Moloch/1
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Moloch |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 20.4.1939 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
W małym ciasnym pokoiku, położonym na ostatnim piętrze jednego z olbrzymich new-yorskich domów czynszowych, późnym wieczorem zebrało się dziwne towarzystwo. Było tam około dwunastu mężczyzn. Trzej spośród nich, zupełnie jeszcze młodzi, ubrani byli bardzo wytwornie, podczas gdy inni dwaj wyglądali jak żebracy.
Zaszyty w kąt pokoju, siedział jakiś mężczyzna od stóp do głów odziany w czerń. W całej jego postaci było coś, co wskazywało na jego siłę i władzę. Chuda twarz, gładko wygolona, miała wyraz zacięty i ostry. Czarne oczy błyszczały ponuro w głębokich oczodołach. Bielizna jego lśniła niepokalaną bielą. Przez kilka godzin siedział nieruchomo. nie mówiąc ani słowa, choć inni zabierali głos dość często i dość głośno. Robił wrażenie człowieka, który potrafił pilnie słuchać, co czasem trudniejsze jest od przemawiania. Prócz niego, w ciasnej komórce siedziało owego gorącego letniego wieczoru jeszcze trzech ludzi, co do których trudno by było powiedzieć, jakie było ich zajęcie lub stanowisko społeczne. Z powodzeniem mogli uchodzić za urzędników bankowych lub subiektów sklepowych. Wspólną ich cechą była młodość.
Starsi siedzieli blisko okna, przez które wpadał lekki podmuch chłodniejszego powietrza. Jeden z nich miał na sobie mundur kolejarza, drugi pocztyliona.
Zbliżała się północ, gdy drzwi prowadzące do pokoju otwarły się i stanęła w nich młoda około dwudziestu siedmiu lat licząca kobieta. Była ona jednak tak zaniedbana i niechlujna, że robiła wrażenie czterdziestoletniej. Trzymała w ręku tacę, z kieliszkami i butelkami. Zjawienie się jej wywołało radosne okrzyki, które zamilkły natychmiast, gdy mężczyzna w czarnym ubraniu powiódł po zebranych karcącym spojrzeniem.
— Doskonałą miałaś myśl, Peggy! — zawołał konduktor, nazwiskiem Farrell. — Umieraliśmy wszyscy z pragnienia. Co tam masz?
— Wszystkiego po trochu — odparła Peggy żartobliwie. — Trochę kleiku owsianego, odwaru z rumianku i krynicznej wody. Przekonacie się, gdy otworzycie. Najprawdziwsza szkocka whisky, jaką kiedykolwiek piliście w swym życiu!
Pogładziła jedną z wniesionych butelek i skierowała się ku wyjściu. Od proga zawróciła:
— Czy mogę wam to zostawić? — zapytała. — Kto mi za to zapłaci?
— Możesz być spokojna. Jeszcze nie wychodzimy — odparł Farrell krótko.
— Szkoda! — rzekła. — Moim zdaniem trochę za długo tu u mnie siedzicie. Pamiętam czasy, kiedy w bandzie „Upiornego Oka“ mniej się rozprawiało, a więcej czyniło!
Zamknęła z hałasem drzwi za sobą, jakby chcąc podkreślić swój zły humor.
Zapanowało milczenie, a po chwili rozległ się spokojny głos człowieka w czerni:
— A więc do tego doszła banda „Upiornego Oka“! Pierwsza lepsza Peggy pozwala sobie krytykować nas i prawić nam morały! Zapewniam was, że nic podobnego nie mogłoby się zdarzyć przed rokiem. Wówczas panowała wśród nas dyscyplina i żadna kobieta nie śmiałaby nam zwracać takich uwag, jakieśmy tu usłyszeli przed chwilą.
Zamilkł na chwilę i powiódł wzrokiem po zgromadzonych.
