Mowy ze Zjazdów Bazylejskich/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Mowy ze Zjazdów Bazylejskich |
Wydawca | Wydawnictwo „Achiasaf“ |
Data wyd. | 1900 |
Druk | Władysław Łazarski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Szanowni Członkowie Zjazdu!
Od czasu, jakeśmy się poraz pierwszy zgromadzili, syonizm o rok jest dojrzalszym. Dzisiaj zjechaliśmy się tu ponieważ nigdzie odpowiedniejszego znaleźć nie mogliśmy miejsca, a prócz tego łączy nas obecnie z tem miastem ogniwo wdzięczności, tu bowiem naszemu poprzednio bezdomnemu ruchowi pozwolono wypowiedzieć wszystkie pragnienia i skargi niewinnych ludzi.
Nowy ruch żydowski wynurzył się przed światem, jako coś obcego a niezrozumiałego dla wielu. Niejeden uważał go za upiora czasów minionych. Wszakże naród żydowski umarł i przebrzmiał. Myśmy to, co prawda, czuli niewyraźnie, zanim to przenikło do naszej świadomości, że takie twierdzenie mija się z prawdą. Wszakże śmierć jest końcem wszelkich cierpień: zkądże więc biorą się nasze cierpienia? Aforyzm myśliciela brzmi dla nas: „Cierpię, zatem jestem!“ I zwolna, z każdą nową krzywdą, poznanie to w coraz potężniejsze rosło kształty, aż wreszcie powstała świadomość narodowości, której wprawdzie nie wszyscy jeszcze posiadają, lecz kryła ona w sobie niewątpliwą zdolność rozpowszechnienia się. Istotnie też parła naprzód, porywając głowy i serca, jednając starych i młodych, a pierwszy zjazd syonistów był już oczywistym znakiem życia zmartwychwstałej świadomości narodowej. Niejeden przecie istniał poważny a ciężki skrupuł przeciw zwołaniu podobnego zgromadzenia obywateli rozmaitych krajów. Czy nieprzyjaciele nasi nie obarczą nas oskarżeniem, jakobyśmy pragnęli zawrzeć międzynarodowe przymierze przeciwko naszym chrześciańskim współobywatelom? Czy przeto położenie nasze w pojedynczych krajach nie pogorszy się jeszcze więcej? Wobec tego już od początku zaznaczyliśmy jaknajwyraźniej, a następnie każdym stwierdzaliśmy czynem, że nie pragniemy wcale żadnego związku międzynarodowego, lecz międzynarodowych rozpraw. I niechże to będzie dla wiecznej pamięci powtórzonem tu raz jeszcze: nie chodzi nam o żadne spiski, tajemne umowy, o żadne knowania podstępne, chcemy tylko otwartego omówienia naszej teraźniejszości i przyszłości pod nieustanną kontrolą opinii publicznej.
W słowach naszych musiała brzmieć nuta szczerej prawdy, skoro pozyskaliśmy nieraz sympatyę nawet pośród tych, co wprzód zachowywali się wobec żydów obojętnie lub nieżyczliwie. Wszelka uczciwa sprawa narodowa, nie ukrywająca się pod obcą maską, posiada prawo do szacunku i tolerancyi ze strony innych ludów, jeżeli tylko niczem im nie zagraża. Nie zapominajmy nawet w dzisiejszych, przez antysemityzm zachmurzonych dniach, iż poprzedzała nas szlachetniejsza era, kędy wszystkie narody cywilizowane nas obdarzyły równouprawnieniem. Chęci były niewątpliwie dobre, skutki przecież nie były dostateczne. Byłaż to nasza, czy też innych wina? Wina była prawdopodobnie po obu stronach, a raczej winić należy okoliczności, jakie się wytworzyły dawnemi czasy, a jakich ani prawo, ani też rozporządzenia usunąć nie mogły. Prawa były nam przyjaźniejsze od zwyczajów. I doczekaliśmy się fali powrotnej, olbrzymiego wezbrania żalu wśród ludów, które nas dopiero co do łask swych przypuściły. Lecz z emancypacyi, której wszak już cofnąć nie można, oraz z antysemityzmu, którego istnieniu nikt nie zaprzeczy wyprowadziliśmy dla siebie nowy, ważny wniosek. Emancypacya nie mogła mieć na celu, byśmy przestali być żydami, albowiem, gdyśmy chcieli zmieszać się z innymi, odepchnięto nas. Celem emancypacyi było raczej, byśmy zgotowali schronisko własne dla swej oswobodzonej narodowości. Nie mogliśmy tego uczynić wcześniej, podołamy temu obecnie, jeżeli tylko będziemy tego z całych sił pragnęli.
