Mowy ze Zjazdów Bazylejskich/III
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Mowy ze Zjazdów Bazylejskich |
Wydawca | Wydawnictwo „Achiasaf“ |
Data wyd. | 1900 |
Druk | Władysław Łazarski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Szanowni Członkowie Zjazdu!
W uroczystej chwili, która łączy tu delegatów narodu żydowskiego, przybywających z najodleglejszych stron, pierwszem słowem naszem niech będzie podziękowanie pięknemu, wolnemu miastu, które nas znowuż gościnnie przyjmuje. Wdzięczność tę żywią nie tylko tu zgromadzeni, lecz i ich wyborcy w odległych częściach świata. Bazylea, Zjazd bazylejski, program bazylejski, — wyrazy te dziś już swojsko brzmią w uszach ludu naszego, oznaczając dlań pociechę, nadzieję.
Po raz to trzeci zgromadzamy się tu, aby wyrazić skargi i życzenia narodu, który ponownie chce wrócić do życia. Zdawało się może zrazu, a zapewne i dziś jeszcze niejednemu się wydaje, że niewiele wskóramy, zjeżdżając się i wygłaszając mowy, pełne westchnień. Zapominają ci sceptycy, że i na zgromadzeniach innych ciał reprezentacyjnych również tylko się mówi. A któż zaprzeczy, że mowy w podobnem miejscu wygłaszane najpotężniejszy wywierają wpływ na teraźniejszość i przyszłość narodu? W tem przekonaniu postaraliśmy się stworzyć miejsce, skąd słowa nasze mogłyby być usłyszane: tę oto trybunę żydowską!
Ponieważ naród nasz nie ma zawrócić do żywota czasów zamierzchłych, lecz do nowego ocknąć się życia, należało mu przedewszystkiem dostarczyć takiego organu współczesnego, za pomocą którego mógłby wyrażać swą chęć do życia. W trybunie tej przeto drogocenny pozyskaliśmy nabytek. Strzeżmy go starannie!
Powaga i spokój narad naszych coraz więcej przysparzać mogą trybunie tej szacunku. Przez nieoględność i niesnaski stracimy go szybko. Trybuna wznosić się będzie tak wysoko, jak wygłaszane na niej mowy. Żadna moc zewnętrzna słów naszych nie popiera, znaczenie więc nadawać im może tylko wewnętrzna potęga idei oraz czystość głoszonych tu dążeń. Kto z nas pragnie przemawiać tu w imieniu narodu żydowskiego, niech to ustawicznie ma w swej pamięci.
I jeszcze jedno. Nie po tośmy się tu zjechali, byśmy się mieli zajmować wewnętrznemi sprawami krajów, których obywatelami jesteśmy. Każda wzmianka w tym kierunku ciężkim byłaby błędem, wywołałaby bowiem fałszywe o Zjeździe naszym wyobrażenie. Jesteśmy tu po to tylko, aby roztrząsać położenie ludu naszego, aby pod kontrolą opinii publicznej zgotować zarówno prawne, jak humanitarne rozwiązanie kwestyi żydowskiej. Że nic innego na celu nie mamy, stwierdziły to wszystkie nasze czyny dotychczasowe. Sami więc swej działalności ścisłe zakreślamy granice: pragniemy pracować dla dobra ludu żydowskiego. Do tego mamy prawo. Jestto również naszym obowiązkiem.
Zapobieganie ogólnym powikłaniom za pomocą międzynarodowej, szczerej wymiany zdań między stronami; odpowiada już moralnej samowiedzy cywilizowanej ludzkości naszych czasów: oczywistym tego dowodem entuzyazm, z jakim świat przyjął projekt pokojowy Jego Cesarskiej Mości, Cesarza Rosyjskiego. Przypominacie sobie Panowie, żeśmy tutaj właśnie byli zgromadzeni, gdy nadeszła wiadomość o wspaniałomyślnym tym projekcie, że Zjazd syonistów pierwszem był ciałem zbiorowem, które zachwyt swój wyrazić zdołało. Rok upłynął. Idea pokoju przeszła już na tory rzeczywistości, co już bardzo wiele znaczy, aczkolwiek sprawa daleką jest jeszcze od celu. Przykład ten wszakże niech dla nas będzie lekcyą cierpliwości. Jeżeli wielcy tego świata zadawalniają się powolnym postępem najwznioślejszych swych idei, jakże się powinniśmy cieszyć my, biedni ludzie, skorośmy stwierdzili, że się sprawa nasza jednak nieco naprzód posunęła.
