<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Moloch
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 20.4.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Sobowtór Larry’ego Jumpera

Brand spojrzał na Rafflesa z niedowierzaniem.
— Kpisz chyba ze mnie, Edwardzie. Skąd Larry Jumper mógłby się wziąć w naszej piwnicy?
— Siedzi tam już od trzeciej godziny w nocy, mój drogi. — Przyznać muszę, że przyszedł mi z pomocą przypadek. Znajdowaliśmy się wraz z Hendersonem — (zapomniałem ci dodać, że zabrałem z sobą tego olbrzyma) niedaleko od naszej willi, gdy w odległości 20 kroków przed nami spostrzegliśmy Larryego Jumpera. Prawdopodobnie nie był to zwykły spacerek dla przyjemności. Nie trudno było odgadnąć, że nasz przyjaciel wybrał się na jakąś nocną wyprawę. W ręce trzymał sporą walizeczkę ze wszystkimi instrumentami, potrzebnymi do włamania. Spotkanie to uważałem za zrządzenie losu. Rzuciliśmy się na niego wraz z Hendersonem i w jednej chwili Larry legł nieprzytomny u moich stóp. Jakkolwiek upominałem Hendersona, aby obszedł się z nim ostrożnie, Larry przez kilka godzin po tej operacji nie mógł odzyskać przytomności. Henderson zarzucił go sobie na plecy jak worek, ja zaś zabrałem walizeczkę z narzędziami. Ruszyliśmy szybkim krokiem w stronę naszej willi. Było to tym łatwiejsze, że dzielnica, w której mieszkamy, o tej porze jest zupełnie pusta. Tylko raz musieliśmy się schronić za stosem desek, gdy w pobliżu usłyszeliśmy kroki dozorcy nocnego.
Brand spojrzał z wyrzutem na Rafflesa.
— Z tego nic dobrego nie może wyniknąć. Czy chcesz zająć miejsce tego człowieka? Przecież to szaleństwo!
— Dlaczego? Cały plan szczegółowo opracowałem.
— Skąd jednak wpadłeś na to, aby przez telefon wymienić właśnie jego nazwisko, jako kandydata na wodza?
— Z wielu względów — odparł Raffles z uśmiechem. — Po pierwsze dla tego, że Larry Jumper uchodził za jednego z najbardziej zdolnych i najbardziej ambitnych członków bandy, a po drugie, że jest do mnie bardzo podobny. Mamy podobne oczy, ten sam wzrost i tę samą tuszę.
— Czy byłeś u niego w mieszkaniu? To byłaby najwyższa nieostrożność...
— Ja nie byłem, ale posłałem tam Hendersona. Niestety nie zastał go już w domu. Dopiero potem spotkaliśmy go na ulicy.
— Muszę przyznać, że dziwne rzeczy dzieją się za moimi plecami — rzekł Brand.
— Nie powinieneś się na mnie gniewać... Przyszliśmy w nocy i nie chciałem cię dla takiej bagatelki budzić.
— Musiałem mocno spać, jeżeli nic nie słyszałem...
— Skądże? Wiesz, że nie znoszę ludzi, poruszających się z wdziękiem słonia i że sam jak najmniej robię hałasu. Zapewniam cię, że cała ta operacja została dokonana szybko i cicho. Nic dziwnego, że nic nie słyszałeś.
— Możebyś mi raczył teraz coś nic coś o swych dalszych planach powiedzieć — rzekł Brand kwaśno.
— Z przyjemnością — odparł Raffles, rzucając przelotne spojrzenie na zegarek. — Dochodzi godzina dziewiąta i muszę śpieszyć do mieszkania Jumpera. Powinienem zresztą być już tam oddawna. Przyznaję jednak, że tęskniłem do wyspania się we własnym łóżku i dlatego wołałem tych kilka godzin, które mi do rana pozostały, spędzić w mej własnej sypialni, niż w sypialni Jumpera.
