Myśli (Blaise Pascal)/Dział trzeci.
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Myśli |
Wydawca | Księgarnia św. Wojciecha |
Data wyd. | 1921 |
Druk | Drukarnia św. Wojciecha |
Miejsce wyd. | Poznań; Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron | |
Artykuł w Wikipedii |
List[1] aby skłonić do poszukiwania Boga.
A potem kazać go szukać u filozofów, pyrrhończyków i dogmatyków, mozolących się nad tym, który ich szuka.
Bóg, który kieruje wszystkiemi sprawami z łagodnością, zwykł wrażać religję w umysł zapomocą racji, a w serce zapomocą łaski. Ale chcieć ją wrazić w umysł i w serce zapomocą siły i gróźb, to nie znaczy wnieść tam religję, ale grozę, terrorem potius quam religionem.[2]
Ne si terrerentur et non docerentur, improba quasi dominatio videretur.[3]. (Aug. Ep. 48. albo 49).
IV tom. Contramendacium — ad Consentium.
Trzeba, we wszelkiej dyspucie i rozmowie, móc powiedzieć tym, którzy się urażają: O co się gniewacie?[4]
Zacząć od współczucia z niedowiarkami: dosyć są już z natury swojej nieszczęśliwi. Trzebaby ich lżyć jedynie w razie gdyby to pomagało, ale to szkodzi.
Litować się niedowiarków, którzy szukają; czyż bowiem nie są dosyć nieszczęśliwi? — grzmieć przeciw tym, którzy z niedowiarstwa czynią sobie chlubę.
I ten ma sobie drwić z owego? kto ma sobie drwić? wszelako ów nie drwi sobie z tamtego, ale lituje się nad nim.
Wyrzucać Miltonowi, że się nie stara, ponieważ Bóg mu to będzie wyrzucał.
Quid fiet hominibus qui minima contemnunt, majora non credunt?[5]
...Niech dowiedzą się bodaj, jaka jest ta religja, którą zwalczają, zanim ją będą zwalczać. Gdyby ta religja chełpiła się, iż widzi jasno Boga, że ogląda go wręcz i bez zasłon, możnaby ją zwalczać, mówiąc, że niema nic w świecie, coby świadczyło o takiej oczywistości. Ale, skoro ona powiada, przeciwnie, że ludzie znajdują się w ciemnościach i oddaleniu od Boga, że ukrył się ich poznaniu, że nawet sam daje sobie w Piśmie to imię, Deus absconditus;[6] skoro wreszcie sili się porówni ustalić te dwie rzeczy: że Bóg ustanowił dotykalne znaki w Kościele, aby się dać poznać tym, którzyby go szukali szczerze; że je wszelako przesłonił w ten sposób, iż dostrzegą go jedynie ci, którzy go szukają z całego serca; — jakież tedy mogą przedstawić argumenta, kiedy, okazując jawną niedbałość o poszukiwanie prawdy, krzyczą, iż nic im jej nie okazuje? Toć ta ciemność, w której brodzą, i którą zarzucają Kościołowi, potwierdza tylko jedno z mniemań Kościoła[7] nie naruszając drugiego[8], i zgoła nie podkopuje jego nauki, ale ją utrwala.
Chcąc ją zwalczać, powinniby wołać, iż dołożyli wszelkich wysiłków aby wszędzie szukać, nawet w tem co Kościół zaleca ku temu celowi: a wszystko bez skutku. Gdyby mówili w ten sposób, zwalczaliby w istocie jedno z twierdzeń Kościoła. Ale spodziewam się wnet wykazać, że niema rozsądnego człowieka, któryby mógł mówić w ten sposób, a nawet śmiem powiedzieć, że nikt nigdy tego nie uczynił. Wiadomo dostatecznie, w jaki sposób poczynają sobie ludzie, mający te poglądy. Mniemają iż podjęli wielkie wysiłki aby się oświecić, kiedy obrócili kilka godzin na czytanie którejś z ksiąg Pisma i zadali jakiemuś duchownemu kilka pytań w kwestji prawd wiary. Poczem chełpią się, iż szukali nadaremnie w księgach i u ludzi. Ale, zaprawdę, powiem im to, co mówiłem często, że taka niedbałość jest nie do zniesienia. Nie chodzi tu o błahą sprawę obcej osoby, aby poczynać sobie w ten sposób; chodzi o nas samych i o nasze wszystko.
Nieśmiertelność duszy, to rzecz dla nas tak ważna, dotycząca nas tak głęboko, że trzeba chyba zatracić wszelkie uczucie, aby trwać w obojętności w tym względzie. Wszystkie nasze uczynki i myśli muszą iść różnemi drogami, wedle tego czy mamy się spodziewać dóbr wiekuistych czy nie: niepodobna nam uczynić jednego kroku z rozsądkiem i zastanowieniem, o ile nie miarkujemy go względem na ten punkt, który ma być naszym ostatecznym celem.
To też, pierwszym naszym interesem i obowiązkiem jest oświecać się w tym przedmiocie, od którego zależy całe nasze postępowanie. Dlatego to, wśród ludzi nie posiadających wiary, czynię ogromną różnicę między tymi którzy pracują ze wszystkich sił aby się oświecić, a tymi którzy żyją nie zadając sobie trudu i nie myśląc o tem.
Mogę jedynie mieć współczucie dla tych którzy szczerze cierpią w tej wątpliwości, patrzą na nią jak na najcięższe z nieszczęść, i, nie oszczędzając niczego aby się z niej wydobyć, czynią to poszukiwanie swojem głównem i najpoważniejszem zajęciem.
Ale co się tyczy tych, którzy trawią życie, nie myśląc o tym ostatecznym celu życia? Dla tej jednej racji, iż nie znajdują w sobie samych światła, któreby ich przekonało, zaniedbują szukać go gdzieindziej, i badać do gruntu czy to mniemanie, jest z tych które lud przyjmuje przez łatwowierną naiwność, czy też z tych, które, mimo iż ciemne same przez się, posiadają wszelako nader trwałe i niewzruszone podstawy! Na takich ludzi patrzę w zgoła odmienny sposób.
Niedbałość ta, w sprawie w której chodzi o nich samych, o ich wieczność, o ich wszystko, więcej mnie draźni niż rozczula; zdumiewa mnie i przeraża: jest to dla mnie coś potwornego. Nie mówię tego przez nabożną żarliwość uduchowionej dewocji; rozumiem przeciwnie, iż powinno się mieć to uczucie z pobudek ludzkiego interesu oraz interesu miłości własnej; na to potrzeba jedynie widzieć to, co widzą osoby najmniej oświecone.