— Zebraliśmy się tu razem — ciągnął dalej — smutne pozostałości tego, co dawniej było potężną organizacją! Doprowadził nas do tego człowiek, którego nazwiska nie chcę wspominać, ponieważ nam wszystkim jest aż za dobrze znane.
Wśród zgromadzonych rozległ się pomruk niezadowolenia.
— Siedzimy tu już przeszło dwie godziny — ciągnął dalej mężczyzna w czerni — w tym ciasnym nędznym pokoiku, gdzie cuchnie ohydnie i gdzie dusi nas brak powietrza... Korzystamy z gościny i zabawiamy się w bezcelową gadaninę. Słucham was od przeszło dwuch godzin i nie słyszałem jeszcze ani jednego rozsądnego słowa. Nasza gospodyni miała rację, jakkolwiek przykro mi, że śmiała nam rzucić w twarz podobne słowa...
Zebrani umilkli, tłumiąc złość. Mówca wzruszył ramionami i ciągnął dalej:
— Należałoby właściwie uznać się za zwyciężonych i natychmiast rozwiązać naszą bandę. Nasi przywódcy i nasza najdzielniejsza współpracowniczka, Bianca Kirylew, zamknięci zostali na długie lata w więzieniu Sing-Sing. Nasz wódz Moloch zniknął bez śladu w sposób niewytłumaczony. Proponuję, abyśmy wreszcie uznali naszą porażkę i schronili się w jakimś przytułku dla starców i kalek.
Farrell nie mogąc dłużej opanować wzbierającej w nim złości wstał ze swego miejsca i huknąwszy pięścią w stół, krzyknął:
— Takich rzeczy nie pozwolimy sobie wmówić, Józefie Tydall! Sam byłeś jednym z naszych kapitanów i nie zwalaj teraz całej winy na nas. Jeśli wiesz lepiej, niż my wszyscy, co mamy robić, zabierz i ty głos. Mówiliśmy wszyscy o naszych planach zemszczenia się na Rafflesie: tylko ty nie powiedziałeś dotąd ani słowa.
— Ponieważ uważam, że to wszystko nie ma najmniejszego sensu — odparł Tydall, wzruszając ramionami — zwracam wam uwagę, że okno jest szeroko otwarte i że wszyscy zbyt głośno krzyczycie.
— Do diabła z oknem! — odparł Farrell, coprawda cichszym już głosem. — Nie może być mowy o rozwiązaniu bandy. Raczej dałbym sobie uciąć prawą rękę, niż pozwoliłbym na coś podobnego. Tożby dopiero naśmiewali się z nas członkowie „Czarnej Ręki“ i „Płomienistego Koła“! Cóż znaczyli oni kiedyś w porównaniu z naszą organizacją?
— Wiemy wszyscy o tym dobrze, ale było to w czasach rozkwitu naszej bandy — odparł Tydall spokojnie. — Powiedz mi jednak, Farrell, co pozostało z naszej świetności? Nic... Ruina... Pominę milczeniem wszystko to, co działo się w ostatnich czasach i pozwolę sobie przypomnieć wam o pierwszym naszym niepowodzeniu: mam tu na myśli sprawę porwania Sigrydy Kaldrup, za którą ojciec jej miał nam złożyć okup w wysokości miliona dolarów — Sprawa ta nie powiodła się...
— Przez Johna Rafflesa! — dał się słyszeć nagle dźwięczny głos kobiecy. Rozlegał się on od strony kanapy, gdzie na stosie brudnych poduszek leżała szczupła kobieta, wprawdzie jeszcze młoda ale już na pierwszy rzut oka widać że zniszczona zgubnym działaniem morfiny.
Tydall zwrócił się do niej:
— Nie mówisz z dziećmi, Lydio! Sądzę, że wszyscy równie dobrze jak i ty wiemy, jaką krzywdę wyrządził nam Raffles. Wiemy, że był on bezpośrednim sprawcą rozbicia naszego związku. Dziś jednak zebraliśmy się tu po to, aby szczątki te w miarę możności ocalić... Od dwuch godzin nie słyszę nic, prócz złorzeczeń pod adresem Rafflesa i prócz żartów, które w nikim nie budzą wesołości. W teorii wygląda to pięknie, ale w praktyce wszystkie te słowa wydają mi się czczymi pogróżkami...
