<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Moskal
Podtytuł Obrazek z r. 1864
Wydawca Biblioteka Dobrych Książek
Data wyd. 1938
Druk Druk. Diec. w Łomży
Miejsce wyd. Łomża
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


∗             ∗

Jeden z pokaźniejszych dworków miasteczka M... mieścił w sobie naówczas główną kwaterę pana generała Aleksieja.... który jako w czasie wojny z buntownikami był panem życia i śmierci, czci, majątków i lasów całej tej części kraju, którą oddział jego zajmował. Śmiało powiedzieć można, że od czasu wojny Greków z Turkami nie widział świat podobnego obejścia się z narodem wojującym, jakie Moskwa w Polsce systematycznie zaprowadzała.
Wszystkie prawa ludzkie zostały podeptane i znieważone.
Nie wolno było ratować rannych, zakładać szpitalów, zakazano siostrom miłosierdzia uważać powstańców za braci i miłosierdzie mieć nad nimi. Za litościwe przechowanie w domu rannego karano spustoszeniem, więzieniem, Sybirem, śmiercią. Tych, co się dobrowolnie poddawali, najczęściej wydawano na łup żołdactwa, które bezbronnych, klęczących, modlących się mordowało z dziko wyrachowanym barbarzyństwem.
Nie jest to przesadą co mówimy o tej wojnie bezprzykładnej w Europie naszych czasów. Za te okrucieństwa nie tyle mamy żalu do pijanych i podżeganych żołnierzy, co do chłodno i rozważnie nakazującej starszyzny. W żołnierzu była to namiętność zwierzęca rozpasanego barbarzyńcy. Jak wszelka namiętność ona jest łatwiej przebaczoną, niżeli obrachowane, systematyczne rozmyślne morderstwo ludzi, co bez nienawiści pastwi się dla wymarzonego programu. Narzucony im był z góry, chciano sfanatyzować żołnierzy, rozbudzić nienawiść tam, gdzie się obawiano współczucia. Z tej krwi niewinnej wysmażono sztuczny patriotyzm rosyjski, który w narodzie spętanym długą niewolą, przybrawszy pewne formy swobody, stał się niepohamowanym szałem. Znany nam już jest nieco jenerał, ojciec pięknej Natalii Aleksiejewnej. Nie był on tak bardzo złym człowiekiem, zimny, wyrachowany, ambitny, stawał się tym, czym go rząd mieć chciał i teraz też poznać go nie było można. Z dosyć apatycznego człowieka stał się z łatwością okrutnikiem, i przywdział tę maskę tyrana, którą im wszystkim dla steroryzowania Polski wdziać kazano. Żadnemu z nich nie było z tym nie do twarzy, bo każdy w sobie miał zarodek barbarzyństwa, z którym wprzódy się taił. W każdym innym narodzie, przy największym posłuszeństwie despotyzmowi, byłoby się jakimiś czyny szlachetnymi objawiało oburzenie przeciw nieludzkim rozkazom. Tu, w ciągu całorocznej wojny, wśród okrucieństw tysiącznych, prawie nie ma przykładu, żeby Moskal przypomniał sobie, iż był człowiekiem. Wszyscy byli ostrymi narzędziami rządu, który postanowił być ostrym, nikt nie śmiał mieć sercu. Jenerał, znając doskonale swój kraj, wcześnie przewidział, że jak w roku 1812 na Europę, tak teraz na Polskę spuszczą wściekły patriotyzm z łańcucha.
