<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Moloch
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 20.4.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Zbieg okoliczności

Raffles zapalając papierosa, zagadnął swego przyjaciela Charleya Branda, który czytał właśnie gazetę.
— Co piszą o naszych kochanych przeciwnikach?
— To, co było do przewidzenia — odparł Charley. — Banda „Upiornego Oka“ została zniszczona ostatecznie... Zwycięstwo to przypisują wszystkie gazety pewnemu tajemniczemu osobnikowi, dobrze znanemu policji londyńskiej. Cała prasa przyznaje jednogłośnie, że bez jego pomocy policja nie zdołałaby w tak krótkim czasie dokonać tego trudnego dzieła...
— Radość ta jest trochę przedwczesna — odparł Raffles, marszcząc brwi. — Trudno jest mówić jeszcze o zupełnym zniszczeniu bandy. Osłabiliśmy coprawda wroga, ale zostawiliśmy go jeszcze przy życiu.
— Przecież Moloch zniknął — odparł Brand.
— Będzie nowy...
— Kobieta z błękitnymi oczami, owa Bianca Kirylew, skazana została na piętnaście lat więzienia!
— Zastąpi ją prawdopodobnie jakaś inna, być może jeszcze groźniejsza.
— Ten sam los spotkał przecież dziesięciu, czy dwunastu kapitanów bandy...
— Pozostało ich jednak na wolności pięciu, czy sześciu...
— Sama banda uległa dezorganizacji.
— Można ją przecież zreorganizować
— Brak im pieniędzy...
— Zdobędą je bardzo łatwo... Czy nie widzisz tego, że wróg, choć powalony i w rozsypce, prowadzić może w dalszym ciągu podjazdową walkę, która częstokroć groźniejszą bywa od otwartej bitwy.
Brand wyjrzał przez okno. Tuż za wiejskim domem położonym poza granicami miasta, ciągnąć się duży, starannie utrzymany ogród. Domek ten wynajął Raffles przed kilku miesiącami i mieszkał w nim wraz z Charleyem Brandem oraz wiernym szoferem, Hendersonem.
Nikt w całym New Yorku nie mógłby powiedzieć, czy policja natrafiła na ich ślad czy też nie. Znaleźlibyśmy może o tym wzmiankę w tajnych archiwach lecz dostęp do nich zwykłym śmiertelnikom był wzbroniony.
Jakkolwiek rzecz się miała, policja new-yorska dawała Rafflesowi zupełny spokój i obydwaj przyjaciele wiedli przez kilka miesięcy cichy żywot w wygodnej podmiejskiej willi. Raffles domyślał się wprawdzie, czemu zawdzięcza swój dobrze zasłużony odpoczynek, lecz tym niemniej korzystał z niego w całej pełni. Zadowolony był, że policja amerykańska potrafiła w delikatny sposób okazać wdzięczność za pomoc przy wytropieniu bandy Molocha.
Brand spojrzał na swego przyjaciela i odezwał się:
— Chciałbym wiedzieć dlaczego nie myślisz o powrocie do Londynu?
— Jest to chwilowo niemożliwe z wielu względów — odparł Raffles. — Wiesz przecież, że postanowiłem nie spocząć, dopóki nie wytępię ostatecznie bandy Upiornego Oka.
— Chciałbym ci zwrócić uwagę, drogi Edwardzie, że nasz sposób życia nadwyrężył ostatnio mocno naszą kasę. Walka z bandą „Upiornego Oka“ pochłania olbrzymie sumy...
— Bądź spokojny — odparł lord Lister — sam postaram się o pieniądze.
— W jaki sposób? — zapytał Brand z powątpiewaniem. — W naszej sytuacji nie możemy zwrócić się nawet telegraficznie twego twego londyńskiego bankiera po pieniądze.
— Istnieje łatwiejsza droga — odparł Raffles — postanowiłem poprostu wziąć pieniądze od kogoś, kto ma ich zbyt wiele.
Brand spojrzał nań ze zdziwieniem.
— Postanowiłeś wziąć pieniądze? Nie mówisz chyba tego poważnie.
— Najzupełniej!
— Zapominasz chyba, że jesteśmy w New Yorku... Czy masz zamiar znów sam naprowadzić policję na swój ślad?
