Moja Warszawa (Oppman)/Facjatka
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Moja Warszawa |
Podtytuł | Obrazki z niedawnych lat |
Wydawca | „Księgarnia Polska“ Tow. Polskiej Macierzy Szkolnej. |
Data wyd. | 1929 |
Druk | J. Rajski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
FACJATKA.
W małem okienku naprzeciwko,
Gdziem latał myślą szparką,
Siadała rankiem „panna z grzywką“:
Jest szwaczką lub modniarką.
Z błękitnych źrenic tryskał spryt,
Z różanych warg ponęta...
Ach, i do dziś mi żal i wstyd,
Żem był jak dusza święta.
Do dziś są facjatki, ugarnirowane lakami i fuksjami, i do dziś siadują w nich panienki z grzywką, tylko że inne to są już panienki, nie te dawne, ze wspomnień młodzieńczych bardzo teraz poszpakowaciałych poetów i z prześlicznych wierszy Asnyka, Ordona, Mirona i Włodzimierza Wolskiego. Facjatka z tamtych czasów miała swój specjalny romantyczny wdzięk. Maleńka była, lecz schludna, ozdobiona kwiatami i muślinowemi firankami, rozbrzmiewająca beztroskim śpiewem lekkomyślnej, ale dobrej, poczciwej dziewczyny. Nierzadko też na takiej facjatce mignął przez zasłony przejrzyste cień studenta, akademika, jak to się wtedy mówiło, i — niedyskretny sąsiedzie — widziałeś z zazdrością splecione w uścisku ręce i połączone pocałunkiem usta. „Nie mijaj, chwilo... jakżeś piękna...“
Co będzie jutro, któż odgadnie?
Pijmy, co życie daje.
W kwitnącej wiośnie jak to ładnie
W nadziemskie wzlatać kraje!
Czasami całus z owych dni,
Upajającej mocy,
Późną jesienią tak nam lśni,
Jak gwiazda w czarnej nocy.
Były też i inne typy facjatek: facjatki, że tak powiem, męskie. Zamieszkiwała je młodzież, żyjąca fantastycznie: pół dnia pracy, pół dnia zabawy; o śnie myślało się niewiele.
Po kątach porozrzucane książki, na kulawym stoliku rękopisy, w oknie kamasz podarty zamiast kwiatka, albo trupia czaszka z nasuniętą nabakier czapką akademicką.
Fanfaronowali ci młodzi, drwili nibyto ze wszystkiego, ale pociśnij im serce: domacasz się odrazu i uczuć szlachetnych, i myśli głębokiej, i porywów wzniosłych do czynu, do górnego życia.
Gdzieś na piątaku, hen, pod strychem,
Nad książką student ślęczy,
Ale mu przyszłość gra przepychem,
Błyska barwami tęczy.
Bywało z głodu piszczy brzuch,
W kieszeni same dziury;
Lecz pcha się w życie chłopiec zuch,
Nie patrzy w dół — w lazury!
Facjatko! Marzenie stawiającego pierwsze kroki literata, facjatko! edenie dziewcząt z magazynu, sklepu lub szwalni, facjatko! utracony raju dzisiejszej doby dancingów, tangów i shimmy, sukien do kolan, biusthalterów i rozpusty, sięgającej aż do granic zbrodni.
Czy jeszcze kiedy powrotną falą nadpłynie ów czas, gdy rumieniono się jak róża na wspomnienie muśnięcia ręki? gdy młodzieniec, jak za czasów Maryli, kładąc się spać, zasłaniał minjaturę ukochanej, aby jej, broń Boże, nie obrazić?
Jeśli powrócą, powróci i dawna facjatka, aby zakwitnąć w poezji niewiędnącem nigdy kwieciem o barwie i woni, jakie ma tylko młodość i tylko poezja.
Marzy się coś tam szarym zmrokiem
O jakiejś dawnej doli.
A tu wspomnienie siadło bokiem
I boli — boli — boli.
Nie wiem, kto winien? dola winna?
Czy los to był złą swatką?
Jakżeś ty była lepsza, inna,
Facjatko! ach, facjatko!