>>> Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Świętochowski
Tytuł My i Wy
Pochodzenie Przegląd Tygodniowy Życia Społecznego, Literatury i Sztuk Pięknych. R. 6, 1871, nr 44
Wydawca Adam Wiślicki
Data wyd. 1871
Druk Jan Jaworski, ul. Krakowskie Przedmieście 415
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


MY i WY.

Potop! wykrzykuje z pełnych piersi kronikarz Tygodnika Illustrowanego.
Baczność! woła autor Pokłosia.
Gore! ostrzega ktoś inny!
Jest więc coś co trwoży falangę literacką: „Idą ławą, mówi pierwszy z tych pisarzów i plwają na wszystko, nie uznają nic co było przedtem i co jest po za niemi“.
„Energja skandalu robi coraz śmielsze wyłomy w literaturze“ mówi drugi „I nie umieją gramatyki“, ze zgrozą dodaje trzeci.
To coś, to straszydło, ta ława groźna mająca zatrwożyć i zohydzić obecny literacki okres w oczach potomnych — to jesteśmy my, młoda drużyno pisarzów. Teraz więc właśnie jest czas gdy nas wskazano palcem, określić nasze stanowisko, zdefiniować cel walki, którą pismo nasze wytrwale i ciągle prowadzi, lekceważąc sympatje sąsiadów, i... rzekomych powag. Dopóki gniew pokrzywdzonych objawiał się bojaźliwemi strzałami z za węgła, dopóty nie wart był ze strony naszéj pilniejszéj uwagi; ale gdy dziś tenże sam gniew wyraża się coraz częściéj pojawiającemi się, choć równie tajemnemi skargami, — zasługuje na uwzględnienie. Nie słuszność tych żalów, nie poczucie własnej winy, skłania nas do tych tłumaczeń, ale objaśnienie faktu wywołanego przez nas, faktu który bądź co bądź nie jest bez znaczenia.
Nie potrzebujemy tego szeroko dowodzić, że tylko zastój, nieruchomość i senność w dziennikarstwie, lenistwo lub niedołęztwo w literatach, którzy coraz bardziéj mnożącym się potrzebom wysługiwać się nie chcą lub nie mogą, którzy zyskawszy sobie jaki taki kredyt u ogółu, zapomnieli o wypłacie mu najkonieczniejszych długów, że mówię to jedynie pobudziło nas do zajęcia innego stanowiska, do czynnych i energicznych wystąpień. Ci wszyscy, którzy w naszem postępowaniu widzą tylko nieznającą swych sił i celów młodość, a jeszcze bardziéj ci którzy umieją czytać pomiędzy linijkami zawiść i nienawiść prywatną, ci wszyscy podobni są do owych furmanów żydowskich, którzy sądzą że na to tylko wynaleziona została koléj, ażeby im dokuczyć. Większa część piszących, a z nimi całe stronnictwo któremu przewodniczą, wszelkie starcia się zdań, wszelkie wyrażenia odmiennych opinij, działania w imię idei nieobjętéj ramami tradycyi i wybiegającéj po za sferę pojęć utartych, przeżuwanych przez kilkadziesiąt lub kilkaset osobistości zakwestyonowanéj siły umysłowéj, większa część mówię najzacniejsze porywy śmiałéj myśli sprowadza zawsze do jednego mianownika — rozdrażnień osobistych. Wykazywaliśmy już bezlogiczność podobnego zarzutu — nie powtarzając się więc, idźmy daléj i zsumujmy w téj chwili cały szereg napaści na nas i odpowiedzmy na nie koleją głównych punktów obwinienia. Odpowiedź nasza zamykać się będzie w granicach pytania, kto jesteśmy my a kto jeszcze Wy wielcy, zacni, uczeni, poważani, krzywdzeni i prześladowani? My jesteśmy młodzi, nieliczni, nie rządzący się widokami materyalnych korzyści, uwolnieni z obowiązku hołdowania pewnym stosunkom i znajomościom; wypowiadamy swoje przekonania otwarcie, nie lękamy się sądu i kontroli, pragniemy ją rozciągnąć na wszystkich, pragniemy: pracy i nauki w społeczeństwie, pragniemy wywołać siły nowe, zużytkować istniejące, skierować uwagę przed a nie po za siebie — oto nasze wady. Wy jesteście starzy, liczni, krępowani między sobą tysiącem