Należałoby więc bez szemrania pracę naszą ciągnąć dalej, nawet i w tym razie, gdyby w roku ubiegłym nie było żadnych namacalnych dowodów jej powodzenia. Gdyby nawet nie zaszło nic takiego, coby oznaczać mogło wzmożenie naszego ruchu, wzrost jego uroku i środków, to i wtedy powinniśmy byli nadal wytrwale pracować.
Rok niniejszy atoli wcale się niepomyślnym dla ruchu naszego nie okazał. Owszem, był to rok pomyślny. Niejednegośmy dopięli, posunęliśmy się o parę kroków naprzód.
Wielkiej był doniosłości przez część przeciwników naszych, jak zazwyczaj, zamilczany, przez inną zaś w skażonej opublikowany postaci, fakt przyjęcia w Jerozolimie deputacyi syonistycznej przez Jego Cesarską Mość, Cesarza Niemieckiego. Już sama ta okoliczność, iż genialny cesarz zwrócił uwagę na naszą ideę narodową, powinnaby dostateczną natchnąć nas otuchą. Ruchy małoważne z takiej wysokości nie są dostrzegalne. Wszelako zaszło tam coś więcej nad zwykłe przyjęcie sprawy do wiadomości. Przyjmowano tam nie zwykłą deputacyę żydowską, nie członków byle jakiego „praktycznego“ stowarzyszenia kolonizacyjnego, lecz wysłanników komitetu propagandy syonistycznej. Już poprzednio powody i cele ruchu naszego były dokładnie wiadome, i Jego Cesarska Mość, Cesarz Niemiecki zapewnił nas w dzień ten pamiętny dla ogółu żydowstwa o swej przychylności dla naszej sprawy. Wszyscy prawi żydzi winni mu są za to wdzięczność.
Szanowni Członkowie Zjazdu! Rozumiecie zapewne, że takt zakazuje nam wyzyskać w celach agitacyjnych szczęśliwy a doniosły fakt przyjęcia, jakie w podobnych okolicznościach miało miejsce w Jerozolimie. Powstrzymamy się więc tutaj od wszelkiej w tym przedmiocie dyskusyi. W porywie wszakże wdzięczności winniśmy tu jeden zaznaczyć szczegół: po zdarzeniu owem nikt już chyba nigdy powątpiewać nie może o zupełnej prawości i lojalności naszego tak wysoko zaszczyconego ruchu.
Rzecz prosta, że przedewszystkiem chodzi nam o to, by tej lojalności dowieść i stwierdzić ją wobec rządu tureckiego. Nie przedsięweźmiemy też ani jednego kroku, któryby mógł zbudzić cień uzasadnionego podejrzenia we władcy Palestyny. Pragniemy i możemy wielkie przynieść korzyści państwu Osmanów, możemy zatem działać zupełnie otwarcie. Jeżeli się kto gdzie wkrada, nie ma zwykle zamiaru być pożytecznym. Otóż gdzie szukać należy przyczyny łatwo zrozumiałej dla istniejących obecnie w Palestynie trudności immigracyjnych. Nie myśmy je wywołali, są one, jak wiadomo, dawniejszej daty, niż ruch, który tu reprezentujemy. Lecz jakkolwiek nikt nas oskarżyć nie może, żeśmy spowodowali wydanie zakazu immigracyjnego, pragniemy jednak zaznaczyć wyraźnie, jakiem jest nasze wobec niego stanowisko.
Jakto! Chcieli osadzić ludność w kraju, nie wyjawiwszy uprzednio szczerze całego planu! Kto się wkrada pod osłoną mgły nocnej, ten niechaj się nie dziwi, iż go witają okrzykami: hola, kto tam? A, tem gorzej dla niego, gdy nie ma na to szczerej, jasnej odpowiedzi. W podobnej zresztą sytuacyi wszelka odpowiedź brzmi podejrzanie. My przeto w inny postępujemy sposób. Plany swe odsłaniamy przy pełnem świetle dnia, gdyż, Bogu dzięki, niczego się nie obawiamy. Zanim weźmiemy się do dzieła, pragniemy dlań uzyskać zatwierdzenie, inaczej bowiem eksperyment taki ciężką by na nas ściągnął odpowiedzialność. Nie o to wszak tylko chodzi, by się tam ludzie dostali, lecz o to, by tam zostali, co więcej, by zostali w zupełnem bezpieczeństwie.
