Mowy ze Zjazdów Bazylejskich/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Mowy ze Zjazdów Bazylejskich |
Wydawca | Wydawnictwo „Achiasaf“ |
Data wyd. | 1900 |
Druk | Władysław Łazarski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Szanowni Członkowie Zjazdu!
Jako jednemu z inicyatorów tego Zjazdu, przypadł mi zaszczyt powitania Was. Uczynię to w niewielu słowach, każdy bowiem z nas dobrze się sprawie zasłuży, obchodząc się oszczędnie z drogocennemi chwilami Zjazdu. W przeciągu trzech dni załatwić mamy wiele ważnych rzeczy. Chcemy położyć kamień węgielny pod dom, który kiedyś ma dać schronienie narodowi żydowskiemu. Sprawa to tak wielka, że tylko w najprostszych winniśmy mówić o niej słowach. O ile już teraz można osądzić, wciągu tych trzech dni otrzymamy przegląd obecnego stanu kwestyi żydowskiej. Olbrzymi materyał nabiera kształtów w dłoni naszych referentów.
Usłyszymy wiadomości o położeniu żydów w pojedyńczych krajach. Każdemu z Panów wiadomo, aczkolwiek może tylko w ogólnych zarysach, że położenie to, z małymi wyjątkami, wcale nie jest pocieszającem. Gdyby było inaczej, czyżbyśmy się tu zgromadzili? Dawna wspólność naszych losów dziejowych rozprzęgła się, aczkolwiek rozproszone cząstki ludu żydowskiego wszędzie jednakowe musiały znosić cierpienia. W naszych dopiero czasach, dzięki nowoczesnym cudom komunikacyi, stworzoną została możność porozumienia się i zjednoczenia rozdzielonych. A i w dzisiejszej epoce, która zkądinąd wznosi się tak wysoko, widzimy, że nas zewsząd dawna otacza nienawiść. Antysemityzm — oto aż nazbyt dobrze Panom znana współczesna nazwa ruchu. Pierwsze wrażenie, jakie sprawił on na dzisiejszych żydach, było zdumienie, które potem ustąpiło miejsca bólowi i oburzeniu. Przeciwnicy nasi nie wiedzą może wcale, jak głęboko dotknęli tych właśnie z pośród nas, których, być może, w pierwszej linii nie myśleli. Współczesne, wykształcone, z ghetta wyrosłe i od szacherek odwykłe żydowstwo ugodzone zostało w samo serce. Możemy to dziś powiedzieć spokojnie, nie ściągając na się podejrzenia, jakobyśmy chcieli apelować do gruczołów łzawych naszych przeciwników.
Oddawna świat miał o nas złe informacye. Uczucie solidarności, z jakiego nam tak często złośliwy czyniono zarzut, w zupełnem znajdowało się zaniku w chwili, kiedy nas opadł antysemityzm. On to je wzmocnił ponownie. Wróciliśmy, że tak powiem, do domu. Syonizm jest to powrót do żydowstwa, poprzedzający powrót do kraju żydowskiego.
My, wracający na ojcowiznę synowie, znaleźliśmy w domu ojcowskim nie jedno, coby wymagało poprawy, posiadamy mianowicie braci, pogrążonych w głębokiej nędzy. Ale nas w starym domu witają życzliwie, albowiem dobrze tam wiedzą, że nie żywimy zuchwałych zamiarów burzenia rzeczy godnych poważania. Okaże się to przy rozwinięciu programu syonistycznego.
Syonizm dokonał już czegoś osobliwego, rzeczy, jaka niegdyś za niemożliwą uchodziła: połączył on ścisłym węzłem najpostępowsze żywioły żydowstwa z najbardziej zachowawczymi. Ta okoliczność, że zaszło to bez wszelkich z jednej czy z drugiej strony niegodnych ustępstw, bez żadnych ofiar z własnych przekonań, jest jednym dowodem więcej, jeżeli jeszcze wogóle dowodu potrzeba, że istnieje narodowość żydowska. Związek podobny możliwym jest tylko na gruncie narodowym.
Na porządku dziennym znajdą się rozprawy dotyczące organizacyi, której konieczność wszyscy pojmują. Organizacya jest w każdym ruchu dowodem roztropności. Lecz tu to właśnie tkwi punkt, jaki trudno opracować dość jasno, dość energicznie. Dla rozwiązania kwestyi żydowskiej my, syoniści, pragniemy nie żadnego związku międzynarodowego, lecz tylko dyskusyi międzynarodowej. Różnica to dla nas najwyższej wagi, czego nie potrzebujemy Panom tłomaczyć. Okoliczność ta usprawiedliwiała też zwołanie naszego zjazdu. Nie może tu być wśród nas żadnych spisków, zmów tajemnych, żadnych podstępnych machinacyj, chodzi nam tylko o swobodne roztrząsanie sprawy pod ustawiczną, rozsądną kontrolą opinii publicznej. Jednym z najbliższych skutków naszego ruchu, jakie już dziś jasno się zarysowują, będzie przeobrażenie kwestyi żydowskiej w kwestyę syonistyczną.