Nie trzeba mieć duszy bardzo podniosłej, aby zrozumieć, że niema tu na ziemi trwałego i prawdziwego zadowolenia; że wszystkie nasze przyjemności są tylko marnością, że niedole nasze są nieskończone, że wreszcie śmierć, która zagraża nam w każdej chwili, musi nieuchronnie wtrącić nas, za niewiele lat, w straszliwą konieczność wiekuistego unicestwienia albo wiekuistego nieszczęścia.
Niemasz nic prawdziwszego i bardziej przerażającego. Udawajmy zuchów ile chcemy: oto koniec, jaki czeka najpiękniejszy żywot w świecie. Niech się kto zastanowi nad tem, i niech potem powie, czy nie jest niewątpliwem, że jedyne dobro w tem życiu tkwi jeno w nadziei innego życia; że jesteśmy szczęśliwi jedynie w miarę jak się zbliżamy do niej, i że, tak jak nie będzie już nieszczęść dla tych którzy mieli zupełną pewność wieczności, tak niema szczęścia dla tych, którzy nie mają o niej żadnej wiedzy[9].
Znajdować się tedy w tej wątpliwości jest wielkiem nieszczęściem; ale kiedy się w niej tkwi, jest co najmniej nieodzownym obowiązkiem szukać. Tak więc, ten który wątpi, a nie szuka, jest zarazem i bardzo nieszczęśliwy i bardzo niegodziwy. A jeżeli może być przytem spokojny i zadowolony, jeżeli może głosić to jawnie, a nawet się tem chlubić, jeżeli może ten właśnie stan czynić przedmiotem swego zadowolenia i próżności — nie mam poprostu słów na nazwanie tak obłąkanej istoty.
Skąd można czerpać te uczucia? jaki przedmiot radości może kto znaleźć w tem, iż oczekuje jeno niedoli bez ratunku? jaki przedmiot pychy w tem, iż widzi się w nieprzeniknionych ciemnościach? i jak możliwe jest, aby to rozumowanie wylęgło się w głowie rozsądnego człowieka?
„Nie wiem, kto mnie wydał na świat, ani co jest świat, ani co ja sam. Żyję w straszliwej nieświadomości wszystkich rzeczy. Nie wiem, co jest moje ciało, co zmysły, co dusza, i ta część mnie, która myśli to co ja mówię, która zastanawia się nad wszystkiem i nad samą sobą i która nie zna siebie, tak samo jak reszty. Widzę te przerażające przestrzenie wszechświata które mnie otaczają, czuję się przywiązany do kącika tej rozleglej przestrzeni, nie wiedząc czemu mnie pomieszczono raczej w tem miejscu niż w innem, ani czemu tę odrobinę czasu, jaką mi dano do życia, wyznaczono w tym, a nie w jakimkolwiek innym punkcie całej wieczności która mnie poprzedziła, i tej która ma po mnie nastąpić. Widzę ze wszystkich stron jedynie nieskończoności, które zamykają mnie niby atom i niby cień trwający jeno niepowrotną chwilę. Wszystko co wiem, to jeno to iż mam niebawem umrzeć; ale co mi najbardziej jest nieznane, to sama ta śmierć której niepodobna mi uniknąć.
„Jak nie wiem skąd przychodzę, tak i nie wiem dokąd idę; wiem tylko, iż, opuszczając ten świat, wpadam na zawsze albo w nicość, albo w ręce rozgniewanego Boga, nie wiedząc która z tych dwóch możliwości może być moim wiekuistym udziałem. Oto mój stan, pełen słabości i niepewności: i z tego wszystkiego wyciągam wniosek, że mam spędzić wszystkie dni swego życia, nie myśląc o dociekaniu tego co mnie czeka! Kto wie, może znalazłbym jakie światło w moich wątpliwościach; ale nie chcę sobie zadać trudu, ani uczynić kroku dla szukania go; poczem, patrząc ze wzgardą na tych którzy będą się parali tem staraniem, pospieszę, bez przewidywania i obawy, doświadczyć tak wielkiego zdarzenia, i pozwolę się miękko nieść ku śmierci, niepewny mego przyszłego wiekuistego losu.“ (Jaką bądź mieliby pewność, jest to raczej powód do rozpaczy, niż do próżności.)
Któż pragnąłby mieć za przyjaciela człowieka, który rozumuje w ten sposób? Ktoby go wybrał wśród wielu, aby mu zwierzyć swoje sprawy? ktoby się uciekł do niego w zgryzotach? I wreszcie, do czegoby go można w życiu użyć?
Zaiste, chwałą religji jest, iż ma za wrogów ludzi tak bezrozumnych; sprzeciw ich jest dla niej tak mało niebezpieczny, iż służy, przeciwnie, do ugruntowania jej prawd. Wiara chrześcijańska bowiem dąży jeno do ustalenia tych rzeczy: skażenia przyrody i odkupicielstwa Jezusa Chrystusa. Owóż, twierdzę, iż, jeżeli tacy ludzie nie służą do wykazania prawdy odkupienia przez świętość swoich obyczajów, służą przynajmniej cudownie do wykazania skażenia przyrody przez swe tak wynaturzone uczucia.
Nic nie jest tak ważnem dla człowieka, jak jego stan; nic nie jest dlań równie straszliwem, jak wieczność. To więc, iż mogą się znaleźć ludzie obojętni na utratę swego istnienia i na niebezpieczeństwo wiekuistych niedoli, to nie jest naturalne. Zgoła inaczej zachowują się w stosunku do wszystkich innych rzeczy: lękają się nawet najlżejszych, przewidują je, czują. Ten sam człowiek, który dnie i noce trawi we wściekłości i rozpaczy z powodu utraty stanowiska lub z powodu jakiejś urojonej zniewagi honoru, ten sam człowiek myśli o tem, iż wszystko utraci przez śmierć, bez niepokoju i wzruszenia. Potworna to rzecz widzieć, w tem samem sercu, równocześnie i tę wrażliwość na najmniejsze rzeczy, i tę osobliwą bezczułość na największe. Jest to niezrozumiałe urzeczenie, odrętwienie iście nadprzyrodzone, świadczące o wszechpotędze mocy, która je powoduje.
