Mohikanowie paryscy/Tom VIII/Rozdział XIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Mohikanowie paryscy
Podtytuł Powieść w ośmnastu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mohicans de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VIII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.
„De profundis“ nad brzegiem morza.

Kiedy hrabia de Penhoel wraz ze starym sługą przybył na próg bramy, orszak pogrzebowy przebył już dwie trzecie alei i słychać było żałobny psalm śpiewany przez księdza, któremu wtórowali ludzie idący za trumną.
Na pięćdziesiąt kroków przed bramą stanęli, ksiądz odłączał się i zbliżał do hrabiego. Penhoel stał jak w ziemię wrosły.
Ksiądz zobaczywszy na progu bramy człowieka jak trup bladego, domyślił się w nim ojca Kolombana.
— Panie, rzekł, towarzyszyłem zwłokom wicehrabiego de Penhoel, aby je sprowadzić do zamku przodków.
— Niech Bóg błogosławi tego, kto syna ojcu oddaje, odpowiedział hrabia schylając głowę przed podwójnym majestatem: religji i śmierci.
Ksiądz dał znak. Żałobnicy postawili trumnę na noszach; zgromadzeni uklękli w półkole, hrabia tylko i ksiądz stali.
Nareszcie nieszczęsny ojciec oderwał wzrok od trumny i wodził nim do koła jak gdyby kogoś szukając; zwrócił się nareszcie do księdza:
— Podziękowałem ci już szanowny księże za to, coś uczynił dla mnie i dla mojego syna, teraz pytam dlaczego proboszcz z Penhoel tu się nie znajduje?
— Prosiłem go, ażeby orszak prowadził, lecz odmówił, odpowiedział Dominik.
— Odmówił? zawołał hrabia ździwiony.
Mnich spuścił głowę.
— Odkądże to proboszcz z Penhoel ma prawo odmówić posługi przy zwłokach hrabiów Penhoel?
— Wicehrabia Kolomban de Penhoel umarł śmiercią gwałtowną.
— Wiem ojcze, rzekł stary szlachcic, lecz tembardziej potrzebuje modłów za duszę swoją zbłąkaną. Jeżeli nie umarł jak dobry chrześcianin, pewny jednak jestem, że umarł jak uczciwy człowiek.
— Tak panie hrabio.
— Zkąd wiesz o tem ojcze?
— Byłem jego przyjacielem i spełniani ostatnią jego wolę, oddając ojcu ciało syna.
— Więc przybyłeś tu jako przyjaciel tylko?
— Jako przyjaciel i jako ksiądz panie hrabio.
— Odwróć więc gniew Boży od duszy mego syna, błagaj dla niego o miłosierdzie Stwórcy!...
Ksiądz pochylił się nad trumną i zaintonował: „de profundis clamavi ad Te!“ głosem silnym i tak przejmującym, że prośba jego na pewno doszła do stopni tronu Przedwiecznego.
— „De profundis clamavi ad Te,“ powtórzył tłum wzruszony.
— „De profundis clamavi ad Te,“ mówił cicho hrabia de Penhoel.
Po skończonym śpiewie wszyscy powstali.
Ksiądz podszedł do hrabiego.
— Panie hrabio, zapytał, gdzie mamy złożyć zwłoki syna twego?
— Wszak rodzina moja ma własną kaplicę grobową na cmentarzu w Penhoel, odrzekł hrabia.
— Cmentarz w Penhoel zamknięty, odźwierny nie chciał otworzyć.
— Odkądże to cmentarz w Penhoel zamknięty jest dla hrabiów Penhoel?
— Odtąd, odpowiedział ksiądz łagodnie, jak hrabiowie de Penhoel odbierają sobie życie, które od Boga otrzymali.
— Jeżeli tak, mój ojcze, to chciej udać się za mną, rzekł hrabia głosem pewnym.
Wyprostował się dumnie i poszedł naprzód; Herwey zajął jego miejsce przy trumnie.
Na znak księdza żałobnicy podjęli smutny ciężar i cały orszak ruszył wolnym krokiem za hrabią de Penhoel. Minęli basztę i stary zamek i poszli na szczyt skały od strony zachodniej po nad ocean niezmierzony, który burzył się i huczał.
Czarne fale piętrzyły się wysoko, wiatr dął i miotał siwe włosy starca.
Żaden inny widok nie mógł dać takiego wyobrażenia o potędze i gniewie Bożym, jak ten co rozciągał się przed ludźmi idącymi obok trumny. Lecz czy gniew ten miał dosięgnąć i potępić duszę nieszczęśliwego Kolombana? Ksiądz Dominik, to wielkie serce i umysł wzniosły, nie wierzył w to... Gorzki uśmiech przebiegł po jego ustach, oczy padły na trumnę, i jedyna rzecz wydała mu się tylko nieskończoną, potężną jak gniew Boży, to boleść ojca...
Hrabia zatrzymał się naprzeciw piaszczystego wzgórza, porosłego wrzosem i jałowcem.