Ruch narodowy tej miary wszechstronnie ujętym być musi. To też Zjazd zajmować się będzie również środkami umysłowemi, niezbędnemi do wskrzeszenia i podtrzymywania żydowskiej samowiedzy narodowej.
Lecz i na tym punkcie walczyć musimy z nieporozumieniami. Ani myślimy cofnąć się bodaj o jedną piędź ze zdobytego posterunku cywilizacyjnego; owszem, pragniemy nadal zdobywać cywilizacyę na każdem polu wiedzy.
Jak zresztą wiadomo, umysłowe życie żydów oddawna mniej zostawia do życzenia, aniżeli materyalne. Zrozumieli to doskonale praktyczni poprzednicy dzisiejszego syonizmu, gdy zaczęli tworzyć osady rolnicze dla żydów. O owych próbach kolonizacyjnych w Palestynie i Argentynie nie może i nie będzie żaden z nas mówić inaczej, jak tylko ze szczerą wdzięcznością. Atoli były one zaledwie pierwszem, ale nie są ostatniem słowem ruchu syonistycznego. Ten ostatni, jeżeli wogóle ma istnieć, szersze musi przybrać rozmiary. Naród sam sobie tylko może pomagać; jeżeli tego nie potrafi, to mu już pomódz nie można. My, syoniści, pragniemy właśnie zachęcić naród do samopomocy, lecz żadnych przedwczesnych, niezdrowych nadziei, nikt budzić nie będzie. I z tego również względu jawność rozpraw, jaką ma nasz zjazd na celu, wysokiego jest znaczenia. Kto spokojnie rzecz rozważa, musi się wszak przekonać, iż jedyna droga, na jakich syonizm dopiąć może swego celu, to otwarte porozumienie się z odnośnymi czynnikami politycznymi. Trudności zabiegów kolonizacyjnych nie zostały, jak przecież wiadomo, wywołane z winy syonizmu w obecnej jego postaci. Ciekawa rzecz, jaki właściwie tu cel mają rozsiewacze podobnych baśni. Zaufanie rządu, z którym wypadnie się układać co do osiedlenia na wielką skalę żydowskich mas ludowych, pozyskać można szczerem, lojalnem postępowaniem. Zyski, jakie naród w zamian ofiarować może, tak są znaczne, że nadają układom już z góry dostateczną powagę. Byłoby zbytecznem dziś już rozwodzić się nad tem, jaka będzie ostatecznie prawna forma owego porozumienia. Jednego tylko niezłomnie żądać musimy, by podstawę tworzył stan prawny, nie zaś tolerancya. Doświadczenie nauczyło nas dostatecznie, czem jest żydowstwo tolerowane i protegowane.
Ruch nasz przeto wtedy tylko można będzie uważać za rozsądny, gdy dążyć będzie do uzyskania publicznych, prawnych gwarancyj. Dotychczasowa kolonizacya osiągnęła to, co z założenia swego osiągnąć była w stanie. Stwierdziła ona tylekroć zaprzeczaną zdatność żydów do rolnictwa. Dowód ten, jak to się mówi w języku prawa, zapisała ona do wiecznej spraw pamięci. Kolonizacya nie stanowi jednak i w dotychczasowej swej postaci stanowić nie może rozwiązania kwestyi żydowskiej. Wielkiego — wyznajmy to otwarcie — nie spotkała współczucia. Czemu? A to dla tego, że żydzi umieją rachować, a jak to nawet utrzymują, umieją za dobrze. Przypuściwszy więc, że istnieje 9 milionów żydów, że uda się kolonizacyi 10 tysięcy osób rocznie osadzać w Palestynie, rozwiązanie kwestyi żydowskiej potrwało by 900 lat. Nie jest to bynajmniej praktycznem.
Otóż wiecie Panowie, że cyfra, wynosząca 10 tysięcy kolonistów rocznie, zwłaszcza w obecnych warunkach, wprost jest fantastyczną. Rząd turecki na wieść o takiej cyfrze natychmiast odnowiłby słusznie stare ograniczenia emigracyjne. Albowiem kto mniema, iżby żydzi mogli się niejako zakraść do kraju swych praojców, ten albo siebie, albo innych łudzi. Nigdzie nie biją tak na alarm przy pojawieniu się żydów, jak na historycznej ziemi ojczystej narodu, właśnie dla tego, że to historyczna ziemia ojczysta. To też wcale nie jest to w naszym interesie przedwcześnie tam się udawać. Osiedlanie się żydów stanowi przypływ sił nieobliczonej potęgi dla ubogiej dziś krainy, a nawet dla całego państwa otomańskiego. Jego Cesarska Mość, Sułtan, najlepszego zresztą nabrał przekonania o swych żydowskich poddanych, a i sam miłościwym jest dla nich władcą. Mamy więc przed sobą warunki, które przy roztropnem i szczęśliwem prowadzeniu sprawy mogą nas zbliżyć do celu. Finansowa pomoc, jaką żydzi mogą ofiarować Turcyi, nie jest małoznaczną i posłuży do usunięcia niejednej niemocy wewnętrznej, na którą państwo to obecnie cierpi. Jeżeli tu wraz z kwestyą żydowską rozwiązaną zostanie jednocześnie część kwestyi wschodniej, będzie to niewątpliwie z pożytkiem dla wszystkich ludów cywilizowanych. Osiedlenie się żydów spowodowałoby też zapewne poprawę położenia chrześcian na Wschodzie.