Musi być, zaiste, dziwna przewrotność w naturze człowieka, skoro może się chełpić iż znajduje się w tym stanie, w którym wydaje się nie do wiary aby bodaj jedna osoba mogła się znajdować. Doświadczenie wszelako ukazuje mi ich tak wielką liczbę, iż byłoby to wręcz zdumiewające, gdybyśmy nie wiedzieli, że większość udaje jeno i nie są takimi w istocie. Są to ludzie, którzy słyszeli, iż dworne maniery świata polegają na udawaniu takowych śmiałków: nazywają to „strząśnięciem jarzma“, i starają się to naśladować. Ale nie byłoby trudno wykazać im, jak bardzo się łudzą, szukając na tej drodze szacunku. To nie jest sposób nabycia go; nawet, powiadam, między temi świeckiemi osobami które zdrowo sądzą o rzeczach, i które wiedzą, że jedyna droga aby osiągnąć coś w życiu, to okazać się uczciwym, wiernym, roztropnym i zdolnym, użytecznie służyć przyjacielowi: jako iż ludzie z natury miłują jedynie to, co może im być użyteczne. Owóż, jaka korzyść może być dla nas w tem, iż słyszymy kogoś, kto mówi że strząsnął jarzmo, że nie wierzy aby istniał Bóg, czuwający nad jego uczynkami, że uważa się za jedynego pana swoich postępków, i nie myśli z nich zdać sprawy nikomu prócz samego siebie? Czy mniema, iż przez to skłonił nas, abyśmy pokładali w nim odtąd wielkie zaufanie, abyśmy spodziewali się odeń wiele pociechy, rady i pomocy we wszystkich potrzebach życia? Czy myślą, że nas bardzo ucieszyli tem, iż nam rzekli, jako, ich mniemaniem, dusza nasza to jeno trochę wiatru i dymu? ba jeszcze rzekli nam to głosem dumnym i zadowolonym? Czyż to jest rzecz, którą się obwieszcza na wesoło? czyż to nie jest przeciwnie rzecz godna mówienia ze smutkiem, jako rzecz najsmutniejsza pod słońcem?
Gdyby się zastanowili poważnie, ujrzeliby, iż to jest tak niedorzeczne, tak sprzeczne ze zdrowym rozumem, tak przeciwne przyzwoitości, i tak pod każdym względem oddalone od dobrego tonu, za którym się upędzają, iż raczej byliby zdolni umocnić niż skazić tych, którzyby mieli niejaką ochotę iść za nimi. Jakoż, w istocie, każcie im zdać sprawę z ich uczuć i z racyj jakie mają aby wątpić o religji; podadzą wam argumenty tak wątłe i niskie, iż skłonią was do wiary w rzecz przeciwną. To właśnie wytykała im trafnie pewna osoba: „Jeżeli będziecie dalej rozprawiali w ten sposób (powiadał ów), doprawdy, nawrócicie mnie“. I miał słuszność; któżby bowiem nie wzdrygnął się przed uczuciami, w których ma za kompanów osoby tak godne wzgardy?
Tak więc, ci, którzy tylko udają te uczucia, bardzo są nędzni, skoro wypaczają swą naturę poto, aby się okazać najniedorzeczniejszymi z ludzi. Jeżeli się trapią w głębi serca, iż nie posiadają więcej światła, niechaj nie ukrywają tego: w tem wyznaniu niema nic hańbiącego; wstydem jest tylko nie mieć go. Ostateczny to dowód słabości umysłu nie wiedzieć jak nieszczęśliwym jest człowiek bez Boga; najjawniejsze znamię lichej przyrody serca nie życzyć sobie prawdy wiekuistych przyrzeczeń: nic niemasz nikczemniejszego, jak odgrywać zucha wobec Boga. Niechże zostawią te bezbożności tym, którzy są z dość lichej gliny aby być naprawdę do nich zdolni; niech będą bodaj uczciwymi ludźmi, jeśli nie mogą być chrześcijanami, i niech uznają wreszcie, iż istnieją jedynie dwa rodzaje osób godne miana rozumnych: ci, którzy służą Bogu całem sercem, ponieważ go znają: albo ci, którzy szukają go całem sercem, ponieważ go nie znają.
Ale, co się tyczy tych, którzy żyją nie znając go i nie szukając, sądzą oni siebie samych jako tak mało godnych swoich własnych starań, iż nie są godni starań innych ludzi. Jedynie miłosierdzie religji, którą gardzą, zdolne jest nie gardzić nimi do ostateczności i nie opuścić ich w owem szaleństwie. Ale, ponieważ ta religja każe nam uważać ich ciągle, dopóki żyją, jako zdolnych do łaski która może ich oświecić; ponieważ każe nam wierzyć, iż mogą stać się, w krótkim przeciągu czasu, bardziej pełni łaski niż my sami, a my, przeciwnie, możemy popaść w zaślepienie w jakiem są oni, trzeba czynić dla nich to, co pragnęlibyśmy aby czyniono dla nas w tem położeniu. Trzeba ich nawoływać, aby mieli litość nad samymi sobą i uczynili bodaj kilka kroków dla spróbowania czy nie znajdą światła. Niechaj poświęcą tej lekturze[10] kilka z owych godzin, które trawią tak bezużytecznie gdzie indziej: mimo całego uprzedzenia, znajdą może coś, a w każdym razie nie stracą na tem wiele. Zasię co do tych, którzy przyniosą z sobą doskonałą szczerość i rzetelne pragnienie znalezienia prawdy, mam nadzieję, iż znajdą zadowolenie i uchylą czoła przed dowodami tej tak boskiej religji, które zebrałem tutaj, i w których przestrzegałem mniej więcej tego porządku...[11]
Trzeba litować się jednych i drugich, ale trzeba dla jednych mieć litość jaka rodzi się z czułości, a dla drugich litość jaka rodzi się ze wzgardy.
Nie ulega wątpliwości, iż niema dobra bez znajomości Boga, że, w miarę jak się do niego zbliżamy, jesteśmy szczęśliwi, i że ostatecznem szczęściem jest znać go z pewnością; w miarę zasię jak się odeń oddalamy, jesteśmy nieszczęśliwi, a ostatecznem nieszczęściem byłaby pewność rzeczy przeciwnej.
Wątpienie tedy jest nieszczęściem, ale nieodzownym obowiązkiem jest szukać w tem wątpieniu. Kto więc wątpi, a nie szuka, jest równocześnie i nieszczęśliwym i niegodziwym; jeżeli przytem jeszcze jest wesół i zadufany w sobie, nie mam słów na określenie tak szalonej istoty.
Cóż za powód do radości oczekiwać już jeno samych niedoli bez ratunku! co za pociecha, zwątpić o wszelkim pocieszycielu!
Ale nawet ci, którzy zdają się najbardziej sprzeczni chwale religji, nie będą w tem bez pożytku dla drugich. Zbudujemy z nich pierwszy argument, że istnieje coś nadnaturalnego;[12] zaślepienie bowiem tego rodzaju nie jest rzeczą naturalną. Jeżeli szaleństwo czyni ich takimi wrogami własnego dobra, posłuży ono wzamian nato, aby ubezpieczyć innych zapomocą grozy tak opłakanego przykładu i szaleństwa tak godnego współczucia.
Czyż są tak nieugięci, iż pozostają nieczuli na wszystko, co ich dotyczy? doświadczmy ich w utracie mienia lub czci: jakto! to istne czary...