Jeden więc z najpierwszych począł przemawiać w murawiewskim duchu, i odznaczył się niesłychaną gorliwością, za którą w początku zaraz dostał krzyż i podziękowanie. Jeden też z pierwszych jenerał obrachował, że w Polsce można się łatwo zbogacić. Nie było przykładu, aby wojskowego za grabież, za zdzierstwo i rabunek naganiono. Rabowali żołnierze, jenerał znalazł to nadużyciem, kazał odbierać im te łupy, ale je sobie sam przywłaszczał, jako główny reprezentant prawej władzy. To też w bardzo krótkim czasie cała jedna kibitka napełniła się srebrem, były i szacowne klejnoty i pieniędzy pod dostatkiem. Jeżeli pomimo wielkiej pilności, żołnierz sobie coś drogiego zachował, a jenerał gwałtownie wydrzeć mu tego nie mógł, natenczas za bardzo niską odkupywał cenę. Miał kilka sznurów pereł kupionych po rublu i wielki diamentowy fermuar, za który dał aż dwadzieścia, wiedząc dobrze, że soliter w środku sam wart był kilka tysięcy. Żołnierz był w przekonaniu, że szkło sprzedał. Zresztą pan jenerał miał tyle dobrego smaku i znajomości rzeczy, że i innymi zdobyczami nie gardził. Zabierał piękniejsze obrazy, sam sobie wybór robił po bibliotekach z najszacowniejszych książek, nie gardził końmi i powozami, i wcale ładne rzeczy wysyłał córce do Warszawy, która mu za nie najczulszymi dziękowała listami. Łupiąc zbuntowany kraj, jenerał oprócz tego troskliwie pamiętał, aby narodowe tradycje zachować. Kradł więc i swój pułk i kasę rządową ku czemu ta wyprawa nadzwyczaj wiele nastręczała dogodności. Kontrola czynności wojskowych była prawie niemożliwą. Rząd tym razem nie bardzo ściśle wglądał w rachunki, błogosławione to więc były czasy, o których przedłużenie tylko jenerał Pana Boga prosił.
Przypomina to nam jak po roku 1831 pewien sprawnik, który w czasie rewolucji dobrze się był pożywił, siedząc raz z kilku szlachty przy kieliszku, odezwał się do nich w wybuchu dobrego humoru:
— Hej panowie! wiosna taka śliczna, czemubyście to znowu nie zrobili jakiej ruchawki?
W istocie ojcowski rząd, zawsze mając na celu zbogacenie swych przyjaciół, a zrujnowanie kraju, patrzał i patrzy z pobłażaniem na najbezwstydniejsze rozboje.
Na ulicach Warszawy w biały dzień wyrywano portmonetki i zegarki. Moskalom tak się to wydawało naturalne, że słupieli, kiedy się kto na to śmiał uskarżać.
Dobrze się więc wiodło panu jenerałowi, a w raportach jego ten jeden historyczny zabity żołnierz występował tym chętniej sam jeden, że za innych zabitych liczył się jeszcze długo i żołd i jedzenie.
Jenerał lepiej też teraz nawet, niż w czasie pokoju wyglądał, był czerstwy, zdrów, rumiany i szczęśliwy. Właśnie ku wieczorowi, kazał sobie na ganek przed dom wynieść stół z herbatą i paląc cygaro używał wczasu, a straż przed gankiem dla rozrywki zrywała czapki przechodzącym, lub naigrawała się z kobiet, które się przesuwały przez ulicę. Oczekiwano lada moment powrotu Nikityna z wyprawy. Jenerał wiedział już przez wysłanego żołnierza, że schwytano Naumowa, telegrafował do Warszawy i wcześnie sobie układał dla przykładu nie rozstrzelać go, ale powiesić.
Na mrok się już zbierało, gdy zdala, oznajmując się pieśnią głośną, nadciągnął oddział, pośród którego znajdował się nieszczęśliwy Naumów i nieszczęśliwsze może nadeń, dwie siostry za jego wozem żałobnym idące.
Nikityn, zbliżając się do miasteczka i bojąc czy oczów zazdrosnych, czy szyderstw towarzyszy, kazał żołnierzom Lenię i Magdzię odprowadzić do pobliskiej karczmy. Obie one tak były znużone drogą, tak znękane i bezsilne, że się nawet oprzeć temu rozkazowi nie myślały.