niewidzialnych nici, skradacie się ze swojemi zasadami nieśmiało, żądacie w literaturze spokoju, nieruchomości, każecie wszystkim patrzyć w przeszłość, szanować nawet jéj błędy, chcecie, ażeby was, tak jak senatorów rzymskich była zawsze jedna tylko liczba, ażeby was nikt nie sądził, nikt o nic się nie upominał, — oto wasza zasługa. Czy idąc tak odmiennemi drogami możemy się spotkać kiedykolwiek i uszanować wzajemnie swoje cele? Nigdy! Wiemy to — między naszemi obozami popalone mosty, pozrywane groble. Zarzucacie nam, że gardzimy wszystkiém co się przed nami stało, że nie jesteśmy sprawiedliwi dla zasług starszego pokolenia. Kłamstwo — ufundowane na tém, że nie jesteśmy zapalczywymi tych zasług czcicielami. Nie przeczymy, że każdy miał swój czas, w którym coś pożytecznego zrobił, ale czyż to nadaje mu prawo słusznego żądania od innych, ażeby cały swój czas poświęcali rozpamiętywaniu jego czynów — jako osłodę jego ostatnich chwil życia. Wdzięczność i szacunek dla poprzedników w sferze pracy umysłowej, nie jest wdzięcznością syna dla dobrego ojca. Postęp biegnie tak szybko, obowiązki jednostek tak wielkie, że ci co wstąpili późniéj do wielkiéj pracowni ducha, zaledwie czas mają obejrzeć się na tych co przed nimi byli. A cóż dopiero gdy starsi zasmakowawszy w korzyściach swego wpływu na społeczeństwo, który już zaczyna być zgubnym, nie chcą oddać cugli młodszym, przybywającym, ze świeżością sił i lepszem pojęciem potrzeb? Cóż powiedzieć, gdy starsi zamiast usunąć się z pola, na którem już nic zrobić nie mogą, stoją na niem upornie opóźniając postęp przekonań i wlewając w społeczeństwo tę martwotę, która im już tylko z całego życia pozostała? Naturalnie wtedy wywołują oni nietylko opór, ale nawet potępiające sądy o swéj działalności, któréj w porę nie umieli przerwać. Szkody, które robią przy końcu swego zawodu, każą nieraz zapominać o dobrodziejstwach przy jego początku. W życiu społeczeństw są zawsze pewne chwile, w któréj pokolenia jak warta zmieniają się nawzajem. Szczęśliwy ogół, około którego straż zmienia się regularnie, nieszczęśliwy i źle strzeżony gdy starych i znużonych długiem czuwaniem gwardzistów, nie zastępują nowi. W obowiązkach ludzi którzy stanęli do przewodniczenia drugim, leży nietylko powinność spełniania swéj władzy sumiennie, ale także złożenia jéj w porę. Każdy organizm ma swoją chwilę, od któréj przestaje być czynnym.
Wy wszyscy którym już tylko siwizna i zmarszczki pozostały na obronę zdań własnych, pamiętajcież na Boga, że i słońce ma swoje południe. Czyż chcecie swój zachód przeciągnąć dla tego, ażeby wschód jak najpóźniéj nastąpił? Czyż jeszcze będziecie się upominać o to, że niesprawiedliwie potępiamy Was? Czyż kiedy Wy, jako ludzie rozważni, doświadczeni, chłodniejsi, wystąpiliście do nas, już nie mówię z słowami pochwały, ale przynajmniéj szczerej sympatyi i zgody? Czyż w działaniu naszem uznaliście nas jako cyfrę którą wciągnąć należało w rachunek ogólny? Czyż uznaliście w nas ludzi, którzy chcą i są zdolni pracować obok z Wami? Nic nie zrobiliście z tego wszystkiego, a skarżycie się teraz żeśmy się sami o swoje upomnieli, źle mówię: żeśmy się Wam pamiętać kazali. Przypuściwszy, że wasza rola jeszcze nie skończona, dla czegożeście nam wszelkiéj zaprzeczali? Czy myślicie żeście wy tylko zaarendowali honor, miłość dobra, poczucie piękna? Czy sądzicie, że młodéj piersi wszystko to obce, że serce nasze nie drga, imaginacya się nie zapala, umysł nie poddaje, a z oczu łzy nie płyną, że nie cierpim, nie kochamy — a tylko nienawidzim plwając na wszystko szyderczo?