Ludzie tego rodzaju to akademiści[13], sztubaki, a to jest najgorszy rodzaj ludzi jaki znam.
Dobry ton zasadza się na tem, aby nie mieć pobłażania, a zbożność[14] na tem, aby mieć pobłażanie dla drugich.
Piękna mi przyczyna, aby się radować, aby się chwalić, z podniesioną głową, w taki sposób: „Zatem, weselmy się i żyjmy bez obawy i niepokoju, i czekajmy śmierci, skoro rzecz jest niepewna, a wówczas zobaczymy, co się z nami stanie...“ Nie widzę w tem konsekwencji.
Czyż taką rzecz mówi się z radością? to chyba rzecz, którą należy mówić smutno.
To nie jest w dobrym tonie.
Nawrócisz mnie[15].
Nie martwić się tem i nie lubić... to objaw słabości ducha a nie przewrotności woli.
Czyż to jest odwagą ze strony umierającego człowieka, iż spieszy, w niemocy i konaniu, stawić czoło wszechmocnemu i wiekuistemu Bogu?
To świadczy, że niema co z nimi mówić: nie przez wzgardę, ale ponieważ brak im zdrowego rozumu; trzeba, aby Bóg ich ruszył.
Gdybym był w tem położeniu, jakiż byłbym szczęśliwy, gdyby się ktoś ulitował mego głupstwa i raczył mnie zeń wyrwać, naprzekór mnie!
Czy to nie dosyć, iż cudy działy się w jednem miejscu, i Opatrzność objawiła się na jednym narodzie?
Zapytałbym ich, czy nie jest prawdą, iż potwierdzają samymi sobą tę zasadę wiary, którą zwalczają, a to iż natura ludzka tkwi w zepsuciu.
To jedno tylko jest ważnem, a to tylko zaniedbują!
Oto wszystko, co mógłby uczynić człowiek który byłby przeświadczony o fałszu tej nowiny; a i tak nie powinienby jawić radości, ale przygnębienie.
Nie trzeba o tem mówić, że to jest znak rozsądku.
Trzy warunki.
Nim się zapuszczę w dowody religji chrześcijańskiej, uważam za potrzebne przedstawić nierozum ludzi żyjących w obojętności na szukanie prawdy, w rzeczy która jest dla nich tak ważna i dotyka ich z tak bliska.
Ze wszystkich ich obłędów, ten z pewnością najbardziej dowodzi ich szaleństwa i zaślepienia: tu najłatwiej ich pognębić zapomocą najprostszych pojęć zdrowego rozsądku i uczuć natury. Niewątpliwem jest bowiem, iż czas tego życia jest jedną chwilką; że stan śmierci, jakiej bądź mógłby być przyrody, jest wieczny. Wszystkie zatem nasze uczynki i myśli muszą, zależnie od natury tej wieczności, obierać drogi tak rozmaite, iż niepodobna jest uczynić bodaj jeden krok z sensem i rozsądkiem, o ilebyśmy go nie miarkowali wedle prawdziwości tego punktu, który musi być naszym ostatecznym celem.
Niemasz nad to nic widoczniejszego; tak więc, wedle zasad rozumu, postępowanie ludzi jest zupełnie nierozsądne, o ile nie obierają innej drogi. Niechże ktoś tedy oceni w tym duchu owych, którzy żyją nie myśląc o tym ostatecznym celu życia, którzy dają się, bez zastanowienia i niepokoju, powodować swoim skłonnościom i uciechom, i — jak gdyby mogli unicestwić wieczność, odwracając od niej swoją myśl — myślą jeno o tem, aby osiągnąć szczęście w tej jedynej chwilce.
Mimo to, ta wieczność istnieje; śmierć, która ma ją otworzyć i która im zagraża w każdej chwili, ma ich nieuchronnie postawić, w niedługim czasie, w straszliwej konieczności wiekuistej nicości albo wiekuistego nieszczęścia; — i nie wiedzą która z tych wieczności jest im na zawsze zgotowana!
Oto wątpliwość strasznej, zaiste, wagi. Grozi im niebezpieczeństwo wiekuistych mąk; i oto, jak gdyby rzecz nie była warta trudu, nie kwapią się zbadać, czy to jest jedno z tych mniemań które lud przyjmuje z nazbyt prostoduszną łatwością, czy jedno z tych, które, mimo iż ciemne ze swej natury, mają grunt bardzo mocny, jakkolwiek ukryty. Tak więc, nie wiedzą, czy w tej rzeczy tkwi prawda czy fałsz, ani też czy dowody są silne czy słabe; mają je przed oczyma, i wzdragają się spojrzeć na nie! W tej nieświadomości gotują się czynić wszystko co trzeba dla popadnięcia w to nieszczęście w razie jeżeli ono istnieje; chcą czekać z rozstrzygnięciem tego do śmierci; tymczasem zaś są bardzo zadowoleni z tego stanu, wyznają go jawnie, ba nawet szczycą się nim. Czy można poważnie myśleć o doniosłości tej sprawy, nie wzdrygając się równocześnie od grozy nad tem tak szalonem postępowaniem?
Wyobraźnia nasza spęcznia nam tak bardzo stan obecny, przez to iż trawi się nad nim w ustawicznych rozważaniach, a tak dalece pomniejsza wieczność przez brak zastanowienia nad nią, iż czynimy z wieczności nicość, a z nicości wieczność; a wszystko to ma w nas tak mocne korzenie, że cały nasz rozum nie może nas obronić, i że...
To ludzie bez duszy; nie chciałoby się takiego mieć za przyjaciela.
Być nieczułym aż do wzgardzenia rzeczy doniosłych, i stawać się nieczułym na punkt, który nas najbardziej obchodzi.
Czułość ludzi na małe rzeczy i nieczułość na duże świadczy o osobliwem przekręceniu.
Wyobraźmy sobie gromadę ludzi w łańcuchach, skazanych na śmierć; codziennie kat morduje jednych w oczach drugich, przyczem ci, którzy zostają, widzą własną dolę w doli swoich bliźnich, i, spoglądając po sobie wzajem z boleścią a bez nadziei, czekają swojej godziny. Oto obraz doli ludzkiej.
Wszystkie zarzuty jednych i drugich zwracają się jeno przeciw nim samym, a nie przeciw religji. — Wszystko co powiadają bezbożnicy...
Co do tych, którzy odczuwają przykrość iż są bez wiary, widzimy, iż Bóg ich nie oświeca; ale co do innych, widzimy, że Bóg ich zaślepia.
Fascinatio nugacitatis.[16][17] Iżby namiętność nie stała nam na zdradzie, czyńmy tak, jak gdyby życie trwało tylko tydzień.