Że się narodem czujemy i za naród uważamy, to jeszcze nie dość: po samowiedzy narodowościowej ocknąć się musi i wola narodu. W tym wszakże punkcie niejeden istniał i istnieje szkopuł. Podczas długiej niedoli odwykliśmy konsekwentnie chcieć, nie mieliśmy odwagi głośno się odezwać z aspiracyami, których żaden inny naród nie tylko nie ukrywa, lecz uważać zwykł za największy dla wszystkich zaszczyt. Ponieważ nareszcie to czynimy, spotyka nas bierny opór ze strony ludzi, nieprzychylnie usposobionych dla wszelkiej zmiany, pragnących w swej opieszałości pozostać w najniedogodniejszem położeniu, a nawet wrogo przeciwko nam występują pewne, że tak powiem, oficyalne koła żydowskie. Mamy tu właśnie na myśli protesty paru rabinów. Pozostanie to na zawsze wielką osobliwością, że panowie ci jednocześnie wznoszą za Syon modły i występują przeciw Syonowi. Sprzeczność tę możemy wytłomaczyć tem chyba, że zrazu nie mieli oni pewności, czy czasem gmina nie współczuje również nowemu hasłu syonistycznemu. Atoli taka idea, jak nasza, nie może być zależną od przyzwolenia dotychczasowych duchowych przewodników gmin i od utylitarnych obliczeń ich duszpasterzy. Wszędzie niemal szerokie warstwy po naszej stają stronie. One to stanowią i podtrzymują gminę, a zatem w ich działać należy duchu. Nie rzucaliśmy dotąd rękawicy, powodując się braterską względnością, lecz wreszcie trzeba raz wziąć się do dzieła. Nie można dłużej ścierpieć, by w żydowskich gminach religijnych agitowano przeciw Syonowi. Stan to niedorzeczny, niemożliwy. Musimy mu kres położyć. Wszędzie, gdziekolwiek zarząd nie zalicza się do naszego stronnictwa, należy rozpocząć walkę wyborczą. W imię idei narodowej, należy wybierać do zarządu gminy mężów godnych a zdolnych do sprawowania podobnych zaszczytnych urzędów, mężów podzielających nasz sposób widzenia. Powaga gminy religijnej, środki, jakimi rozporządza, osoby, które utrzymuje, nie powinny być zwrócone przeciwko życzeniom narodu. Sądzę przeto, że wyrażam myśl Waszą, szanowni Członkowie Zjazdu, wskazując, jako jedno z najbliższych naszych zadań, podbój gmin.
Taką jest lojalna i prawna droga do zamanifestowania syonistycznej woli narodu nie tylko na jednorazowych, dorocznych naradach, jakie nas tu zgromadzają, lecz i wśród działalności codziennej, oraz wszędzie, gdzie, żydzi zamieszkują. Nie wystarcza to, że my wiemy, jak wielkie postępy zrobiła idea syonistyczna śród żydów: należy fakt ten udowodnić. Kartka wyborcza oto odpowiedni tutaj środek, któremu nic zarzucić nie można.
Nazewnątrz żydowstwa dążenia nasze zjednały już sobie wiele cennych sympatyj, przejawiają się tylko powątpiewania, czy my, syoniści, nie stanowimy czasem odosobnionej, dziwnej gromadki, której zapewnienia i cele nie wiele mogą zaważyć. Podbój gmin dowiedzie, czego dokonać umiemy.
