Moje notatki paryskie
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Moje notatki paryskie |
Pochodzenie | Król i osioł oraz inne humoreski |
Wydawca | E. Wende i S-ka |
Data wyd. | 1925 |
Druk | Zakł. Graficzne „Drukarnia Bankowa“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Paris Notes |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Paryżanin podróżuje niewiele; zna tylko swój język ojczysty, czyta tylko swoją literaturę i na skutek tego jest dość ograniczony tudzież zadowolony z samego siebie. Ale bądźmy sprawiedliwi — są przecież Francuzi, znający obce języki — a mianowicie: kelnerzy. Między innemi umieją oni również i po angielsku, t. zn. znają ten język na sposób europejski, czyli: mogą nim mówić, ale nie rozumieją go. Bez wysiłku można ich zrozumieć, ale do rzeczy prawie niemożliwych należy powiedzenie zdania angielskiego tak, by oni byli w stanie je pojąć! Zdaje im się, że pojmują; twierdzą nawet że tak, ale nie rozumieją.
Miałem raz z jedną tego rodzaju istotą taką oto rozmowę. Spisałem ją napoczekaniu, by zachować tekst z całą dokładnością.
Ja. Jakie piękne pomarańcze. Skąd one pochodzą?
On. Jeszcze kilka? Zaraz je przyniosę.
Ja. Nie, nie przynoś pan; chcę tylko wiedzieć, skąd one są — gdzie je hodują?!
On (z miną niewzruszoną, a tonem podniesionym). Ach tak?
Ja. Tak. Czy nie może mi pan wymienić kraju, gdzie one rosną?
On (łagodnie, tonem podniesionym) — Ach tak?
Ja (zrezygnowany) — Są bardzo dobre.
On. Dobranoc! (Kłania się i oddala, wysoce zadowolony z siebie).
Młodzieniec ten mógł był się doskonale nauczyć po angielsku, gdyby się był więcej starał, lecz on był Francuzem, tedy mu się nie chciało. Jakże inny jest nasz naród! Potrafi on wykorzystać każdą sposobność, która się nadarza. — W Paryżu mieszka kilku francuskich protestantów — zbudowali sobie ładniutki kościołek przy jednej z wielkich Avenues, które rozchodzą się od Łuku Triumfalnego. Chcieli tam w tej swojej świątyni głosić prawdziwą naukę we właściwy sobie sposób w szlachetnym francuskim języku i być tam zbawionymi. Cóż, kiedy popsuto im zabawę. Nasi bowiem rodacy przychodzą co niedziela przed nimi do kościoła i zapełniają całe wnętrze gmachu. A gdy duchowny wstępuje na ambonę, by wygłosić kazanie, to znajduje świątynię pełną pobożnych cudzoziemców, którzy siedzą przejęci oczekiwaniem, dzierżąc w rękach małą książeczkę — snać biblję, oprawną w safjan. Ale to tylko tak na oko wygląda; jest to bowiem nie biblja, lecz doskonały i wyczerpujący mały słownik francusko-angielski Bellowa, z formatu i oprawy wyglądający zupełnie tak jak biblja. — Ludzie, ci przybyli tu, by się nauczyć języka francuskiego. Budynek ten otrzymał przezwisko: „Kościół gratisowej nauki francuskiego“.
Pilni ci ludzie przyswajają sobie tu prawdopodobnie więcej znajomości języka, niżli ogólnego wykształcenia, ponieważ francuskie kazania, jak powiadają, podobnie jak francuskie przemowy — nie wymieniają nigdy faktu historycznego, tylko jego datę; a jeśli jesteś, bracie, w złej komitywie z datami, to nic nie zrozumiesz. Francuskie przemówienia brzmią mniej więcej tak:
— Towarzysze, współobywatele, bracia, szlachetni członkowie jedynie wzniosłego i doskonałego narodu, nie zapominajmy, że 21 styczeń rozerwał nasze kajdany; że 10 sierpnia oswobodził nas od sromotnej obecności szpiegów cudzoziemskich; że 5 września był swojem własnem usprawiedliwieniem przed ziemią i Bogiem; że 18 brumaire’a nosił w sobie zarodek własnej kary; że 14 lipca był potężnym głosem wolności, zwiastującym nam zmartwychwstanie, nowe jutro, i wzywającym uciskane narody świata do tego, by spojrzały na boskie oblicze Francji — i ożyły. I tu musimy jeszcze raz rzucić wieczne przekleństwo na męża 2 grudnia i oświadczyć głosem gromu, który jest najprawdziwszym głosem Francji, że bez niego historja świata nie znałaby ani 17 marca, ani 12 października, ani 19 stycznia, ani 22 kwietnia, ani 2 lipca, ani 14 lutego, ani 29 czerwca, ani 15 sierpnia, ani też 31 maja, — że bez niego Francja, czysta, wspaniała, jedyna Francja — posiadałaby świetny i czysty kalendarz.
A co do kazania, to słyszałem raz o takiem, które kończyło się w taki oto dziwny, niemniej jednak wymowny sposób:
— Moi pobożni słuchacze. Smutny jest powód, który nam każe wspominać męża 13 stycznia. Skutki olbrzymiej zbrodni z dnia 13 stycznia stoją we właściwym stosunku do potworności czynu. Bez niego nie byłoby 30 listopada — jakże żałosny widok! okropne morderstwo 16 czerwca nie byłoby dokonane bez niego, a mąż 16 czerwca nie ujrzałby nigdy światła dziennego; jemu jedynie należy przypisać 3 września, jemu fatalny 12 października. Azali więc mamy być wdzięczni za ów 13 stycznia, który przyniósł tyle strasznych upiorów wam, mnie i wszystkim, którzy żyją? A jednak tak jest! Moi przyjaciele, albowiem obdarzył on nas tem, co bez niego i jedynie bez niego nigdyby się nie stało: — błogosławionym dniem 25 grudnia!
Komentarze będą może na miejscu, mimo że wielu czytelnikom wydadzą się one niepotrzebne. Mężem 13 stycznia jest Adam; zbrodnią tego dnia było zjedzenie jabłka: żałosny widok 30 listopada — to wypędzenie Adama i Ewy z raju: okropne morderstwo 16 czerwca — to zabicie Abla; wydarzenie 3 września oznaczało wyruszenia do krainy Nod [1]; dnia 12 października znikły najwyższe szczyty gór, zalane przez potop.
Kto chce we Francji iść do kościoła, niech zabierze ze sobą kalendarz — z komentarzami.