Wszyscy zamilkli, rozumiejąc, że Tydall miał słuszność. Zgromadzili się bowiem po to, aby wybrać nowego wodza na miejsce Molocha, który zniknął w tajemniczy sposób. Chciano opracować plan nowej organizacji, a tymczasem skończyło się na pustych słowach. Tydall był pierwszym, który trafił w sedno sprawy.
Farrell nalał sobie pełny kieliszek z przyniesionej przez kobietę butelki i wychylił go duszkiem.
— I to ma być prawdziwa szkocka whisky... Podła lura, za którą trzeba będzie jeszcze słono płacić!
— I temu pewnie Raffles Jest winien? — dodał ironicznie Tydall.
— Zamilczże już raz — odparł Farrell ze złością. — Wiemy o tym wszyscy. Ponieważ jednak uważałeś za właściwe drwić sobie z nas, pokaż, że jesteś od nas lepszy i znajdź jaką radę. Należałeś przez cały czas do najzdolniejszych naszych kapitanów. Zawsze uważaliśmy cię za najlepszego i najodważniejszego towarzysza. Powiedz wyraźnie, jakie są twoje propozycje?
— Nie jestem już młody i dobro naszego związku leży mi na sercu — odparł Tydall. — Uważam jednak, że to wszystko, co tu dotychczas powiedziano na temat Rafflesa, nie warte jest nawet funta kłaków. Raffles kpi sobie z podobnych pogróżek.
Przerwał na chwilę, aby zapalić nowego papierosa, powiódł następnie badawczym wzrokiem po twarzach zgromadzonych mężczyzn oraz rzucił przelotne spojrzenie na leżącą nieruchomo kobietę. Po kilku chwilach rozpoczął powoli, zatrzymując się po każdym słowie jak gdyby chciał zebrać myśli.
— Musimy przede wszystkim porzucić niemożliwą do zrealizowania myśl, że zdołamy z dnia na dzień dokonać przebudowy naszego związku i znajdziemy dość siły, aby pomścić się na Rafflesie za nasze krzywdy. Słaby, źle zorganizowany związek nie zdoła stawić skutecznie czoła swemu najgroźniejszemu śmiertelnemu wrogowi. Pierwszym naszym zadaniem powinien być wybór nowego wodza. Musimy skończyć z tym, aby ktoś śmiał drwić z bandy „Upiornego Oka“. Proponuję więc, abyśmy natychmiast dokonali wyboru nowego Molocha. Stawiam swoją kandydaturę!
Propozycja była tak nieoczekiwana, że wszyscy zamilkli i spoglądali na Tydalla ze zdumieniem. Znali go wszyscy jako człowieka odważnego i bez skrupułów. Niejedną zbrodnię miał już na swym sumieniu i skarb „Upiornego Oka“ wzbogacił się za jego sprawą niejednokrotnie. Ale to wszystko stało się trochę zbyt nagle. Po długim milczeniu głos zabrał jakiś czerwonowłosy mężczyzna, o szerokim, piegowatym obliczu. Nazywał się Lary Jumper.
— Wszystko to jest bardzo piękne, drogi przyjacielu — rzekł — ale o tym nie możemy sami postanowić. Musimy przecież wybrać dwunastu kandydatów, z których dopiero jeden zostanie przez naszą główną kwaterą zaakceptowany.
Tydall spojrzał mu bystro w oczy.
— Zgadzasz się czy też nie zgadzasz się? — zapytał wyraźnie.
— Jeśli chodzi o mnie, to osobiście nic nic mam przeciw temu — odparł jąkając się Jumper.
Pod wpływem jego wzroku zmieszał się i dodał:
— Wiem, że z ciebie dobry kompan i dzielny chłop... Zresztą, niech będzie tak, jak reszta postanowi.