Okoliczność, że pożądamy dla naszych dążeń współczucia świata nieżydowskiego, również zarzutu nie uszło. Ba, ciż sami panowie, co nam wytykają, że syonizm wznosi między ludźmi nowe mury graniczne, piętnują nas za to, że cenimy przyjaźń syonistów chrześciańskich. Nie niskie tu jednak przez nas przemawiają względy utylitaryzmu, gdy ściskamy życzliwie ku nam wyciągnięte dłonie. Dowód to przedewszystkiem, że syonizm żywi w swem łonie moce pojednania. Na glebie jego wzrastają potężne myśli, pozbawione nienawiści. Trwamy niezłomnie przy swojem żydowstwie, a mimo to zyskujemy zacnych i bezinteresownych przyjaciół. Jestże w tem co złego? My, którzy nowe rzekomo wytwarzamy różnice, w sposób łagodny usiłujemy zbliżyć ludzi ku sobie. Żadnych po temu sztuk nie używamy. Przedstawiamy się takimi, jakimi jesteśmy; poprostu, mówimy prawdę.
A prawdą jest i to, że nam takich przyjaciół potrzeba. Pragniemy wprawdzie o własnej sile przeprowadzić dzieło, o jakiem marzymy; życzliwość przecież zewsząd winna nas otaczać, inaczej może się ono nie powieść. Czemże zasługujemy na taką życzliwość? Tem oto, że rozwiązujemy kwestyę bez naszej pomocy nierozwiązalną, kwestyę, ciążącą na wielu krajach, kwestya bowiem żydowska jest dla niejednego państwa utrapieniem. Usłyszycie Panowie przy omawianiu ogólnego położenia w roku ubiegłym, jak licznymi niestety i latoś były dowody konieczności syonizmu. To tu, to tam wybuchała nienawiść ku żydom; najcywilizowańsze, najdalej na zachód posunięte kraje starej tej hecy przytułek dawały; żadna półcywilizacya nie była na tyle zacofaną, by nie zapoznała się z najnowszymi sposobami i hasłami, tłum, szalejąc zalewał niespodziewanie ulice i przy zarzewiu pożaru unicestwiał chudobę żydowską a niekiedy i ich właścicieli.
Nie to przecież jest najgorszem. Najgorszem nie jest ani krwi przelewanie, ani zburzone mienie, ani obelgi. Zaburzenia te ciężką zrządzają szkodę w sponiewieranej duszy naszego ludu. Zabijają w niej raz po raz poczucie prawa i honoru, czynią z ofiar wrogów społeczeństwa, wśród którego dziać się mogą podobne rzeczy. Nie dziwmy się, że tych proletaryuszów wśród proletaryatu, ludzi najbardziej z całej ludzkości zrozpaczonych, napotkać można wśród wszystkich stronnictw przewrotowych. Nie dziwmy się temu, starajmy się raczej położenie zmienić na lepsze.
Być może, że mężowie stanu, bystrzejszym obdarzeni wzrokiem, pojmą całe owo niebezpieczeństwo społeczne, jakie tkwi w pozostawianiu kwestyi żydowskiej bez rozwiązania. Prawią zazwyczaj, że żydzi stanowią żywioł rozkładowy. Tu i owdzie mnoży się krzywd bez liku. Skoro my pragniemy uczynić z żydów żywioł twórczy, więc zgodnie ze zdrową logiką powinniby nas wspierać ci wszyscy, co się obawiają, by żydzi wszystkiego rozkładem nie dotknęli. Jesteśmy gotowi stworzyć w żydowstwie erę, mamy po temu obfitość wielką ludzi, materyału, planu, potrzeba nam tylko placu pod budowę.
Co prawda, plac, jaki by dla nas był przydatny, szczególnego jest rodzaju. Nigdy żadnego skrawka ziemi więcej nadeń nie pożądano, a tak łaknęły go różne narody, iż od tej gorącej żądzy usechł. Jednakże mniemamy, że ten opustoszony zakątek Wschodu posiada podobnież, jak my sami, nie tylko przeszłość, lecz i przyszłość. Na glebie tej, kędy obecnie wzrasta tak mało, wzrosły idee wszechludzkie. I właśnie dla tego nikt zaprzeczyć nie może, że między naszym ludem a krajem owym trwa związek nieznikomy. Jeżeli w ogóle istnieć mogą jakiekolwiek prawne uroszczenia do obszaru powierzchni ziemskiej, to wszystkie wierzące w biblię ludy muszą uznać prawo żydów. Mogą to wszakże uczynić bez zazdrości i bez troski, gdyż żydzi żadnej nie stanowią potęgi politycznej i nigdy nią już nie zostaną.