Cały sztab jenerała zbiegł się na ganek, przed który zajechała fura z Naumowem. Pomiędzy oficerami był i blady Kniphusen, na którego twarzy niezwyczajny jakiś malował się niepokój, nie mógł się on jeszcze tak prędko ze służby uwolnić. Nikityn, rękę przyłożywszy do czapki, zdał raport z wycieczki, odebrał pochwałę i rozkaz, aby Naumowa, pod najściślejszą strażą, w pobliskim domku osadzić. Jenerał z początku chciał niezwłocznie zabrać się do wieszania, ale z Warszawy nakazano, aby wprzód go wybadać i wszelkimi sposobami starać się z niego wiadomość jakąś o organizacji i rządzie wyciągnąć. Przez bardzo długi czas Moskale nie mogli zdobyć najmniejszego śladu tego skrytego, a potężnego rządu, któremu wszyscy byli ulegli, choć on dla wszystkich był tajemnicą. Każdego więc pochwyconego człowieka, którego posądzono o bliższe z tym rządem stosunki, dławiono i męczono, aby się z niego coś dowiedzieć. Nieraz nawet największym przestępcom obiecywano przebaczenie, byle głównych winowajców wykryć chcieli. Ale aż do ostatnich czasów nie było przykładu zdrady. W pierwszej chwili po przybyciu do miasteczka, Naumowa natychmiast okuto w ciężkie kajdany. Wieczór już był spóźniony, a że na inkwizytora oczekiwano z Warszawy rzucono mu garść słomy i dozwolono się na niej położyć.
Od chwili, gdy go schwytano, Naumów się już z życiem pożegnał, cierpiał straszliwie, ale wiedząc, że się nie ma czego spodziewać, powtarzał tylko sobie w duszy, iż wszystko to prędko skończyć się musi. W podobnych chwilach, gdy człowiek nie należąc już do świata, jeszcze jest na nim pozostać zmuszony, rzadko kiedy ostygłym okiem chłodno patrzeć może na to, co go jeszcze otacza.
Życie z wszystkimi swymi urokami, wspomnieniami, żalami i nadzieją, oblega nieszczęśliwego i rozgorączkowuje, wskazując mu obrazy, których już więcej nie ujrzy. Miesza się w tym przedśmiertelnym widzeniu, tak wiele przedmiotów, taka myśli mnogość, iż od nich najchłodniejszy umysł oszaleć musi.
Kto widział tego gladiatora na Kapitolu ze spuszczoną głową, z której tak samo leją się myśli, jak z piersi jego krew płynie, ten może sobie wyobrazić powolne konanie człowieka, który wie, że do życia nie powróci, choć jeszcze je dźwiga. Tak prawie wsparty na ręku leżał Naumów, zapomniawszy gdzie jest, co się z nim dzieje, a na myśl jak na sznur jedwabny, nizał te perły przeszłości, które się zowią wspomnieniami. Począwszy od kolebki, od pieszczot matki, od cierpień sieroctwa, i zalotne wejrzeniem Natalii, i pierwsze dni pobytu w Warszawie, i całe późniejsze życie nowe, zbierało się na ten różaniec, a myśl jego była jakby spowiedzią przed samym sobą, której jednak żaden grzech cięższy pasma jednostajnego nie przerywał.
Ostatnie chwile, wieczór i część nocy spędzona w Rusowie zdawały mu się snem, gorączką, czymś do wiary nie podobnym. Czuł tylko, że w uścisku jej dłoni zamknęła się reszta życia, a potem nastąpiły duszące jakieś piekielne ciemności...
I wśród tej ciszy, którą za najmniejszym poruszeniem brzęk jego własnych kajdan przerywał, mówił sobie:
— Umrzeć dziś czy jutro cóż to znaczy? — śmierć, to może jedna chwila boleści, a może jedno pół chwili. A potem?... Wszak ci Bóg jest sprawiedliwy.
