kolcami. Łóżka stoją nie przy ścianie, a rzędami, nie w małym pokoju, a w dużej sali, jak ta, gdzie wesela się odbywają. Na obiad była dziwna zielona zupa, a później mleko. Czapki z płótna i szelki do spodni. Wieczorem nogi się myje w długiem blaszanem korycie. Trzeba spać samemu w łóżku, poduszka słomą wypchana. I jeszcze okna pootwierane: złodziej wejść przecież może. A mama i tata daleko.
I Lewek Rechtleben pierwszego zaraz wieczora się rozpłakał.
Niedługo trwał płacz, bo jakże nie zasnąć po dniu, tak pełnym nadzwyczajnych przygód?
Ale i nazajutrz, gdy po śniadaniu było trochę wolnego czasu, Lewek znów zaczął płakać.
— Do domu!
Dlaczego chce jechać do domu? — Może głodny? — Nie, nie jest głodny. — Może mu zimno? — Nie, nie jest mu zimno. — Może sam spać się boi? — Też nie. — Może w domu ma więcej zabawek? — Nie, wcale nie ma zabawek.
Lewek wie, że tu jest dobrze, bo mu kuzyn i chłopcy na podwórzu opowiedzieli, ale w domu jest mama.
A więc dobrze: Lewek pojedzie do domu, ale dopiero jutro, bo dzisiaj jest sobota, a w sobotę jeździć nie wolno.
I w niedzielę nie mógł pojechać, bo nie było bryczki. Ale jutro już napewno pojedzie.
W poniedziałek Lewek nie płakał, ale chciał jeszcze jechać do domu.
— Dobrze, po obiedzie pojedziesz, ale mama się zmartwi, gdy wrócisz.
— Dlaczego mama się zmartwi?
— Bo za drogę będzie musiała zapłacić.
A ojciec akurat nie robi, bo majster wyjechał, — i mama chora, bo się mała siostra urodziła i doktór dużo kosztował.
Lewek westchnął ciężko i zgodził się grać w domino.
A potem, wieczorem, znów zaczął trochę płakać, bo przypomniał sobie, że miał na stacyi nowy kapelusz, który ojciec chciał zabrać do domu. Ale ojciec pewnie zgubił nowy kapelusz, a kapelusz pół rubla kosztował.
I podyktował list do ojca, że nie płacze, że nie chce wrócić do domu, że wcale nie tęskni, bo chce być zdrów, żeby tatuś nie miał zmartwienia. I co się stało z kapeluszem?
Ojciec odpisał, że kapelusza nie zgubił i przyniesie go na stacyę.
Lewek dużo razy brał list i oddawał znów do schowania, i przestał zupełnie wybierać się do domu — i coraz mu lepiej wieś się podobała.
Raz jeszcze miał Lewek zmartwienie: zgubił chustkę do nosa. Jakże jej nie miał zgubić, kiedy tyle szyszek i kamieni nosił w kieszeni? Chustka się prędko znalazła.
I jeszcze raz jeden strapiony był, ale teraz już z własnej winy: gwizdał i psztykał palcami wieczorem na sali. Kiedy nazajutrz przy śniadaniu pytano, kto wczoraj gwizdał na sali, Lewek pierwszy się przyznał.
— I psztykałem palcami — dodał, i pokazał jak psztykał.
Lewek opalił się na słońcu, przybyło mu całych trzy funty na wadze, a kiedy wreszcie wracał do domu, obiecał, że na przyszły rok znowu przyjedzie i wtedy płakać nie będzie ani razu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.