— Niech tu spoczną zwłoki syna mego, rzekł.
Hrabia szukał wzrokiem grabarza, lecz grabarz dostał rozkaz od proboszcza Penhoel niełączenia się z orszakiem.
— Herweyu! zawołał hrabia na starego sługę, idź po łopaty.
Kilku chłopów ruszyło ku zamkowi.
Hrabia podniósł rękę.
— Niech idzie Herwey, rzekł rozkazująco.
Za chwilę powrócił niosąc dwie łopaty.
— Dziękuję, moje dzieci, odezwał się hrabia. To należy do mnie i do Herweya.
Wziął łopatę z rąk sługi.
— Dalej, dobry mój Herweyu, rzekł, przygotujmy ostatnie łoże dla ostatniego z hrabiów de Penhoel.
I jął kopać ziemię.
Herwey poszedł za jego przykładem.
Nikt z obecnych nie mógł łez powstrzymać na widok dwóch starców o siwych brodach i włosach rozwianych, kopiących dół dla dziecka, które jeden zrodził, drugi wypiastował!
Dominik z oczyma utkwionemi w niebo, z rękami skrzyżowanemi na piersiach, nieruchomy, milczący, stał jak w ekstazie. Piękna postać mnicha w malowniczym stroju, uzupełniała obraz pełen dramatyczności.
Niebawem grób był gotów.
Podłożono sznur pod trumnę i spuszczono do grobu.
Nie było wody święconej.
Dominik spostrzegł w wydrążeniu skały trochę wody błyszczącej jak zwierciadło. Wyrzekł nad tą wodą słowa uroczyste, ułamał gałązkę sosny, umaczał ją w wodzie, zbliżył się do grobu i pokropił trumnę mówiąc:
— W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, błogosławię cię mój bracie i miłosierdzia Bożego wzywam dla ciebie.
— Amen, odpowiedzieli przytomni.
Mnich mówił dalej.
— Ja cię znałem; mogę więc powiedzieć dzieciom tej ziemi, która i ciebie wydała, że nie stałeś się uczuć ich nie godnym. Byłeś zacnym synem Bretonji, posiadałeś cnoty właściwe swemu plemieniu; byłeś szlachetny, silny, wspaniały, piękny. Odznaczyłeś się na tym świecie, a choć zaledwie miałeś lat dwadzieścia cztery, życie twe było ofiarą a śmierć męczeństwem. Błogosławię cię bracie, i proszę Boga, ażeby cię jak ja błogosławił!
— Amen, odpowiedzieli zgromadzeni.
Mnich podał gałązkę sosny hrabiemu de Penhoel.
Hrabia przyjął gałęź z rąk księdza, rzucił naokoło wzrokiem smutnym lecz z dumą i pogardą, i głosem głuchym, który stopniowo potężniał, przemówił:
— Przodkowie moi! wy, którzy w olbrzymich walkach zleliście swą krwią szlachetną tę ziemię, co wy na to mówicie, przodkowie moi? Czy warto pochodzić z rodu rycerzy, zdobywać Jerozolimę z Godfrydem, Konstantynopol z Baldwinem, Damiettę z Ludwikiem Świętym; wartoż było zaścielać ciałami swemi drogi wiodące na Kalwarję, ażeby ostatniemu potomkowi waszemu, duchowni chrześciańscy odmówili chrześciańskiego pogrzebu?... Cieniem cnót swoich, jak dąb potężnemi konary, okryliście całą Bretonię, a oto ostatniemu dziecku waszemu odmawiają kawałka tej ziemi, której wyście piersią swą bronili!... O jak boleśnie patrzeć, gdy jedynemu synowi mojemu, wzbraniają wstępu do grobowej kaplicy ojców, kiedy Bóg mniej może surowy od ludzi nie wzbroni mu wstępu do nieba? Na sąd was wzywani przodkowie moi!... Rozstrzygnijcie, czy ten ostatni Penhoel nie jest godnym spoczywać obok swej rodziny. W świecie, w którym przebywacie, zbierzcie się na radę, wszyscy, od Kolombana Mocnego, który 732 zginął na polach Poitiers odpierając Saracenów, aż do Kolombana Prawego, który w roku 1793 poniósł głowę na rusztowanie i umarł wołając: „chwała Panu na wysokościach! pokój na ziemi ludziom dobrej woli!“ zbierzcie sieę i osądźcie, wy, jedyni sędziowie, których ja uznaję. Osądźcie tego, któremu grób wykopałem, złożyłem do ziemi a trumnę jego zlewam wodą święconą, wziętą z wydrążenia skały. Ja, co nie sędzią jego jestem, ja, ojciec jego, przebaczam mu i błogosławię!...
Przy tych słowach hrabia de Penhoel potrząsnął gałązką po nad trumną i chciał ją podać Herweyowi, lecz sił mu zabrakło.
Zbladł śmiertelnie, krzyk rozdzierający wydarł mu się z piersi i padł na ziemię, jak dąb piorunem strzaskany.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.