I myśl jego spinać się zaczynała na niedostępne wyżyny skryte wiekuiście człowiekowi, gdy z lekka otworzyły się drzwi i po cichu ktoś wszedł. Marzenie Naumowa, które w istocie było półsnem, przerwało się nagle, — podniósł głowę i dostrzegł tylko, iż postać jakaś wysokiego wzrostu, stała nad nim milcząca.
Przybyły, zlekka go trącił ręką, pochylił się i wyszeptał jego imię.
Naumów po głosie poznał Kniphusena.
— A! to ty, rzekł, pocóż ci było narażać się, aby widzieć się ze mną! nic mi poradzić nie potrafisz, a żołnierze pilnujący mnie wydać cię mogą...
— Tego się nie obawiam — rzekł baron, mów prędko, w czym użyteczny ci być mogę.
— Dziękuję za to, żeś mi przed śmiercią dał poczuć serce braterskie. Idź! idź!
— Dwa słowa — rzekł Kniphusen. Jutro będą cię badali, możesz się ocalić wielką szczerością, wyznając wszystko.
Naumów oburzył się.
— Mógłbyś mi to radzić, nawet dla ocalenia życia? Cóż by ono potem było warte?
— Tak! ale na wszystko są sposoby, można mówić wiele, i nie powiedzieć nic.
— Wszystko to — przerwał Naumów, z cicha — są drobne środki, niegodne człowieka, który stoi nad grobem. Trzeba umrzeć, umrzeć z godnością.
Kniphusen podał mu rękę i zamilkł.
— Za moim wozem jak za trumną szły biedne dwie siostry moje, rzekł dławiąc się tymi wyrazami Naumów. Jedną z nich kochałem, mylę się, kocham je obie, jeżeli jesteś mym przyjacielem, wyrwij je z rąk Nikitynowi i nie daj im czynić krzywdy. W czasie pochodu, kilka wyrazów przemknęło mi się przez uszy, wiem, że jedna z nich chciała się za nas poświęcić, nie dopuść tej ofiary! Idź do nich, pociesz je, ja nic nie potrzebuję, i dodał jeszcze z cicha, bądź zdrów a czuwaj nad nimi...
Kniphusen stał jeszcze. Naumów po chwili namysłu szepnął.
— Życia w każdym razie nie ocalę, ale po co się mam męczyć, postaraj mi się trucizny.
— Wątpię, czy to bym mógł uczynić, rzekł baron, zresztą jutro nie puszczą już do ciebie nikogo. Jeżeli masz odwagę, próbuj inaczej.
To mówiąc pochylił się i Naumów poczuł w ręku maleńki ostry pilniczek, a w tejże chwili baron nie żegnając się, wyszedł.
Ze strony tego zimnego człowieka i ta pomoc była dowodem wielkiego uczucia, ale trudno ją było zużytkować, dom cały obstawiony był żołnierzami, nawet rozpiłowawszy kajdany, co długiego potrzebowało czasu, musiałby Naumów wyłamywać okno spuścić się przez nie, i uchodzić, korzystając z ciemności. Na to wszystko jednej nocy mało było, wszakże miał jeszcze promyk nadziei, i postanowił pracować do rana, nadpiłowując tylko tak ogniwa łańcucha, aby reszty mógł następnego dnia, jeżeliby się badanie przedłużyło, dokonać. W podobnym położeniu sama praca już jest wielkim dobrodziejstwem. Naumów cały się wysilił na to, ażeby, jak najciszej poprowadzić robotę. Pilnik był doskonały, żelazo miękkie, ale pomimo pośpiechu, nie mogąc przepiłować kajdan przez noc jedną, trzeba było uważać, aby pęknięte ogniwo nie zdradziło nazajutrz przygotowania do ucieczki. Tak zeszła noc na mozolnej pracy, wśród ciemności, a gdy dnieć poczęło, więzień opatrzywszy co zrobił, przekonał się, że na jutro dosyć jeszcze zostało. Schowawszy pilnik w obuwie, rzucił się na słomę i usnął twardo.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.