Jeżeli ma się oddać tydzień życia, ma się oddać i sto lat.
Jeżeli ma się oddać tydzień, ma się oddać całe życie.
Kiedy zważam krótkie trwanie mego życia, wchłonięte w wieczność będącą przed niem i po niem, kiedy zważam małą przestrzeń którą zajmuję, a nawet którą widzę, utopioną w nieskończonym ogromie przestrzeni których nie znam i które mnie nie znają, przerażam się, i dziwię iż znajduję się raczej tu niż tam, niema bowiem racji dlaczego raczej tu niż tam, dlaczego raczej teraz niż wtedy. Kto mnie tu postawił? na czyj rozkaz i zarządzenie przeznaczono mi to miejsce i ten czas? Memoria hospitis unius diei praetereuntis.[18]
Wiekuista cisza tych nieskończonych przestrzeni przeraża mnie.
Czemu moja wiedza jest ograniczona? mój wzrost? moje trwanie raczej do stu lat niż do tysiąca? Jaką rację miała natura, aby mi dać to właśnie, aby wybrać raczej tę liczbę niż inną? Toć, w nieskończoności liczb, niema większej racji wybrać raczej tę lub inną, nic nie przemawia za tą lub ową!
Czy jesteś mniej niewolnikiem przez to, że twój pan kocha cię i pieści? Wielkie szczęście twoje, niewolniku: pan pieści cię, a zbije cię niebawem.[19]
Ostatni akt jest krwawy, choćby zresztą cała komedja była i najpiękniejsza: parę grudek ziemi na głowę, i oto koniec na zawsze.
Pocieszni jesteśmy, iż szukamy wytchnienia w towarzystwie podobnych nam, nędznych jak my, bezsilnych jak my: nie pomogą nam, umrzeć trzeba samemu. Trzeba tedy czynić, jak gdyby człowiek był sam; a wówczas, czyżbyśmy budowali wspaniałe domy, etc. Szukalibyśmy, bez chwili wahania, prawdy; a jeżeli uchylamy się od tego, dajemy tem świadectwo, iż wyżej cenimy szacunek ludzi, niż szukanie prawdy.
Spływanie. — Straszliwa to rzecz czuć spływanie wszystkiego, co się posiada.
Między nami a piekłem lub niebem jest tylko odgradzające nas od nich życie, rzecz najkruchsza w świecie.
Lękać się śmierci poza niebezpieczeństwem, a nie w niebezpieczeństwie; trzeba bowiem być mężczyzną.
Nagła śmierć, to jedyna rzecz godna obawy; dlatego to możni trzymają przy sobie spowiedników.
Wyobraźmy sobie spadkobiercę, który znajduje papiery rodzinne[20]; czy powie: „może są fałszywe“? — i będzie się lenił zbadać je?
Więzienie.[21] — Godzę się, iż ktoś nie zgłębia poglądów Kopernika[22]; ale to... dla całego życia ma wagę wiadomość, czy dusza jest śmiertelna czy nieśmiertelna.
Niema wątpienia, iż to czy dusza jest śmiertelna czy nieśmiertelna, musi stwarzać zupełną różnicę w moralności. A mimo to filozofowie wytyczyli swoją moralność niezależnie od tego: rozprawiają nad spędzeniem godziny.
Platon,[23] dla nastrojenia do chrześcijaństwa.
Fałsz filozofów, którzy nie rozstrząsali nieśmiertelności duszy; fałszywość ich dylematu u Montaigne’a.[24]
Ateusze powinni mówić rzeczy zupełnie jasne; otóż, nie jest zupełnie jasnem, aby dusza była materjalna.
Jaką rację mają, aby twierdzić że nie można zmartwychwstać? co jest trudniej, urodzić się czy zmartwychwstać? czy aby było to, co nie było nigdy, czy aby to co było, było jeszcze raz? Czy trudniej jest przyjść do istnienia, czy doń wrócić? Przyzwyczajenie czyni nam jedno prostem, brak przyzwyczajenia drugie niemożliwem: gminny zaiste sposób sądzenia.
Dlaczego dziewica nie może począć? Czy kura nie niesie jaj bez koguta? kto je odróżni z zewnątrz od innych? kto nam powiedział, że kura nie może utworzyć w nich tego nasienia równie dobrze jak kogut?
Co oni mają do mówienia przeciw zmartwychwstaniu i przeciw poczęciu Dziewicy? co jest trudniejsze, czy stworzyć człowieka lub zwierzę, czy je odtworzyć? a gdyby nie widzieli nigdy jakiegoś gatunku zwierząt, czy mogliby zgadnąć, zali rozmnażają się bez udziału drugiej płci?
Jak ja nienawidzę tego błazeństwa, aby nie wierzyć w Eucharystję, etc!... Jeżeli Ewangelja jest prawdą, jeżeli Chrystus jest Bogiem, jakaż w tem trudność?
Ateizm znamionuje siłę ducha, ale tylko do pewnego stopnia.
Niedowiarkowie, którzy głoszą że idą za rozumem, powinni być osobliwie mocni w rozumie. Cóż owo powiadają? „Czyż nie widzimy, że zwierzęta umierają i żyją tak samo jak ludzie, Turcy tak jak chrześcijanie? mają swoje ceremonje, swoich proroków, doktorów, świętych, zakonników, jak my“, etc. — Czy to jest przeciwne Pismu? czy nie powiada ono tego wszystkiego?[25]
Jeżeli zgoła nie dbacie o to aby wiedzieć prawdę, to wystarczy aby was uspokoić; ale jeżeli pragniecie z całego serca ją poznać, to nie wystarczy: patrzcie na szczegóły. To byłoby dosyć w jakiejś kwestji filozoficznej, ale tutaj, gdzie idzie o wszystko!... A mimo to, po lekkiem zastanowieniu w tym rodzaju, będą się bawili, etc. Niechże się zapytają tej właśnie religji, czy nie tłumaczy tej tajemnicy: być może, pouczy nas o tem[26].
Porządek wedle dialogu. — Co mam czynić? Wszędzie widzę jeno ciemności. Mamż wierzyć, że jestem niczem? mamż wierzyć, że jestem Bogiem?
Wszystkie rzeczy zmieniają się i następują po sobie. — Mylisz się, jest...
Zarzut ateuszów: Ależ my nie mamy żadnego światła.