— Bynajmniej. Zapewniam cię, że policja tutejsza nie ma zamiaru nas niepokoić.
— Ale z innej strony nie przestało ci grozić niebezpieczeństwo — podjął Brand. — Uwikłałeś się w walkę, która zagraża twemu życiu. Najmniejsza nieostrożność może narazić cię na śmiertelne niebezpieczeństwo.
— Kto myśli o niebezpieczeństwach?
— Rozumie się, że nie ty... Potrafisz nawet wyzyskać każdy przypadek, aby uczynić zeń broń przeciw swym wrogom.
— Przyznaję, że dużo zawdzięczam mojemu szczęściu — odparł Raffles. — Mówiąc krótko mam na myśli pewną wyprawę, która jeśli się powiedzie, pozbawi nas na dłuższy czas kłopotów materialnych...
— Niepoprawny — szepnął Brand do siebie. — Moglibyśmy przecież załatwić tę sprawę w inny sposób. Mógłbyś w ciągu jednego dnia porozumieć się ze swym bankierem...
— Nie mam czasu, w ciągu tego jednego dnia inni mogą mnie ubiec.
— Inni? — powtórzył Brand ze zdziwieniem. Któż taki? Skąd o tym wiesz?
— Wiem o tym, ponieważ ubiegłej nocy panował upał nie do zniesienia i w wielu mieszkaniach szeroko były otwarte okna...
— Zabij mnie, jeżeli rozumiem choć słowo — zawołał Brand. — Wiem, że wczoraj wyszedłeś wieczorem z domu i wróciłeś dopiero około trzeciej w nocy. Ale jaki to ma związek...
— Bardzo ścisły, drogi przyjacielu. — A teraz powiem ci otwarcie, że mój wspólnik należy do świata bogatej finansjery.
— Wiesz o tym dobrze, że możesz na mnie polegać — rzekł cicho Brand. — Przykro mi tylko, że porywasz się na niebezpieczne przedsięwzięcia...
— Sądzę, że zmienisz zdanie, jeżeli dowiesz się z kim mam zamiar zawrzeć tranzakcję.
— Któż to taki? Czy go znam?
— Osobiście — nie, choć nie dałbym za to głowy. Jest to Tomasz Harris.
— Co? Ten fabrykant przetworów mięsnych, który podczas światowej wojny oskarżony był o nadużycia przy dostawach żywnościowych dla armii francuskiej i amerykańskiej?
— Ten sam... Potrafił bardzo sprytnie wykręcić się od odpowiedzialności, mieszka obecnie w Ameryce i posiada miliony. Krótko mówiąc, nasz Harris, łotr z pod ciemnej gwiazdy, o czym wiem z najbardziej pewnego źródła, cieszy się obecnie powszechnym szacunkiem. Prowadzi w dalszym ciągu fabrykę przetworów mięsnych i fałszuje je w sposób nielitościwy. Eksportuje swe wyroby do wszystkich krajów świata, zwłaszcza tam, gdzie konsument jest mało uświadomiony i łatwiej sobie z nim dać radę. A gdy wybucha skandal, zamiast Harrisa wędrują do więzienia podstawione przez niego osoby, które za niewielką stosunkowo opłatą biorą winę na siebie. Harris opanował również giełdę. Roi się tam teraz od akcyj kopalń złota, gdzie nie znajdziesz ani śladu złota, od towarzystw kolejowych, nie posiadających ani jednej lokomotywy, od kopalń nafty, istniejących chyba... na księżycu. Oto materiał jakim potrafi spekulować Harris! Dotychczas udawało mu się zawsze wymknąć z rąk sprawiedliwości. Nikt dotąd nie zdołał przychwycić go na przestępstwie. Co się jednak nie udało innym musi udać się mnie.
— W jaki sposób zamierzasz go ukarać? Możesz go najwyżej okraść! — zawołał Brand
— Czy to nie dosyć? Dla człowieka tego pokroju, włamanie do jego tajemnic może być stokroć groźniejsze niż skazanie na pięć lat więzienia. Skradzione złoto jest dla niego wszystkim. Ten, kto pozbawi go części zagrabionego majątku, zada mu tak silny ból, jak gdyby utoczył mu krwi serdecznej.