Niestety, dużo posiadamy pośród siebie takich, którzy nic już nie mają do stracenia i przeto na wszystko się zgadzają. Lecz, by chorego z boku na bok przełożyć, na to szkoda było takiego nakładu rozumu, trudu i pieniędzy. Spróbujmy lepiej chorego wyleczyć. Cel to tak wielki, tak rozumny i przekonywający, że nikt w nim nie będzie upatrywał jakichś tajemnych pobudek. Czemuż nie mielibyśmy otwarcie o nim mówić? Przecież wszystko, co zamierzamy, stanie się dzięki temu w mgnieniu oka łatwo zrozumiałem. Wszelka nieufność zniknie. Wstępujemy na tory pertraktacyj, które wcześniej czy później doprowadzą do pożądanego wyniku, jeżeli się tylko będziemy trzymać razem i sił naszych nie rozproszymy.
Na zjeździe tym, jak wiadomo, nie wszyscy syoniści mają swych przedstawicieli. Ruch nasz znacznie jest większym, niż się tu przedstawia. Poważne grono wysoce zasłużonych syonistów dawniejszego kierunku posługuje się jeszcze starą metodą, która przed nami była w użyciu. Nie wyrzekamy się nadziei, iż ich kiedyś po bratersku nawrócimy do naszych poglądów. W idei nic nas nie dzieli. Najlepszego sposobu wykonania wspólnie winniśmy poszukiwać.
Inni znów syoniści, i to najpotężniejsi pod względem środków materyalnych, byliby z nami poszli ręka w rękę, gdyby nie to, żeśmy się uciekli do dyskusyi publicznej. Lecz połączą się oni z nami, gdy osiągniemy pomyślne skutki. Zanim to nastąpi, nie potrzebujemy ich, potem będą po naszej stronie. Nie ma dziś co do tego najmniejszej wątpliwości.
Na czemże mają polegać owe skutki? Określimy to jednym wyrazem: na koncesyi (charter)! Używamy starań, by otrzymać koncesyę od rządu tureckiego — pod zwierzchnictwem Jego Cesarskiej mości Sułtana. Wtedy dopiero, gdy będziemy w posiadaniu takiej koncesyi, która zawierać będzie zabezpieczenie niezbędnych praw publicznych, wtedy możemy rozpocząć wielką praktyczną kolonizacyę. Za udzielenie tej koncesyi dostarczymy rządowi tureckiemu źródeł wielkich zysków.
Nie mógł też tego przecież, ani może dokonać Zjazd, który nie posiada koniecznych w tym celu kwalifikacyj prawnych. Dla prowadzenia umów takich należało postarać się o odpowiedniego kontrahenta. Takim jest żydowski bank kolonialny. Gdyby ktoś jeszcze mógł zadać pytanie, czy należy ruch syonistyczny uważać za czynnik poważny, odpowiedzą na nie 100 tysięcy subskrybentów żydowskiego banku kolonialnego. Odpowiedź ta nadeszła z Syberyi, z nadchińskich kresów, z najdalszego południa Argentyny, z Kanady i Transwalu. Bank kolonialny istnieje już dzisiaj.
My wszyscy, którzy z wzrastającym zapałem służymy idei naszej, nie zwykliśmy chełpić się z poniesionych ofiar. Gdy wszakże oznajmiamy kongresowi o tej dokonanej już części dzieła, niech nam będzie wolno ulżyć sercu i rzec, iż była to najcięższa dotychczas ofiara, na jakąśmy się zdecydowali. Agitowali w sprawie banku i narażali się na najboleśniejsze podejrzenia ludzie, którzy nie mieli nigdy do czynienia z interesami. Dzieło musiało powstać i stworzyliśmy je. Dziś oddajemy dzieło nasze Zjazdowi, któremu zapewniliśmy nieograniczone prawo kontrolowania czynności banku, by były one prowadzone w sposób uczciwy i dla widoków syonizmu pożyteczny. Zjazd kierować będzie instytucyą przez swych co rok wybieranych przedstawicieli. Sądzę, iż zbytecznem było by nadmienić, że kapitał akcyjny nie będzie użytym do nabywania ziemi. Bank stanowi tylko ogniwo pośrednie. Dopiero na podstawie uzyskanej koncesyi powstanie właściwe stowarzyszenie rolne, zaopatrzone, rzecz prosta, w odpowiedni, większy kapitał. Lecz już dzisiaj za rzecz niezawodną uważać należy pomyślne załatwienie i tej donioślejszej potrzeby: w swoim czasie podamy Panom wiadomości, jakich obecnie udzielić nie możemy.