Tydall spojrzał uważnie na obecnych, zatrzymując na każdym z nich badawcze i ironiczne spojrzenie.
— Jak zapatrujecie się na moją propozycję? Czy uznajecie mnie jako swego wodza?
— Zapomniałeś o jednym, Tydall — rzekł Farrell usiłując odwrócić wzrok w inną stronę — że dotychczas nikt z członków bandy nie wiedział, kim jest Moloch i jak brzmi jego prawdziwe nazwisko.
— Przyznaję, że nieświadomość ta posiada bardzo dużo dodatnich stron — przerwał mu Tydall — teraz jednak okoliczności są tego rodzaju, że utrzymanie tej zasady jest zupełnie niemożliwe. Wszyscy rozumiemy grozę sytuacji. Zebrało nas się tu kilkunastu członków, wśród których znajduje się sześciu poruczników i jeden kapitan... Uważam, że możemy powziąć wiążące postanowienia. Jeśliby decyzja nasza nie zastała przez pozostałych członków zatwierdzona, wtedy przeprowadzimy nowe wybory.
Wszyscy w milczeniu potakiwali:
— Uznajmy więc tę sprawę za chwilowo załatwioną — rzekł Farrell. — Musisz jednak przedstawić nam swój plan działania i musisz wysłuchać naszych krytycznych uwag.
— Rozumie się — zgodził się Tydall.
Opuścił swój ciemny kąt i wyprostował się. Był to człowiek mierzący około sześciu stóp wysokości, lecz dziwnie szczupły. Zbliżył się do grupy, siedzącej przy stole, i rzekł:
— Mój plan jest prosty. Najpierw obowiązek, a potem przyjemność. Mam tu na myśli konieczność przebudowy związku. Dopiero po tym będziemy mogli zabrać się do Johna Rafflesa. Zamierzam zebrać kilku ludzi... Czy nie słyszeliście o niejakim Thomasie Harrisie? Od dwóch miesięcy mieszka on w New Yorku. Jest to bogacz, który majątek swój zdobył w sposób nieczysty. Ale mniejsza, jaką drogą doszedł on do pieniędzy... Nas w każdym razie ta sprawa nic a nic nie obchodzi. Zrobiłem wstępną ankietę na jego temat i wiem, że należy on do gatunku ludzi, którzy swój spokój i bezpieczeństwo chętnie okupią pół milionem dolarów. Jeśli prócz tego znajdziemy w jego kasie pieniądze, będzie to dla nas doskonała gratka. Gdy New York zobaczy, że nasze groźby są realizowane, praca nasza da lepsze wyniki. Opracowałem ten plan w najdrobniejszych szczegółach i uważam, że należy w jak najszybszym czasie przystąpić do jego zrealizowania.
— Myślisz o włamaniu? — zapytał Farrell, w którego oczach zalśniły ognie chciwości.
— Chwilowo nie może być mowy o żadnym włamaniu — odparł nowy wódz. — To zbyt niebezpieczne. Musimy o te pieniądze poprosić — ale w taki sposób, aby zrozumiał, że koniecznie trzeba je zapłacić. Na szczęście policja nie natrafiła jeszcze na żadną z naszych kryjówek. Będzie można w jednej z nich gromadzić odpowiednie środki, które pozwolą nam zmusić tego człowieka do czynienia rzeczy, którychby wolał uniknąć. Wątpię bowiem, czy znajdzie się ktoś, kto z prawdziwą przyjemnością wypłaciłby pół miliona dolarów.
Skończył właśnie mówić, gdy nagle odezwał się telefon. Farrell, który stał najbliżej, podniósł słuchawkę.
Ironiczny uśmieszek pojawił się na jego obliczu:
— Wiadomość z naszej głównej kwatery! — rzekł do Tydalla, trzymając słuchawkę telefoniczną w ręce. — Porucznik Lary Jumper został wybrany na stanowisko głównego wodza!