— Mówiłeś, że ktoś cię chce w tym ubiec — zapytał żywo Brand. — Któż to taki?
— Banda „Upiornego Oka“ — odparł Raffles. — Musisz wiedzieć, że od pewnego czasu nie spuszczam oka z niejakiej Peggy Rose. Obserwuję ją od czasu osadzenia w więzieniu Bianki Kirylew, która była jednym z może najczynniejszych członków tej bandy. Bianca Kirylew była serdeczną przyjaciółką Peggy. Obydwie zaczęły swą karierę, jako chórzystki w jednym z podrzędnych teatrzyków i razem porzuciły scenę aby stać się zawodowymi przestępczyniami. Peggy chętnieby przejęła na siebie rolę, którą Bianca odgrywała w bandzie. W domu jej często odbywały się zebrania ludzi, o których wiedziałem, że z całą pewnością są członkami bandy. Między nimi znajdował się również wysoki, zazwyczaj ciemno ubrany człowiek o dość energicznym wyglądzie. Był to Józef Tydall. Znałem go od dwóch lat. Wówczas Moloch, to znaczy przywódca bandy, nosił jeszcze zupełnie inne nazwisko. Jednym z nich był profesor Fox, człowiek dzielny i przedsiębiorczy. Następcą jego był Shydryft, przestępca o tak niesłychanej odwadze, że trudnoby znaleźć drugiego. Obydwaj zginęli na elektrycznym krześle. Tydall co prawda nie może wytrzymać z nimi porównania, ale trudno mu odmówić zdolności. Z niemałym sprytem wyślizgiwał się dotąd z rąk policji. Widziałem niejednokrotnie, jak wchodził do mieszkania Peggy, znajdującego się na siódmym piętrze tuż pod płaskim, rozgrzanym od słońca dachem kamienicy. Dom ten położony jest w niebezpiecznej dzielnicy i nie radziłbym przyzwoicie ubranemu człowiekowi zapuszczać się wieczorem samotnie w te strony. Przedwczoraj udałem się w przebraniu do jednej z pobliskich knajp i podsłuchałem rozmowę dwóch członków bandy.
— Czy tematem tej rozmowy był Harris? — zapytał Brand.
— Nie... Dotyczyła ona poprostu zebrania, które miało się odbyć następnego wieczora w mieszkaniu Peggy. Zebraniu temu przypisywali duże znaczenie, gdyż m. inn. miał być dokonany wybór nowego wodza bandy „Upiornego Oka“. Postanowiłem nie zaniedbać tej okazji i w przebraniu kominiarza wdrapałem się na dach, znajdujący się nad pokoikiem Peggy. Wpuściłem do komina mikrofon i przygotowałem się do tego, aby nie uronić ani jednego słowa z prowadzonych obrad.
— Czy ci się to udało?
— Cały mój trud okazał się zbędny — odparł Raffles z uśmiechem. — Okno otwarte było naoścież i bez pomocy mikrofonu słyszałem każde wypowiedziane słowo. Ułożyłem się płasko na dachu, wychylając głowę z ponad jego krawędzi...
— Gdyby cię schwytano, nie zdążyłbyś nawet ostrzec mnie, że jesteś w niebezpieczeństwie. Bez słowa zrzuconoby cię z siódmego piętra...
— Możliwe — odparł Raffles. — Byłem jednak uzbrojony i nie dałbym się tak łatwo zwyciężyć.
— Ilu ich było?
— Trudno mi to określić dokładnie. Zdaje się, te około dziesięciu mężczyzn... Prócz Peggy była tam jeszcze jedna kobieta, w której poznałem dawną znajomą Lydię Kryłow
— Rosjanka?
— Nie, Bułgarka.
— Czy widziałeś ją?
— Tak. Spotkałem ją po drodze, gdy zmierzałem na dach. Zjawiła się na zebraniu pierwsza... Jest to prawdopodobnie jedna z przyjaciółek Peggy.
— Czy Tydall był również na zebraniu?