Lecz nie tylko z powyższych względów może syonizm liczyć na współczucie ludów. Jak wiadomo, kwestya żydowska w niektórych krajach stała się plagą rządu. Gdy stanąć po stronie żydów, ma się wzburzony tłum przeciwko sobie, zaś stanąć przeciwko żydom, to się znów, wobec szczególnego ich wpływu na stosunki światowe, naraża kraj na ciężkie klęski ekonomiczne. Jeżeli się wreszcie rząd zachowuje biernie, wówczas żydzi wśród istniejącego stanu rzeczy widzą się bez obrony i rzucają się w odmęt przewrotu. Otóż syonizm, ta samopomoc żydów, wskazuje drogę wydostania się z pośród tych osobliwszych trudności. Syonizm jest poprostu twórcą pokoju. Spotyka go też zwykły los twórców pokoju: sam musi największe staczać boje. Tylko gdy między więcej lub mniej uczciwymi argumentami, wymierzonymi przeciwko naszemu ruchowi, występuje oskarżenie nas o brak patryotyzmu, zarzut ten sam przez się upada. Jakąż większą usługę można wyświadczyć swemu krajowi nad przywrócenie wewnętrznego pokoju między obywatelami? O zupełnem wychodźtwie żydów nigdzie zapewne i mowy być nie może. Ci, co mogą lub chcą się zasymilować, niech zostaną i niech się zleją z otoczeniem. Gdy po zawarciu odpowiedniej ugody z odnośnymi czynnikami politycznymi rozpocznie się w zupełnym porządku wędrówka żydów, będzie ona w każdym kraju trwała tylko dopóty, dopóki ten ostatni zechce pozbywać się swych żydów. Kiedyż nastąpi kres odpływu? Rzecz prosta, kiedy antysemityzm, zwolna się zmniejszając, zaniknie zupełnie. Tak rzecz pojmujemy, takiego oczekujemy rozwiązania kwestyi żydowskiej.
O tem wszystkiem mówiliśmy ja i moi przyjaciele. Nie sprzykrzy się nam wszelako trud powtarzania raz poraz jednego i tego samego, póki nas wreszcie nie zrozumieją. Przy uroczystej tej okoliczności, na którą na dane hasło, stare hasło narodowe, podążyli żydzi z tylu krajów, niechże wyznanie nasze uroczyście dziś będzie powtórzone. Nie przejmież nas przeczucie wielkich zdarzeń, skoro pomyślimy, iż w chwili tej ku zgromadzeniu naszemu zwrócone są oczekiwania i nadzieje wielu setek tysięcy ludu naszego? Wieść o naszych naradach i postanowieniach pośpieszy w najbliższej godzinie do dalekich krajów, ba za oceany. A przeto Zjazd ten powinien mieć za zadanie oświecać i uspokajać. Niech wszędzie poznają, czem w istocie jest ów syonizm, który przedstawiano dotąd za coś w rodzaju potworu chiliatycznego, niechaj wiedzą, że to moralne, prawne i humanitarne dążenie ku staremu przedmiotowi tęsknoty ludu naszego. Można było, albo też należało ominąć obojętnie to, co jednostki z naszego grona pisały lub twierdziły, — natomiast nie wolno pozostawić bez uwagi tego, co Zjazd uczyni. Niechże więc Zjazd, który przez cały czas będzie gospodarzem swych rozpraw, rządzi jak mądry gospodarz.
Zjazd wreszcie sam będzie dbał o swą trwałość, byśmy się nie rozjechali bez śladu, bez skutku. Kongres ten, to dla ludu żydowskiego organ, jakiego dotąd nie miał, lecz jaki dlań jest nieodzowny, niezbędny, jak chleb i powietrze. Sprawa nasza przerasta ambicyę i kaprys jednostek. Jeśli się ma ona udać, to powinna stanąć wyżej po nad ambicye prywatne. Kongres nasz powinien żyć wiecznie, bo nie tylko do czasu oswobodzenia ze starej niedoli, lecz i później, zwłaszcza później. Dziś znajdujemy się na gościnnym gruncie wolnego tego miasta; — gdzie za rok będziemy? Lecz gdziekolwiek będziemy, dokądkolwiek oczekiwać nam wypadnie spełnienia naszego dzieła, niech Zjazd nasz zachowa powagę i wzniosłość, nieszczęśliwym na pożytek, nikomu na szkodę, na cześć wszystkim żydom. Niech będzie godnym przeszłości, której chwała, wprawdzie jest już odległą, lecz niespożytą!