Moja Warszawa (Oppman)/Warszawa od strony Wisły

<<< Dane tekstu >>>
Autor Artur Oppman
Tytuł Moja Warszawa
Podtytuł Obrazki z niedawnych lat
Wydawca „Księgarnia Polska“ Tow. Polskiej Macierzy Szkolnej.
Data wyd. 1929
Druk J. Rajski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

WARSZAWA OD STRONY WISŁY.

Gdy wieczorna spływa chwila złota
I różowi dawnych domów ściany,
Ludzkie serca ogarnia tęsknota
I żal jakiś niewypowiedziany.

Myśl haftuje ledwo znacznym ściegiem
Dni istnienia chmurne i jaskrawe, —
Wtedy, siadłszy nad wiślanym brzegiem,
Lubię patrzeć na Starą Warszawę.


Pod parkiem Praskim, na wzgórku piaszczystym, usypanym od wieków przez nadrzeczne wiatry, wprost amfiteatralnie wznoszącego się Starego Miasta, usiądź, przyjacielu, miłośniku rzeczy pięknych, choć codziennych, i poświęć kwadransik przyglądaniu się rodzinnemu miastu, — a nie zmarnujesz tego czasu na pewno.
Przeciwnie: da ci on gamę wrażeń, których nie spodziewałeś się najzupełniej, oczaruje twe oczy widokiem, na który spoglądałeś obojętnie może setki razy, ale nie zauważyłeś go nigdy, — dopóki nie powiedziała ci o tem własna twoja dusza, albo życzący ci lepiej, niż ty sam sobie, poeta.
Więc oto zachodzi słońce i cisza staje się uroczysta. Nawet na moście Kierbedzia jakby ucichł nieustanny turkot dorożek i wozów, jakby zamilkły tramwajowe sygnały i jakby zmniejszył się, zmalał gorączkowy ruch przechodniów. Jest cicho i trochę sennie. Pluszcze leniwo fala wiślana, bezszmernie przemykają się po niej lekkie spacerowe łodzie, a woddali, na tratwie, stojącej nieruchomo na Wiśle, rozpalają się wieczerzowe ogniska.

Naprzeciwko, wprost twojego wzroku,
Cud się wznosi, co stworzyły lata,
Dołem ginie w gęstwiejącym mroku,
Górą skrawa gra na nim poświata.

Purpurowe, jak krwi czerwień, plamy
Kolorują mury starożytne, —
A to wszystko zachód ujął w ramy,
Od zórz — złote, od niebios — błękitne.


Zamek królewski góruje monarszo nad tarasowym pełnym drzew ogrodem i stoi w zadumie, jakgdyby marzył o umarłych czasach; dziwaczne domki Kanonji, o drewnianych gankach i balustradach, napraszają się pod ołówek i pędzel artysty; trójcą wież świetlistych i koronkowych wybłyska kościół katedralny; kłębią się splątane kamieniczki staromiejskie, jaskrawię płonąc łamanemi dachy;

dostojnie panuje nad brzegiem odwieczna baszta Panny Marji. Ale to nie dosyć, że podziwiasz piękno tego obrazu, które uderzyło cię po raz pierwszy. Zajrzyj duchem przez te okienka, gdzie tak uroczo odbija się zorza wieczorna, a zobaczysz może ludzi i sprawy, jakich już dziś niewiele kołacze się po świecie. Zobaczysz krzyżyk, wiszący nad drzwiami, aby błogosławił pokoikom skromnym i ich prostodusznym mieszkańcom; zobaczysz na ścianach wyblakłe fotografje i stare dagerotypy, a pomiędzy niemi krepą oddawna osłonięte i uczczone świeżą kwiecia wiązanką wizerunki tych, którzy śpią w zapomnianych mogiłach, po borach i lasach, albo w lodowatej pustyni Sybiru.

A może tam, w kącie, w głębokim uszatym, wolterowskim fotelu siedzi jeszcze staruszka ciotka, stara panna, wyschła i żółta, jak gromnica, z zaczesanemi w nioby srebrnemi włosami — i patrzy w stronę fotografji — w krepie i w kwiatach.
Stara panna, dziwaczka, śmieszna dla otoczenia, patrzy, różaniec trzyma w drżących dłoniach i, korzystając z samotności i z wieczornej ciszy, szepce: wieczne odpocznienie...
Już nie płacze: już zapomniała płakać. Śmieszna stara panna — wierna do śmierci...

Jak pamięta — jak dobrze pamięta!
Jak jest przy niej i zawsze i wszędzie,
Gdy jej szeptał: „Moja... moja święta...
Pomyśl o mnie — gdy mnie już nie będzie...“


A dziewczątko zacisnęło dłonie,
Jak dziś dusi stara panna łkanie, —
Ach, bo wierzy, że po tamtej stronie
Bóg jej zwróci najdroższe kochanie...


A tymczasem nad Wisłą, nad Starem Miastem, nad Warszawą zagasło słońce. Gwiazdy wyfrunęły na niebo, jak srebrzystych ptaków miljony, i mrugają do ziemi i uśmiechają się do ludzi. Wiedzą o wszystkiem, znają cierpienia i rozpacze serc — i dają im otuchę — i moc — wytrwanie.
Popatrz się jeszcze od strony rzeki na swoje miasto rodzinne. Ma ono winy i grzechy, o, ma ich bezliku! ale uwierz w to gorąco, że ma i serce szlachetne, które, chociażby w letarg zapadło — w gromowej chwili się zbudzi!

Noc wylewa zapomnienia czarę
Na Starego Miasta obraz śliczny —
I usypia cicho Miasto Stare
W księżycowej poświacie magicznej.

Patrzę w okno, w zapaloną świecę,
Gdzie ktoś może łzy wstrzymuje krwawe...
Chryste z Fary! miej w swojej opiece
I tę starą — i nową Warszawę...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Artur Oppman.