— Tak. Początkowo nie zabierał wcale głosu, choć inni mówili dość dużo i dość głośno. Dopiero po dwóch godzinach raczył się odezwać. To, co w ciągu dziesięciu minut powiedział, posiadało więcej sensu niż wszystko, o czym dotychczas mówili jego poprzednicy. Nie mogę powiedzieć, abym cieszył się u tych panów dobrą opinią... To, co powiedział o mnie Tydall nie zawierało również nic specjalnie pochlebnego. Na zakończenie swej przemowy Tydall wysunął swą kandydaturę na następcę Molocha.
— I prawdopodobnie został wybrany?
— To było nieuniknione. Ludzie tacy, jak Fox I Shydryft zdarzają się rzadko.
— A więc reszta przyjęła jego wniosek?
— Oczywiście... Nikt się temu nie sprzeciwił. Wybrali go, ponieważ nie było innego kandydata i ponieważ wszystkim zależało na tym, aby banda „Upiornego Oka“ jak najprędzej otrzymała nowego wodza.
— Ale skąd przyszło do rozmowy na temat Harrisa? Kto ten temat poruszył?
— Tydall. Rzucił projekt po to, aby się wykazać swymi zdolnościami wobec członków bandy. Był to rodzaj próby.
— Jaki jest jego plan?
— O tym jeszcze nie było mowy. W każdym razie włamanie nie było brane w rachubę. Wydaje mi się, że Tydall zamierza raczej nastraszyć Harrisa, następnie porwać go i zmusić do zapłacenia wysokiego okupu.
— W jaki sposób? Podczas, gdy będzie więziony?...
— Nic łatwiejszego... Zmuszą go do napisania, listu do żony lub do kogoś z przyjaciół. Tego rodzaju szczegóły ustala się dopiero później.
— Nie rozumiem jeszcze dobrze, jakie są twoje zamiary, Edwardzie? Czy masz zamiar udaremnić to porwanie?
— Nie... Nawet o tym nie myślę.
— Czy zamierzasz go wobec tego okraść?
— To nie będzie kradzież, ale włamanie — odparł Raffles spokojnie. — Powtarzam ci z naciskiem, że pomiędzy kradzieżą, a włamaniem istnieje poważna różnica. Zapamiętaj to sobie! Potym mogą nawet go porwać.
— Rozumiem, że twój plan sięga dalej i nie kończy się na splądrowaniu jego ogniotrwałej kasy. Domyślam się, że chodzi ci o to, aby jednocześnie wymierzyć cios groźnej bandzie.
— Zgadłeś! Jeśli chodzi o szczegóły, sam jeszcze nie obmyśliłem ich dokładnie. Mamy sporo czasu, aby je wspólnie omówić.
— Nasza sytuacja będzie teraz daleko gorsza — rzekł Brand po chwili namysłu. — Dotychczas Tydall był tylko naszym osobistym wrogiem. Obecnie zaś na stanowisku wodza „Upiornego Oka“ będzie dla nas o wiele groźniejszy.
— Ale on nie został przecież wodzem „Upiornego Oka“.
— Jakto? — zdziwił się Brand. — Powiedziałeś mi przecież, że bandyci przyjęli jego propozycję.
— Tak jest drogi przyjacielu... Ale w tej samej jednak chwili ozwał się telefon i po tej rozmowie Tydall bynajmniej nie był pewien swego stanowiska.
— Co się stało?
— Zaraz się dowiesz. Na dźwięk dzwonka Farrell podniósł słuchawkę telefoniczną i oświadczył, że główna kwatera bandy desygnuje na wodza niejakiego Larry Jumpera.
— Któż to taki?
— Jeden z młodszych członków bandy.
— Skąd jednak wiesz o tym wszystkim? W jaki sposób mogłeś zrozumieć to, co mówiono przez telefon?
— Zrozumiałem to bardzo łatwo, ponieważ ja sam telefonowałem — odparł Raffles.
Brand wstał z krzesła i zawołał:
— Przecież to szaleństwo, Edwardzie! Sam nie wiesz, co robisz. Bardzo łatwo będą się mogli skomunikować z Jumperem i zmusić go...
— Tego nie obawiaj się — przerwali mu Raffles. — Larry Jumper jest ukryty bezpiecznie w piwnicy naszej willi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.