Agonja
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Agonja |
Pochodzenie | Zwierzenia histeryczki |
Wydawca | Księgarnia J. Czerneckiego |
Data wyd. | 1921 |
Druk | Drukarnia J. Czerneckiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Nad łóżkiem matki konającej stał jej syn ukochany. Telegram wezwał go z dalekich stron, niemal pół Europy pędził pociągami, trawiony straszną obawą i niepokojem i przybył za późno! Choć żeby można się z nią pożegnać — usłyszeć ostatni raz ten drogi głos, spojrzeć w te kochające matczyne oczy, dostać ostatnie błogosławieństwo. A tu agonja — mgła śmierci opada coraz to niżej nad tą, która była mu dotąd wszystkiem, dla której pracował z zapałem i roił górne plany, by być jej dumą, chlubą i podporą starości. Czemu los nieubłagany zabiera mu ją — czemu? Stoi jak słup lodu, trzymając w swych dłoniach rozpalonych stygnącą już rękę i chciałby ciepło swoje oddać dla niej, utoczyć krwi swojej, by tylko wlać w to gasnące ciało iskrę życia chociaż.
W tem otwarła oczy — syn zadrżał: może go pozna jeszcze! Wpił się w te oczy duszą swą całą, by z nich coś wyczytać, lecz oczy te szklane patrzą martwemi źrenicami już gdzieś w dal po za światy — to już nie jej oczy!
Upadł na kolana i krzyknął łkając: mamo, przemów choć słowo! Lecz ciało umierającej wykonało tylko kilka płytkich oddechów, głowa opadła — skonała!
A on klęczał przy niej, a myśli straszne szły mu przez głowę. Gdyby był zastał matkę już nie żywą, to byłby cierpiał strasznie, lecz od razu stratę już niepowetowaną — gdyby ją zastał jeszcze żywą, byłby choć się z nią pożegnał i zostawił sobie w duszy choć ostatni jej obraz! A tymczasem zastał ją w agonji, teraz zrozumiał, że to gorsze, jak śmierć sama. Kto umiera od razu, ten sprawia rodzinie straszny, niesłychany ból, lecz cios ten pada nagle, jak grom i ogromem swym szarpiąc nerwy, znieczula je chwilowo, dzieląc nagle życie od śmierci! Tak być musi.
Natomiast agonja to coraz to nowe męczarnie dla rodziny tracącej osobę ukochaną — to straszna walka i zapasy życia ze śmiercią, widać nieraz niemal chwilę, gdy duch ciało opuszcza, a mimo to pozostaje jeszcze fizyologiczna maszyna, która na mocy rozpędu nabranego idzie jeszcze chwilę, lecz coraz to wolniej i nieregularniej, aż w końcu stanie, nieraz w tragicznej pozie... na zawsze.
Agonia sprawia zawsze silne wrażenie i to tak silne, że wszystko, co nam ją przypomina odczuwamy potem niemile. Przykre też wrażenie robią na każdym poruszające się figury woskowe w panopticum, bo mimo woli budzi się w nas wtedy to samo uczucie, jakiego doznajemy, patrząc na umierającego; brak życia i ruchu, które przecież powinny być tego życia wyrazem.
Wzdrygamy się też przed tem strasznem otwieraniem oczu, poruszaniem ust, marszczeniem czoła i przed tym nieraz tak dziwnym jakimś uśmiechem, z jakim wielu umiera na ustach. Bo uśmiech ten, to trudny do opisania wyraz twarzy zarazem, z jednej strony bladość cery, wyniszczenie, zaostrzenia rysów, a przytem dziwna równocześnie błogość rozlana na obliczu!
Żyjąc, pragniemy ciągle ruchu i już nas to bardzo niepokoi, gdy ktoś pozostaje dłuższy czas w jednej pozycji — bo przecież on żyje, krew w nim krąży — czemu się zatem nie rusza?
Kochamy to życie całą naszą duszą, choć nieraz wypieramy się tego i czynimy sobie i jemu na złość i ciągle nam się zdaje, że życie to, to materjał twardy, jak stal niezużyty — a jednak jakże jest w rzeczywistości inaczej!
Dziwimy się też, gdy się dowiemy, że ten lub ów umarł! Jakże to możebne — wszak widziałem go dopiero przed kilku dniami! I wydaje się to nam, czemś wyjątkowem — niebywałem. Zapominamy też o tem co rychlej i dalej szarpiemy znowu naszem zdrowiem, pewni, że mu nic zaszkodzić nie może.
Aż o to nagle i nasz organizm stanie i wtedy nasi znajomi znowu z bolesnem zdumieniem się zapytają:
Jakże to możebne — wszak widziałem go dopiero przed kilku dniami!