Oto co widzę i co mnie przeraża. Patrzę na wsze strony i wszędy widzę jedynie ciemności. Natura nie przedstawia mi nic, coby nie było materją do wątpienia i niepokoju. Gdybym nie widział w niej nic, coby wskazywało na Bóstwo, skłoniłbym się do przeczenia; gdybym widział wszędzie oznaki Stwórcy, odpoczywałbym spokojnie w wierze. Ale, widząc za wiele aby przeczyć, a za mało aby zyskać pewność, znajduję się w stanie godnym pożałowania. Pragnąłem po sto razy, jeżeli Bóg jest fundamentem natury, aby to ujawniła w sposób niedwuznaczny; a jeżeli oznaki, które jawi w tej mierze, są mylne, aby je usunęła zupełnie: aby rzekła wszystko lub nic, iżbym wiedział na którą stronę się przechylić: podczas gdy w moim obecnym stanie, nie wiedząc czem jestem i co powinienem czynić, nie znam ani własnej istoty, ani obowiązków. Serce moje dąży całe do poznania gdzie jest prawdziwe dobro, aby iść za niem: nic nie byłoby mi zbyt drogiem dla wieczności.
Niezrozumiałem jest aby Bóg był, i niezrozumiałem aby go miało nie być; aby dusza była zespolona z ciałem i abyśmy nie mieli duszy; aby świat był stworzony i aby nie był, etc.; aby był grzech pierworodny i aby go nie było.
Czy sądzicie, iż niemożliwem jest, aby Bóg był nieskończony, bez części? — Tak. — Ukażę wam tedy rzecz nieskończoną i niepodzielną: mianowicie punkt, poruszający się wszędzie z nieskończoną chyżością; jest bowiem jeden we wszystkich miejscach i jest cały w każdem miejscu.
Niechaj to zjawisko natury, które wam się wydawało wprzódy niemożliwe, da wam świadectwo, iż mogą istnieć i inne, których nie znacie jeszcze. Nie wyciągajcie z waszej nauki tego wniosku, że nie zostaje wam nic do poznania, ale że zostaje wam nieskończenie wiele do poznania.
Ruch nieskończony; punkt, który wypełnia wszystko; chwila spoczynku: nieskończoność bez ilości, niepodzielna i nieskończona.
Nieskończoność — nic. — Dusza nasza zabłąkała się w ciało, gdzie znajduje liczbę, czas, wymiary; rozumuje o tem, nazywa to naturą, koniecznością i nie może uwierzyć w nic innego.
Jedność, dodana do nieskończoności, nie pomnaża jej ani o włos, tak samo jak stopa dodana do nieskończonej miary. Skończoność unicestwia się w obliczu nieskończoności i staje się czystą nicością. Tak nasz duch w obliczu Boga; tak nasza sprawiedliwość wobec sprawiedliwości boskiej. Mniejsza jest dysproporcja pomiędzy sprawiedliwością naszą a boską, niż między jednością a nieskończonością. Sprawiedliwość Boga musi być olbrzymia jak jego miłosierdzie; owóż, sprawiedliwość wobec potępionych mniej jest olbrzymia i mniej musi uderzać, niż miłosierdzie wobec wybranych.
Wiemy, że istnieje nieskończoność, ale nie znamy jej przyrody. Wiemy np. że fałszem jest, aby liczby były skończone; zatem prawdą jest, że istnieje nieskończoność w liczbie[28]; ale nie wiemy, co to jest. Fałszem jest aby była parzysta, fałszem aby była nieparzysta; za dodaniem bowiem jedności, nie zmieni swojej natury; a wszelako jest to liczba, wszelka zaś liczba jest parzysta albo nieparzysta (prawda, iż to odnosi się do wszelkiej liczby skończonej). Tak samo można dobrze wiedzieć, że jest Bóg, nie wiedząc czem jest.
Czyż nie istnieje prawda istotna, wobec tylu rzeczy prawdziwych, które nie są samą prawdą.
Znamy tedy istnienie i naturę skończoności, ponieważ jesteśmy skończeni i rozciągli jak ona. Znamy istnienie nieskończoności, a nie znamy jej natury, ponieważ ma ona rozciągłość jak my, ale nie ma granic, jak my je mamy. Ale nie znamy ani istnienia ani natury Boga, ponieważ nie ma ani rozciągłości ani granic.
Ale przez wiarę znamy jego istnienie; przez chwałę[29] poznamy jego naturę. Owóż, wykazałem już, że można dobrze znać istnienie jakiejś rzeczy, nie znając jej natury.
Mówmy teraz wedle światła zdrowego rozsądku.
Jeśli jest Bóg, jest on nieskończenie niepojęty, skoro, nie mając ani części, ani granic, nie pozostaje do nas w żadnym stosunku. Jesteśmy tedy niezdolni pojąć ani czem jest, ani czy jest; w tym stanie rzeczy, któż ośmieli się rozstrzygać kwestię? nie my, którzy nie mamy z nim żadnego punktu styczności.
Któż potępi tedy chrześcijan, iż nie mogą uzasadnić swoich wierzeń, skoro sami głoszą, iż wyznają religję której nie mogą uzasadnić? Oświadczają, przedstawiając ją światu, że to jest głupstwo, stultitiam;[30] a wy się później skarżycie, że jej nie udowadniają! Gdyby jej dowodzili, nie dotrzymywaliby słowa: przez to iż zbywa im dowodów, nie zbywa im sensu. — Tak, ale przypuściwszy, że to tłumaczy tych, którzy podają ją jako taką i oczyszcza ich z zarzutu iż podają ją bez dowodów, to samo nie usprawiedliwia tych, którzy ją przyjmują. Zbadajmyż ten punkt i powiedzmy: „Bóg jest, albo go niema.“ Ale na którą stronę się przechylimy? Rozum nie może tu nic określić: nieskończony chaos nas oddziela[31]. Na krańcu tego nieskończonego oddalenia rozgrywa się partja, w której wypadnie cetno czy licho. Na co stawiacie? Wedle rozumu, nie możecie ani na to, ani na to; wedle rozumu nie możecie bronić żadnego z dwu.
Nie zarzucajcie tedy błędu tym, którzy uczynili wybór; nie wiecie bowiem. — Nie, ale będę im zarzucał, iż uczynili nie ten wybór, ale wogóle wybór; mimo bowiem że ten co stawia na jedną stronę i ten co na drugą popełniają jednaki błąd, obaj popełniają błąd: trafnem jest nie zakładać się wogóle.
