Morderca
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Morderca |
Podtytuł | Urywek z pamiętnika wdowca |
Pochodzenie | Zwierzenia histeryczki |
Wydawca | Księgarnia J. Czerneckiego |
Data wyd. | 1921 |
Druk | Drukarnia J. Czerneckiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Umarła... moja najdroższa Janka umarła, a ja ją zabiłem — ach, to straszne, bo zabiłem ją, pragnąc gorąco jej życia i kochając ją z całej duszy! Żyliśmy tak szczęśliwie, aż tu nagle zaczęła mi słabować. Poszliśmy zaraz do lekarza, on rozpoznał poważne cierpienie kobiece, zakazał wszelkich wzruszeń i znacząco przytem na mnie spojrzał. Wróciliśmy do domu i ja siadłszy przy niej zacząłem głaskać jej cudne złote włosy, lecz nie zbliżałem się do niej, znając siebie. Ale ona sama przysunęła się do mnie, a całując mnie, zapytała: czy mnie już nie kochasz Olu, może dlatego, że jestem chora? Ależ nie, dziecino. No, więc całuj mnie tak jak dawniej! I ja wpiłem się z jakąś dziwną żarłocznością w jej blade usteczka i ssałem z nich rozkosz wraz z jej życiem! I ciągle było to samo — ogarniała mnie zawsze na jej widok jakaś rzewność, czułość i litość, brałem ją w ramiona i jak wampir wysysałem z niej życie. Stawałem się z dnia na dzień więcej namiętnym a ona więcej słabła.
Raz pamiętam, gdy miałem ją w swych rękach, rzekła cichym głosem: Olu, nie męcz mnie dziś, taka jestem słaba, a ja na to rzekłem szeptem: Janko, tylko dzisiaj... westchnęła i znowu oddała mi się całą duszą. I potem znowu było to samo, a ona nigdy już nie protestowała, lecz tylko ciche westchnienie było jej obroną. A ja tego wtedy nic nie czułem, nie widziałem jej spojrzeń błagalnych, zdawało mi się, że ją przez to kocham coraz więcej, że ją mą miłością uzdrowić muszę. Nagle zmieniła się, sama zaczęła domagać się pieszczot, a ja głupi cieszyłem się, że to objaw powrotu do zdrowia!
Spostrzegłem się dopiero zapóźno... zacząłem tedy unikać bliższej z nią styczności, lecz ona stała się natarczywą, aż raz... Boże, pamiętam to doskonale... przy kolacji kazała podać likier i mimo mych protestów piła jeden kieliszek po drugim... Janko, nie pij, błagałem... lecz ona podniecona rzuciła kieliszkiem o ziemię, siadła mi na kolanach i rzekła: wszystko furda, Olu, było nie było! Ubodły mnie te cyniczne słowa, wypowiedziane po raz pierwszy przez nią zawsze tak skromną, tak subtelną...
Janko, co mówisz?
Co mówię, no furda, wszystko mi jedno, wiem, że muszę umrzeć, wiem, że życie me wisi na włosku, więc co sobie mam żałować. Będziemy dziś szaleć. — Olu, pij — upijmy się, ja tak chcę, ja tak każę!
Błagałem ją na próżno! Zacząłem płakać, a ona ciągle mnie kusiła. Uległem, szaleliśmy do zapamiętania... tańczyła, śpiewała, stała się rozpasaną, a wemnie odezwał się też dziki zwierz. Gryzłem ją, wpijałem się w jej biedne ciałko, a ona oddawała mi pieszczoty z dziwną jakąś namiętnością.
Nagle obwisła w mych ramionach...
Janko... krzyknąłem... co ci jest?
Olu, kochasz mnie? — zapytała.
Dziecino, wiesz, że jesteś mi wszystkiem.
Ucałuj mnie... umieram i ja cię kocham, daruj, że zabieram ci siebie ze świata, ale nie mam już sił... skonała!
Siedziałem przy niej całą noc, trzymając jej małą biedną zimną rączkę w swych dłoniach.
Umarła... moja najdroższa Janka, umarła, a ja ją zabiłem! A zabiłem ją, pragnąc gorąco jej życia i kochając z całej duszy...