Rezerwując sobie swobodę zdania, nam odmówiliście prawa głosu. Powiedzieliście: usta ich wymawiać mogą tylko wyrazy niemego uwielbienia, a nie samodzielnego sądu. I dziś skarżycie się, że te usta wygłaszają na was tu nowe wyroki? Gdzie logika? Uzbrojeni pancerzem tak silnéj powagi i mądrości, czyż powinniście przyznawać się do tych mrówczych ukąszeń? Smutna kolej — smutna chwila rachunku z tymi, którym się zawsze istnienia zaprzeczało. Gdybyście byli odrazu coś ustąpili ze swojéj wielkości, gdybyście zgodzili się na to, że i nam wolno przyjąć udział w zadaniach któreście dotąd sami spełniali, bylibyśmy dotąd lepiéj sobie znajomi, możebyście nauczyli się bezstronności, zapału, ruchu, śmiałości pragnień, a my skorzystali z Waszéj pomocy i doświadczenia. Powiadacie, że szanujemy swoje stanowisko, że trzymamy się ławą. Fakt pierwszy jest konieczném następstwem odrębności naszych poglądów i waszéj śmiesznej dumy. W saméj zaś istocie zarzut niesprawiedliwy. Izolowaliście nas, a nie myśmy się odosobniali. Przejrzyjcie karty naszych pism, naszych artykułów, a znajdziecie się na każdéj stronnicy i przebóg! znajdziecie wyrazy słusznego uznania daleko częściéj niźli chcecie przyznać. Ale otwórzcie karty wasze i pokażcie coście na nich zrobili dla nas? Dość aby nazwisko nasze rykoszetem choćby przyczepiło się do jakiéjś sprawy, aby na nią rzucić anatemę w waszych oczach. Nie ma pardonu, nie ma oszczędzenia, gdzież była miłość którą w sercach nosicie? Patrzyliście na to mówiąc: jutro się obali. Ale nie stało się tak, czujemy się na siłach, zmężnieliśmy i — wygramy! Lecz wróćmy do rzeczy. Idziem ławą... a czy nie jest to na nasze tylko przeniesienie formy waszych własnych stosunków? Zapewnie, że pokrewieństwo dróg i celów łączy nas z sobą, ale czyż to jest trzymanie się ławą? Czyż to jest widok waszego połączenia, w którem wyglądacie jak nieruchome, okryte skorupami i zbite w jedną wyspę małże? Żyjący na dnie morza które się życiem społecznem nazywa, nieświadomi niczego co się na jego powierzchni rozgrywa, znajomi śmiałym żeglarzom tylko z swego wiecznego snu, i z tego że się od czasu do czasu jakiś bystro płynący statek o Wasze nieruchome mosty rozbija. Chcecie być kompasem ludzkości i oskarżacie gronko ludzi biegnących wspólnie do jednego celu o to, że się ławą trzymają? Spojrzcie tylko choć pobieżnie na swoją falangę, która jak mur chiński broni wstępu każdéj nowszéj myśli — a z pewnością między sobą znajdziecie tę solidarność bezcelową, tylko związkami pobocznemi utrzymującą się, którą nam przypisujecie. Wy znacie bardzo dobrze prawdę, którą na monecie belgijskiéj wypisują, że l’union fait la force, utrzymujecie się więc tylko gromadą. Rozdzieleni zginęlibyście pod brzemieniem własnéj bezsilności. Mimo to wszystko, mimo różnicy dróg i celów, mimo rozdziału i kolizyi, gotowi jesteśmy sądzić, że są pewne punkta na których się spotykamy. Nie możemy w żaden sposób zrzec się tej myśli, że macie dobre chęci. I owszem przypuszczamy raczéj, że tak jak my pragniecie dobra ogółu i chcecie