— Tak, ale trzeba się zakładać; to nie jest rzecz dobrej woli, zmuszony jesteś. Cóż tedy wybierzesz? Zastanów się. Skoro trzeba wybierać, zobaczmy przy czem mniej ryzykujesz. Masz dwie rzeczy do stracenia: prawdę i dobro; i dwie do stawienia na kartę; twój rozum i twoją wolę, twoją wiedzę i twoją szczęśliwość; twoja zaś natura ma dwie rzeczy, przed któremi umyka: błąd i niedolę. Skoro trzeba koniecznie wybierać, jeden wybór nie jest z większym uszczerbkiem dla twego rozumu niż drugi. To punkt osądzony. A twoja szczęśliwość? Zważmy zysk i stratę, zakładając się że Bóg jest. Rozpatrzmy te dwa wypadki: jeżeli wygrasz, zyskujesz wszystko; jeżeli przegrasz, nie tracisz nic. Zakładaj się tedy że jest, bez wahania. — To cudowne. Tak, trzeba się zakładać, ale za wiele może stawiam. — Zobaczmyż. Skoro są równe widoki zysku i straty, tedy, gdybyś miał zyskać tylko dwa życia za jedno, jeszcze mógłbyś się zakładać. A gdyby były trzy do zyskania, trzebaby grać (skoro znajdujesz się w konieczności grania) i byłbyś nierozsądny, skoro jesteś zmuszony grać, gdybyś nie postawił swego życia, aby wygrać trzy za jedno, w grze w której jest równa szansa zysku i straty. Ale tu chodzi o wieczność życia i szczęścia, a skoro tak jest, to gdyby zachodziła nieskończona mnogość przypadków, z których jeden tylko byłby za tobą, i tak jeszcze miałbyś rację postawić jedno, aby wygrać dwa; a działałbyś nierozsądnie, gdybyś, będąc zniewolony grać, wzdragał się stawić jedno życie przeciw trzem, w grze, w której, w nieskończoności przypadków, jeden jest za tobą, gdyby było do wygrania nieskończone trwanie życia nieskończenie szczęśliwego[32]. Ale tutaj jest nieskończoność życia nieskończenie szczęśliwego do wygrania, jedna szansa wygranej przeciw skończonej ilości szans straty, i to co stawiasz jest skończone. Wybór jest jasny: wszędzie gdzie jest nieskończoność i gdzie niema nieskończonej ilości szans straty przeciw szansie zysku, nie można się wahać, trzeba stawiać wszystko. Tak więc, kiedy się jest zmuszonym grać, trzeba być obranym z rozumu aby zachować życie, raczej niż rzucić je na azard dla nieskończonego zysku, równie prawdopodobnego jak utrata nicości.
Na nic bowiem nie zda się mówić, że niepewnem jest czy wygramy, a pewnem że ryzykujemy; i że nieskończona odległość, jaka jest między pewnością tego co się naraża, a niepewnością tego co się wygra, równa skończone dobro, które się na pewno naraża, z nieskończonością, która jest niepewna. Tak nie jest; tak samo każdy gracz ryzykuje pewnie dla wygranej niepewnej; a wszelako ryzykuje pewnie skończoność, aby wygrać niepewnie skończoność, i nie grzeszy w tem przeciw rozumowi. Niema nieskończonej odległości pomiędzy ową pewnością tego co się naraża, a niepewnością zysku; to fałsz. Jest, to prawda, nieskończoność pomiędzy pewnością wygrania a pewnością przegrania. Ale między niepewnością wygrania a pewnością tego co się ryzykuje, zachodzi stosunek wedle proporcji zysku i straty; jeżeli tedy tyleż jest możliwości z jednej strony co z drugiej, partja rozgrywa się na równi; wówczas, pewność tego co się naraża, równa jest niepewności zysku: bynajmniej zaś nie jest od niej nieskończenie odległa. Tak więc, twierdzenie nasze potęguje się w nieskończoność, kiedy chodzi o narażenie czegoś skończonego w grze, gdzie są równe widoki straty i zysku, a nieskończoność do wygrania. To zupełnie jasne: jeżeli ludzie wogóle zdolni są do jakiej prawdy, to jest prawdą. — Przyznaję, godzę się. Ale czy nie byłoby jeszcze jakiego sposobu podpatrzenia kart w tej grze? — Owszem, Pismo, etc. — Tak; ale ja mam ręce związane, a usta nieme: zmuszają mnie do zakładania się, a nie mam swobody; nie chcą mi sfolgować, a jestem stworzony w taki sposób, że nie umiem wierzyć. Cóż mam tedy uczynić?
— To prawda. Ale dowiedz się bodaj, że twoja niemoc wiary, skoro rozum skłania cię do niej, a mimo to nie jesteś do niej zdolny, pochodzi jedynie z winy twoich namiętności. Pracuj tedy nie nad tem aby przekonać samego siebie pomnożeniem dowodów Boga, ale poskromieniem swoich namiętności. Chcesz iść ku wierze, a nie znasz drogi; chcesz się uleczyć z niedowiarstwa i żądasz leku potemu; dowiaduj się u tych, którzy byli spętani jak ty, a którzy teraz zakładają się o wszystko co mają; to ludzie znający drogę, którą chciałbyś iść; i wyleczeni z choroby, z której ty chciałbyś się uleczyć. Naśladuj sposób, od którego oni zaczęli: to znaczy czyniąc wszystko tak jak gdyby wierzyli, biorąc wodę święconą, słuchając mszy etc. W naturalnej drodze doprowadzi cię to do wiary i ogłupi cię. — Ależ tego się właśnie obawiam. — Czemu? co masz do stracenia?
Ale, aby udowodnić że to tam prowadzi, powiem ci, iż to poskromi twoje namiętności, które są główną przeszkodą, etc. Koniec tej rozmowy. — Owóż, cóż ci grozi przez to że obierzesz tę drogę? Będziesz wierny, uczciwy, pokorny, wdzięczny, dobroczynny, przyjacielski, szczery, prawdomówny. To prawda, nie będziesz opływał w zatrute uciechy, chwałę, rozkosze; ale czyż nie będziesz miał innych? Powiadam ci, zyskasz jeszcze w tem życiu; za każdym krokiem jaki uczynisz na tej drodze, ujrzysz tyle pewności zysku i taką nicość tego co ryzykujesz, iż w końcu poznasz, że założyłeś się o rzecz pewną, nieskończoną, za którą nie dałeś nic.
— „Och, to co mówisz, porywa mnie, zachwyca, etc. etc.“
— Jeżeli to rozumowanie podoba ci się i zdaje ci się silne, wiedz, że wygłasza je człowiek, który przedtem i potem upadł na kolana, aby modlić się do tej nieskończonej i niepodzielnej Istoty, poddając jej całego siebie, o to, aby poddała sobie i ciebie dla twego własnego dobra i dla swojej chwały; tak siła kojarzy się z tą pokorą.
Gdyby należało coś czynić jedynie dla pewności, nie powinnoby się nic czynić dla religji: nie jest bowiem pewna. Ale ile rzeczy robi się dla tego co niepewne: podróże morskie, bitwy! Twierdzę tedy, że nie trzebaby nic czynić wogóle, nic bowiem nie jest pewne. Więcej jest pewności w religji, niż w tem że ujrzymy nazajutrz światło dzienne: nie jest bowiem pewne, że je ujrzymy nazajutrz, ale jest z pewnością możliwe, że go nie ujrzymy. Nie można tego samego powiedzieć o religji. Nie jest pewnem, że jest prawdą: ale któż ośmieli się powiedzieć, iż z pewnością możliwe jest że nią nie jest? Otóż, pracując dla jutra i dla rzeczy niepewnych, czynimy słusznie; powinno się bowiem pracować dla rzeczy niepewnych, na podstawie reguł prawdopodobieństwa, które wyłożyłem.