Inna to już kwestya, jakby się rzecz miała przy aneksyi przez którekolwiek z mocarstw współczesnych. Kraina owa nie tylko jest kolebką najwznioślejszych, idei i najnieszczęśliwszego ludu, lecz dzięki geograficznemu swemu położeniu, stanowi punkt najwyższego znaczenia dla całej Europy. Tamtędy prowadzić będzie do Azyi droga postępu i handlu, — czasy jej są niedalekie. Azya, to dyplomatyczne zagadnienie najbliższego lat dziesiątka. Przy całej skromności, powinnibyśmy może przypomnieć, że to my, syoniści, którym tak skwapliwie odmawiają zmysłu praktycznego, przewidzieliśmy i zwiastowaliśmy już przed kilku laty blizki rozwój w owych stronach współzawodnictwa Europy. Już dziś widzieć można, jak rzeczy stoją. Wiecie Panowie, z jaką uwagą każde z państw śledzi wszelki w tym kierunku krok innego. I gdy jeden z współczesnych władców nosi się z zamiarem odwiedzenia w najbliższym czasie miejsc świętych, w komentarzach opinji publicznej wszech krajów czuć pewne zaniepokojenie, a niekiedy nawet szczerze wrogi nastrój. Kraina ta nie może się dostać i zapewne nie dostanie nigdy w moc jednego potężnego państwa, jest bowiem najstaranniej strzeżona; strzeże jej pilnie nie tylko obecny właściciel, lecz i wszystkie inne rządy.
Maż ona przeto pozostać aż do końca świata w obecnym swym stanie? Byłoby to dla wszystkich pożałowania godnem, gdyż zawisły od tego powszechne potrzeby kultury i stosunków międzynarodowych. Państwo Osmanów dowiodło świeże w ostatniej wojnie niespożytej siły życiowej. Turcy najpiękniejszemi odznaczają się cnotami: są odważni, wspaniałomyślni, zdolni do poświęceń — nie posiadają atoli zalet niezbędnych dla uczynienia kraju ogniskiem kultury i przemysłu. To fakt. Napływ przeto żywiołu spokojnego, przedsiębiorczego, posiadającego takie właśnie cechy, na jakich tam zbywa, byłby Turcyę wzmocnił, zbogacił.
Otóż zadanie nasze, nad którem pracujemy bezustannie, polega na wytworzeniu warunków porozumienia w tym względzie. Śmiało twierdzić możemy, iż rządowi tureckiemu znaną jest dobrze zupełna lojalność naszych dążeń. Bez uprzedniej ugody nie chcemy ani kolonistów przemycać, ani wogóle żadnych tworzyć faktów. Lecz też nie widzielibyśmy żadnego dla siebie pożytku, gdybyśmy bez wszelkiego wzamian wynagrodzenia mieli pracować nad ekonomicznem podniesieniem Turcyi. Całą tę sprawę należy wykonać podług najprostszej w świecie recepty. Brzmi ona: do ut des!
Pytanie teraz, w jaki sposób dalej rzecz tę prowadzić. Jużeśmy na pierwszym Zjeździe uznali konieczność stworzenia organu finansowego, mającego służyć celom naszego ruchu. Ma nim być żydowski bank kolonialny. Okoliczność to wysoce charakterystyczna, że nasi przeciwnicy żydowscy żadnej nam niechcą przyznać zdolności do uskutecznienia podobnego dzieła. Ależ w naszych szeregach nie sami tylko znajdują się artyści i filozofowie, uczeni i dziennikarze, adwokaci, lekarze i technicy; mamy też wpośród siebie poważną liczbę bankierów i kupców ze wszystkich krańców świata. Po raz to pierwszy zrodziła się wątpliwość, czy żydzi bank potrafią założyć, lecz i tym razem sceptycy się omylili. Żydowski bank kolonialny, stosownie do programu, będzie niebawem faktem dokonanym. Na podstawie wyników konferencyi bankowej przypuszczać należy, że żydowski bank kolonialny rozpocznie swą działalność jeszcze w ciągu roku bieżącego. Nie chcę zresztą przedwczesnemi słowy ubiedz referatu fachowców, który Panowie wkrótce usłyszycie.