— Dlaczego? O ile wiem, Jumper zajmuje eleganckie mieszkanie w pobliżu dziewiętnastej ulicy.
— Tak... Ale dzisiejszej nocy nie było ono dla mnie zbyt bezpieczne... Obawiałem się niespodziewanej wizyty Tydalla.
— Prawda... Zupełnie o nim zapomniałem. Sądząc z twego opisu jest to człowiek ambitny i na wszystko zdecydowany. Nie łatwo zrezygnuje ze stanowiska wodza. Uważam, że powinieneś czymprędzej porzucić swój szalony plan.
— Zapominasz, że jeśli stanę na czele bandy, będę mógł wytępić ją całkowicie.
— Nie przeczę — odparł Brand. — Przeraża mnie tylko ogrom grożącego ci niebezpieczeństwa. Jedna drobna nieostrożność, jedno nieopatrzne słowo i jesteś zgubiony!
— Wdzięczny ci jestem, że się tak o mnie serdecznie troszczysz. Ale teraz przerwijmy tę rozmowę. Będę musiał zostawić Jumpera pod opieką twoją i Hendersona. Tutaj, na tym papierku, masz zapisany mój nowy adres, numer telefonu oraz adres klubu. Nasz nowy przyjaciel jest bowiem członkiem kilku znanych new-yorskich klubów... Zapomniałem dodać, że oprócz tego posiada prześliczną przyjaciółkę — Daisy Bluette, Francuzkę...
— Czy będziesz musiał i tę damę przejąć w spadku? — zapytał Brand, spoglądając nań złośliwie.
— Postaram się mieć z nią jak najmniej do czynienia — odparł Raffles.
— Ależ to śliczna dziewczyna... Znam ją ze sceny.
— Tymbardziej... Znajdę jakikolwiek pretekst, aby się z nią natychmiast poróżnić i niech sobie później nasz Jumper łamie głowę, aby ją przebłagać... Boję się kontaktu z kobietami. Najsprytniejszy mężczyzna nie dostrzeże w ciągu sześciu miesięcy tego, co przeciętna, chytra kobietka zauważy od razu! Ale teraz chodź ze mną do piwnicy. Muszę się przyjrzeć uważnie człowiekowi, którego rolę mam zamiar odegrać.
W chwilę później obydwaj przyjaciele zeszli po schodach w dół i znaleźli się w ciemnym korytarzu, prowadzącym do piwnic. Raffles odgrywał ciężkie, dębowe drzwi, okute żelazem. Zgrzytnął klucz w zamku i drzwi otwarły się. Obydwaj przyjaciele znaleźli się w małej piwnicy. Okratowane okno zasłonięte było nadto drewnianą zastawą.
W kącie siedział Larry Jumper. Brand poznał go natychmiast po uderzającym podobieństwie do Rafflesa. Te same czarne oczy, choć trochę mniejsze i o innym wyrazie, ten sam prosty nos, lśniące czarne włosy. Mężczyzna siedział nieruchomo, widocznie jeszcze ogłuszony. Ręce miał skrępowane żelaznym łańcuchem, który jednak nie krępował swobody jego ruchów. Prócz tego od jednej jego kostki biegł łańcuch, który przymocowany był do ściany. Długość tego łańcucha odmierzona była w ten sposób, że wiezień nie mógł przedostać się ani do okna, ani do drzwi.
— Musiałem zastosować daleko idące środki ostrożności — rzekł tonem wyjaśnienia, — ponieważ mistrz Jumper zyskał sobie nie małą sławę w święcie włamywaczy. Obawiałem się, że mógłby niespodzianie wymknąć się z moich rąk. Zresztą więzienie to nie nowina dla naszego gościa, który większą część swego życia spędził w rozmaitych celach.
Jumper spoglądał na Rafflesa przez pewien czas w milczeniu.
— Czy ma pan jakieś życzenie? — zapytał lord Lister.
— Abyś mnie pan jak najprędzej stąd wypuścił...