Wszystko to nosi napozór cechę przygotowań, obietnic na przyszłość. Faktycznie przecież, rzeczy to zarówno praktyczne i dotykalne, jak nasienie, jakie ziemi powierzamy. Z początku był posiew myśli, teraz mamy posiew instytucyj. Nie jest to chlebem dzisiaj, chleb to dopiero dnia jutrzejszego.
Ludzie przesyceni, ze stępioną wskutek rozkosznego życia wyobraźnią, nie chcą jeszcze nas zrozumieć. Tem lepiej zrozumieją nas biedni i strudzeni. Posiadają oni wyobraźnię nędzy. Wiedzą oni od dziś i od wczoraj, jak jutrzejszy głód dokuczy. A w położeniu takiem znajduje się wiele setek tysięcy ludu naszego. Oni to właśnie najpewniejszymi są naszymi sprzymierzeńcami, aczkolwiek nie są w stanie najdrobniejszego złożyć rocznie datku na rzecz agitacyi. Najlepsi to syoniści, nie zapomnieli bowiem jeszcze starej tradycyi narodowej, ponieważ ożywia ich potężne uczucie religijne, ponieważ gorzką cierpią nędzę. Straszne wieści nadchodzą z wielu okolic. Żydowstwo, to niezmierny przytułek nędzy z filiami rozsianemi po całym świecie. I tę smutną prawdę musi trybuna niniejsza obwieścić. Taki stan rzeczy woła o pomoc. Z otchłani nędzy wyrastają choroby i rozprzężenia moralne, zgnębione umysły stają się glebą dla najskrajniejszych idei przewrotu. Spieszmy tedy z poprawą. Wierzymy, iż znajdziemy zbawienie w zdrowej pracy na ziemi ukochanej. Przez pracę uzyska nasz lud chleb jutrzejszy, zarówno jak cześć jutrzejszą.
Do sprawiedliwych ludzi wszelkich wyznań i narodów wznosi się nasze wołanie o pomoc. Żadnego nam z zewnątrz, prócz moralnego, nie potrzeba poparcia. Nie brak żydów, którzy w duchu zgadzają się z nami. Tylko, że niektórzy wzdragają się to wyznać, obawiając się, że im to za złe poczytanem będzie. Kto więc w przekonaniu o zacności naszego przedsięwzięcia pragnie przyjść nam z pomocą moralną, niech przestrzega w kołach, kędy się obraca, by nie powstały błędne o ruchu naszym pojęcia, i aby z tego powodu nie rzucano na nas nowych niesłusznych oskarżeń, jak to już tyle razy miało miejsce. W przeciwnym razie mogła by się wkraść do naszego zbawiennego ruchu bojaźń, która byłaby w stanie go paraliżować. Jakiż człowiek uczciwy pragnąłby tego?
Naród walczy tu o swój byt, honor i wolność. Pragnie on z pośród dusznej atmosfery wydobyć się na światło słońca. Obecne położenie żydów w trzech może poprowadzić kierunkach. Pierwszy to głuche znoszenie pohańbienia i nędzy. Drugim byłby opór, wroga walka z macoszem społeczeństwem. Myśmy wybrali trzeci i pragniemy się wzbić na wyższe szczeble uobyczajenia, szerzyć dobrobyt, torować nowe drogi dla zbliżenia ludów, szukać ujścia dla sprawiedliwości społecznej. Zarówno jak ukochany nasz wieszcz z bólów swych tworzył pieśń, tak i my z cierpień naszych tworzymy postęp ludzkości, której służymy.