Przedstawiamy też Panom kilka innych jeszcze referatów. Poznacie z nich, jak sądzę, że rok ten nie upłynął bezowocnie, że z cierpliwością i nadzieją dążymy do wytkniętego celu. I na zewnątrz sali tej przekonają się, że nie roimy żadnych marzeń podobłocznych, iż nic niedorzecznego, nic niesprawiedliwego nie żądamy, że chcemy tylko dla biednego ludu naszego egzystencyi za pomocą pracy, jedynie bowiem w zapewnionej pracy widzimy podniesienie się jego moralne i materyalne. Dla tego to właśnie i przedewszystkiem dla tego zgromadziliśmy nasz naród pod sztandarem ideału.
Nie może się to niepodobać i innym narodom. Pierwszy tego dowód otrzymaliśmy tu, w tem wolnem mieście, które nas gościnnie przyjmuje. Przedwczoraj w dzień S-go Jakóba, wracały wieczorem grupy ludu z uroczystości świątecznej. Na myśl przyjść mogła piękna powieść o gromadce siedmiu sprawiedliwych, pióra Gotfryda Kellera, wspaniałego wieszcza Szwajcaryi. Była to gromadka ludzi prawych, co w zdrowych ciałach zdrowe posiadają dusze. Mijały one dom naszego zjazdu, gdy w tem jedna z naszych czcigodnych dam wionęła im chustką na powitanie; było to sygnałem do manifestacyi, której zapewne nie zapomnimy nigdy. Gromadki, przechodząc, witały naszych, którzy na cześć ich wznosili okrzyki, i z ulicy zagrzmiał nowy niespodziany okrzyk: „Niech żyją żydzi!“ Nie jednemu z nas łzy się w oczach zakręciły. W chwili takiej łatwo stracić panowanie nad sobą, któregośmy się nauczyli.
Czy w tym okrzyku bazylejskim przebija się już początek szczęśliwszych czasów? Tego nie wiemy. Ale powinniśmy się postarać, aby zostać godnymi takich okrzyków. Byliśmy niezachwiani w dniach najgorszych, bądźmyż wdzięcznymi i pokornymi, gdy lepsze dni nastąpią. Jakże mamy sobie wyobrażać owe lepsze dni, które dzisiaj jeszcze znajdują się poza naszym widnokręgiem? Posiadanie ziemi, wzrost poszanowania, niezmącony spokój — takąż ma być ich treść cała? Nie! Ci z pośród nas, którzy dla sprawy gotowi poświęcić swą osobę, ci właśnie najbardziejby żałowali, iż i krok jeden dla niej uczynili, gdyby się im udało zbudować nową tylko społeczność, a nie sprawiedliwszą zarazem.
Lepszych dni dla nas i dla innych, którym obyśmy jako gotowi do ofiar pionierzy mogli wyjść kiedy z pomocą na drogi nieutorowane! Nie potrzeba nam na to wyższego, bajecznego stanu kultury nad ten, jakim dziś rozporządzamy. Należy tylko użyć środków cywilizacyjnych, a to w interesie ludzkości. Wierzymy, że nasz naród to zrozumie, albowiem przez tyle szkół przeszedł, między tyloma ludami żył i między tyloma cierpiał, ale też cierpienia wszystkich poznał. Jako wizerunek lepszych dni wyobrażamy sobie zgromadzenie ludzi wszelkich cywilizacyi, tak jak widzimy dziś w tej sali: obywatelstwo powszechne, nieograniczone jednym jakimś językiem, bezustanne usiłowanie przyjścia z pomocą niedoli zjednoczonemi siłami — i jako skutek tego wszystkiego, wyższy szczyt uobyczajenia. Nawet owe nasze próby przystosowania się, których niepowodzenie ponownie nas zjednoczyło, również błogie wówczas wydadzą owoce. Sprężystość Giermanów, ruchliwość Romanów, wielka cierpliwość Słowian, może też jakie ślady u nas pozostawiły... Czyż wreszcie pojmą, czego pragniemy? Pragniemy, by żydowscy artyści, filozofowie i uczeni wszystkich krajów połączyli się na gruncie pracy w jedno tolerancyjne społeczeństwo! Tak jest! Dążymy do starej naszej krainy, ale pragniemy aby w starym kraju nowy nastąpił rozkwit ducha żydowskiego.