— Niestety. Temu żądaniu nie mogę chwilowo zadość uczynić.
— Kiedy uzyskam wolność?
— I na to trudno mi odpowiedzieć. Może za dzień, może za dwa a może za miesiąc...
— Za miesiąc? — syknął z wściekłością. — I myślisz, że się tem zadowolę?
— Przykro mi, że tylko takiej mogę udzielać panu odpowiedzi — odparł Raffles zimno. — Sądzę, że nawet, gdybym trzymał pana tutaj przez miesiąc, rachunki pańskie z wymiarem sprawiedliwości nie byłyby jeszcze wyrównane. Nie miesiąc, ale lata długie winieneś pan siedzieć za popełnione zbrodnie.
Jumper spoglądał na niego z nienawiścią. Zbliżył się o dwa kroki... Łańcuch wlókł się po podłodze z głuchym szczękiem.
— Teraz dopiero cię widzę — rzekł. — Nie jesteś ani policjantem, ani funkcjonariuszem więziennym. O co ci chodzi? Chyba nie o pieniądze, bo nie miałem przy sobie ani dolara? Czyż jestem tak wybitną osobistością, aby warto było mnie porwać?
— Bardzo wybitną, panie Jumper. Proszę nie stawiać mi żadnych pytań. Oświadczam z góry, że na żadne z nich nie odpowiem.
— Zdejm pan przynajmniej tę zaporę z okna... Ciemno tu, choć oko wykol...
— To zależy od tego, jak się pan będzie zachowywał. Jeśli przyrzeknie pan, że będzie pan siedział spokojnie i nie będzie starał się zwrócić uwagi przechodniów, uczynię zadość pańskiemu życzeniu. Spróbujemy zresztą...
Raffles zdjął drewnianą zastawę z okna. Jasny promień słońca wpadł do piwnicy i oświetlił postać więźnia. Raffles zauważył, że miał małe przystrzyżone wąsy. Od czasu do czasu lewe jego oko drgało nerwowo. Raffles zapamiętał sobie ten tik, który w przyszłości mógł mu oddać pewne usługi.
Wyszli z piwnicy i zamknęli starannie za sobą drzwi.
W pól godziny później z sypialni Rafflesa wyszedł człowiek, tak uderzająco podobny do Jumpera, że możnaby go przyjąć raczej za zmaterializowane odbicie w lustrze.
Brand otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.
— To nie do wiary! — zawołał. — Mam poprostu ochotę zapytać cię, czy masz przy sobie nasz znak rozpoznawczy?
— Oto on — odparł Raffles że śmiechem, wyciągając z kieszeni połowę medalionu ze słoniowej kości.
Medalion ten, którego drugą połowę miał zawsze przy sobie Brand, służył przyjaciołom jako znak rozpoznawczy w powikłanych sytuacjach, w jakie obfitowało ich życie.
Brand spostrzegł, że przyjaciel jego trzyma w ręce małą walizeczkę.
— Co w niej masz? — zapytał.
— Narzędzia pracy — odparł Raffles. — Sądzę, że będą mi jeszcze przed jutrem potrzebne.
— Przed jutrem? — krzyknął Brand z przerażeniem. Czy nie mogę ci się na nic przydać?
— Nie. Muszę działać sam. Jako wódz bandy „Upiornego Oka“ poznam z pewnością wszystkich jej członków. Wówczas uciekniemy się do pomocy policji, która położy kres całej organizacji.
— Do kogo mam się zwrócić jeśli tutaj stanie się coś nieprzewidzianego?
— Zostawiłem ci mój numer telefonu...
— Przypuszczam, że nie dasz sobie sam ze wszystkim rady, Edwardzie — rozpoczął Brand. — Harris mieszka w dużym domu i posiada liczną służbę. Jego ogniotrwała kasa jest najprawdopodobniej najnowszego systemu.