Św. Augustyn widział, że ludzie pracują dla rzeczy niepewnych, na morzu, w bitwie, etc.; ale nie zauważył reguły prawdopodobieństwa, która wykazuje iż powinno się tak czynić. Montaigne[33] widział, iż mierzi nas umysł chromy, i że zwyczaj może wszystko; ale nie widział przyczyny tego zjawiska.
Wszystkie te osoby widziały skutki, ale nie widziały przyczyn; są, wobec tych którzy odkryli przyczyny, jak ci którzy mają tylko oczy, wobec tych którzy mają rozum; skutki bowiem są jakoby namacalne, a przyczyny są widzialne jedynie dla ducha. I, mimo że te skutki widzi się duchem, duch ten jest, w stosunku do ducha widzącego przyczyny, jak zmysły cielesne w stosunku do ducha.
Rem viderunt, causam non viderunt.[34]
Wedle szans gry, powinienbyś zadać sobie trud aby szukać prawdy: jeżeli bowiem umrzesz, nie ubóstwiwszy prawdziwej istoty, jesteś zgubiony. — Ale, powiadasz, gdyby chciała abym ją ubóstwił, dałaby mi jakieś znaki swej woli. — Tak też uczyniła; ale ty nie zważasz na nie. Szukaj ich tedy: warto!
Stawki. — Trzeba odmiennie pokierować życiem na tym świecie, wedle tych różnych przypuszczeń: 1° że możemy na nim trwać wiecznie; 2° że pewnem jest iż nie będziemy na nim długo, a niepewnem czy będziemy godzinę. My przyjmujemy to ostatnie.
Cóż mi przyrzekasz wreszcie (dziesięć lat bowiem stanowi stawkę), jeżeli nie dziesięć lat miłości własnej, daremnych zabiegów o podobanie się, prócz nieuchronnych cierpień?
Zarzut. — Ci, którzy spodziewają się zbawienia, są szczęśliwi, ale wzamian cięży na nich obawa piekła.
Odpowiedź. Kto ma więcej przyczyn do obawy przed piekłem: czy ten, który żyje w niewiedzy czy jest piekło, a w pewności potępienia jeżeli jest, czy ten co żyje w pewnem przeświadczeniu że jest piekło, i w nadziei że będzie zbawionym, jeśli jest.
— Wnet wyrzekłbym się rozkoszy, powiadają, gdybym miał wiarę. — A ja wam powiadam: Wnet mielibyście wiarę, gdybyście się wyrzekli rozkoszy. — Owo, waszą rzeczą jest zacząć. Gdybym mógł, dałbym wam wiarę: nie mogę tego uczynić, a tem samem doświadczyć prawdy tego co powiadacie. Ale wy możecie porzucić rozkosze, i doświadczyć, czy to co ja mówię jest prawdą.
Porządek. — Bardziej o wiele lękałbym się omylić, i przekonać że religja chrześcijańska jest prawdziwa, niż omylić się wierząc że jest prawdziwa.
- ↑ List, czyli rozdział, jaki Pascal zamierzał napisać w tym przedmiocie. Dzieło miało być pisane w listach.
- ↑ Raczej postrach niż religję.
- ↑ Aby, w razie gdyby działano postrachem a nie nauką, panowanie nie wydawało się niegodziwem.
- ↑ Odnosi się to zapewne do „Prowincjałek.“
- ↑ „Co zdarzy się ludziom, którzy lekceważą rzeczy bardzo małe a nie wierzą większym?“.
- ↑ Iz. XLV, 15. „Bóg ukryty“.
- ↑ Że Bóg jest ukryty i religja ciemna.
- ↑ Że religja jest jasną dla tych, którzy szukają szczerze.
- ↑ W ciągu życia.
- ↑ T. zn. lekturze tego dzieła.
- ↑ Ustęp ten miał widocznie wchodzić w Przedmowę do dzieła Pascala.
- ↑ To ma być pierwszy argument; poczem udowodni się im, że to coś, to Jezus Chrystus i jego religja.
- ↑ Sceptycy z zasady.
- ↑ Le bon ton — la bonne piété.
- ↑ Por. str. 71, w. 14.
- ↑ „Urzeczenie głupstwami“.
- ↑ Błąd w druku; ta myśl winna być oddzielona swoim numerem: 203.
- ↑ Sap. V, 15. „Pamięć przechodnia o jednym dniu przemijającym“.
- ↑ Aluzja do pogrążonych w rozkoszy.
- ↑ Człowiek, któremu religja podsuwa swoje dogmaty i dowody na nie.
- ↑ Tytuł ten pozostaje w związku z nr. 200.
- ↑ Z tego widać, że naukę Kopernika uważał Pascal jedynie za „pogląd“.
- ↑ Platon stara się oprzeć moralność na nieśmiertelności duszy.
- ↑ Apologja (II, 12.)
- ↑ Eccl. III, 18—22; Joh., XVI, 9, etc.; Matth., VII, 15, etc., Matth. XIII, 30, etc., etc.
- ↑ Mówiąc, iż Bóg chciał zaślepić potępionych.
- ↑ Ustęp ten należy uważać za dalszy ciąg poprzednich paragrafów i za cudzysłów w ustach ateusza.
- ↑ Uwagi nad Duchem geometrycznym: „Za każdym razem kiedy jakieś twierdzenie jest nie do pojęcia, trzeba zawiesić sąd co do niego i nie przeczyć mu z tego powodu, ale rozpatrzyć twierdzenie przeciwne; jeśli się okaże jawnym fałszem, można śmiało uznać za pewnik pierwsze, mimo jego niezrozumiałości.“
- ↑ Chwałę, jaka przypadnie wybranym w niebie.
- ↑ Św. Paweł, I. Cor. I, 19. Quia in Dei sapientia non cognovit mundus, non cognovit mundus per sapientiam Deum, placuit Deo per stultitiam praedicationis salvos facere credentes.
- ↑ Od zasady wszechrzeczy.
- ↑ To zdanie wydaje się komentatorom niejasne (Havet), a cały ten ustęp nosi cechy pospiesznej redakcji.
- ↑ III, 8.
- ↑ „Widzieli rzecz, nie widzieli przyczyny.“ Św. Aug. Contr. Jul. Pelag. IV, 60: Rem vidit, causam nescivit.