mu służyć. Z drugiéj jednak strony widzimy, że was siły opuściły, jesteście styrani pracą i wiekiem, wzrok wasz się stępił na widoki nowe, zmysł stracił poczucie nowych potrzeb, leniwa myśl pozbawiona życia, kręci się tylko w kółku dawnych celów, a świeżych rozpoznać nie umie. Nie grzeszycie więc może tyle przez złe chęci, ile przez naturalną niemoc. Całe nieszczęście w tém, że przeciągnąwszy swój zawód zbyt długo, obok strat zyskaliście jeszcze wadę nałogu przewodniczenia innym. To was w każdym razie nie tyle broni, ile szkodliwymi i nieużytecznymi czyni. Ustąpcie więc z drogi wszyscy, którzy ją tylko zawalać możecie, inni dopędzajcie tych, którzy prędzéj od Was biegną. Próżne są wasze wołania, że młodość wyrzekłszy się szacunku dla starszych, pędzi w szalonych skokach. Każdy jéj błąd jest ojcem nowéj prawdy, gdy tymczasem wasza ostygła i wyczerpana dusza może wydzielać z siebie tylko zarodki śmierci. Bo o cóż najbardziéj chodzić powinno każdemu, przyjmującemu na siebie obowiązek przewodniczenia drugim w sferze ducha? Naturalnie, jeżeli tu mamy na myśli swoje społeczeństwo, każdy starać się powinien przedewszystkiem o wywołanie w ogóle jak najwięcéj sił umysłowych, o przyśpieszenie pory jego dojrzałości, o pobudzenie go do pracy, nauki, zrozumienia swego położenia i swoich żądań. Pytamy się co wyście w téj mierze zrobili, wy opiekunowie sentymentalnych powieści i zagważdżającéj mózgi polityki? Czy to takie mają być tytuły waszéj zasługi, takie dowody które nas mają przekonać o waszéj wielkości? Bądźcie więcéj logiczni — i pamiętajcie że najtrudniejszą rzeczą jest być sprawiedliwym w rozdrażnieniu. Czy potrzebuję jeszcze zwalczyć ostatni zarzut mówiący nam o naszéj zarozumiałości, nieuznawania nikogo obok siebie? Zarzut ten sam przez się upada, porównany z całym ciągiem naszego poprzedniego dowodzenia. Że tłumaczymy się jasno ze swoich zasad i tendencyi, że nie wstydzimy się ich wyznać głośno, że lekceważymy wszystko to cokolwiek zaraża niezdrowiem i martwotą, czyż to jest taktyką zasługującą na tak głębokie i szerokie oburzenie, jakiem nas darzą ci którzy już powinni być dawno wykreśleni z liczby działających. Może nam ktoś powie, że nie szanujemy nawet młodszego pokolenia? Prawda — po co próżniaki i niedołęgi mają wycierać napróżno kąty w dziennikach i nie dając nic literaturze, marnować czas który dałby się zużytkować w kierunku jakiego zacnego zajęcia? Czyż ich młodzieńczość ma wywoływać w naszem przekonaniu jakieś skrupuły? Zanadto dobrze wiemy, ile to takiego tolerowanego za młodu niedołęztwa, kryje się pod łysinami dzisiejszych potentatów, ażebyśmy jeszcze innych do do tego zachęcać mieli. Metryka ani nas do ludzi zbliża, ani od nich oddala — tylko prawdziwa wartość ku nim pociąga.
To wszystko cośmy powiedzieli, niech posłuży za objaśnienie nienawiści dla nas, za odpowiedź na skargi które dają nam pewne zadowolenie. Krzyczą, więc czują — czują, więc żyją — Żyją? połowa naszego zadania spełniona.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Świętochowski.