Raffles zamyślił się:
— Wiesz, że lubię rzeczy trudne — odparł. — Mimo to, usłucham cię. Punktualnie o godzinie dwunastej w nocy przyjdź do mieszkania Jumpera. Włóż na siebie najstarsze ubranie i zabierz narzędzia, których zwykle używam podczas włamań. Resztę opowiem, ci później. Teraz muszę już pójść, gdyż mam jeszcze dużo do roboty.
— Jedno pytanie, Edwardzie.... Czy wczoraj, gdy telefonowałeś w sprawie wyboru nowego wodza, otrzymałeś jakąś odpowiedź?
— Nie oczekiwałem żadnej — odparł Raffles z uśmiechem. — A teraz, do zobaczenia dzisiejszej nocy!
Obydwaj przyjaciele uścisnęli sobie dłonie — i w kilka chwil później Raffles siedział w taksówce, prowadzonej przez Hendersona. Na dziewiętnastej ulicy pożegnał swego wiernego szofera i z małą walizeczką w ręce, wyskoczył z auta. Stał przed domem, w którym mieszkał Jumper. Była to jedna z dużych czynszowych kamienic o wielu piętrach i wielkiej ilości mieszkań. Raffles wszedł do obszernej sieni, wjechał windą na piąte piętro i kluczem zabranym Jumperowi otworzył drzwi od mieszkania, które miało odtąd stanowić miejsce jego czasowego pobytu. Znalazł się w ładnie umeblowanym pokoju, którego ściany obwieszone były fotografiami rozmaitych gwiazd kabaretowych.
Pod jedną ze ścian stało biurko, w kącie zaś dwa skórzane klubowe fotele oraz kanapa. Na podłodze leżały dywany, imitujące perskie. Wszędzie pełno było pudeł z papierosami i cygarami, świadczącymi o tym, że właściciel tego mieszkania był nałogowym palaczem. Raffles szybko rozejrzał się po pokoju i przez następne drzwi wszedł do sypialni. Zatrzymał się w progu i raz jeszcze rzucił okiem na gabinet. Na dywanie, leżącym tuż obok drzwi, ujrzał wyraźnie odcisk zabłoconego buta. Ślad ten był zupełnie świeży, gdyż błoto nie zdołało nawet obeschnąć. Raffles pochylił się nad dywanem, obejrzał uważnie ślad, poczym przeszedł do pokoju sypialnego. Włożył rękę do prawej kieszeni spodni, w której znajdował się rewolwer. Uwagę jego uderzyło, że jedno z dwóch okien było otwarte. Zbliżył się do okna i odsunął firankę. W odległości pół metra od okna znajdowała się żelazna drabina przeciwpożarowa. Raffles zasunął z powrotem firanki, zamknął starannie okno i począł badać uważnie dokąd zaprowadzą go ślady. Widniały one na podłodze obok łóżka, skąd prowadziły aż do drzwi.
Zrozumiał, że Tydall nie należał do ludzi, którzy zaniedbują swe sprawy. Nie czekał aż Jumper wyjaśni mu swe stanowisko i jeszcze tej samej nocy złożył mu wizytę. Nie ulegało wątpliwości, że dziwne te odwiedziny pozostawały w ścisłym związku z wyborem nowego szefa bandy.
Raffles wrócił do gabinetu i zauważył, że na biurku panował nieład. Leżała tu kartka papieru:
„Byłem tu dzisiejszej nocy. Sądzę, że wiesz w jakiej sprawie... Miej się na baczności, gdyż wkrótce powrócę!Tydall.“
— Człowiek ten idzie w moje ślady — zaśmiał się Raffles. — Napisał krótko, zwięźle i wyraźnie. Przynajmniej z Tydallem wiadomo, czego się trzymać! Chciałbym jak najprędzej zawrzeć z nim znajomość...
Jak gdyby w odpowiedzi na te szeptem wypowiedziane słowa, drzwi otwarły się bezszelestnie i na progu ukazała się czarna i szczupła postać Józefa Tydalla.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.