My lollipop power
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | My lollipop power |
Pochodzenie | O lepsze harcerstwo |
Wydawca | Warszawska Fundacja Skautowa |
Data wyd. | 2016 |
Druk | Drukarnia GREG, ul. Sołtana 7, 05-400 Otwock |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
Podczas międzynarodowego seminarium na temat Odznaki Skautów Świata niesamowicie energetyzująca instruktorka WOSM – Cynthia Marquez pokazała nam rozmowę TED, dzięki której poznałam tzw. lollipop power (siłę lizaka). Wszystkim, którzy jeszcze nie mieli okazji oglądać tego nagrania, polecam: https://youtu.be/HR2UnsOuKxo – Drew Dudley, „Everyday Leadership”. To przepiękna historia o tym, jak pozornie nic nieznaczący akt serdeczności może skierować życie drugiej osoby na zupełnie inne tory i że w każdym z nas drzemie niezwykła siła, która może wpłynąć pozytywnie na życie innego człowieka. Coś tak małego, jak lollipop – ten symboliczny lizak podarowany komuś, czasem tylko uśmiech, dobre słowo – może być czymś tak wielkim i ważnym, że spowoduje zmianę jego życia na lepsze.
Zastanawiam się, czy w harcerstwie, w którym tak wiele mówi się o byciu liderem, nie przesadzamy, rezerwując miano lidera tylko dla wyjątkowych osób i ich wybitnych dokonań? Drew Dudley przekonuje, że takie myślenie to droga donikąd i sądzę, że ma sporo racji. Życie składa się przecież z pojedynczych chwil, nikt z nas nie jest przez cały czas dobry, pracowity i uprzejmy albo cały czas zły, leniwy i niegrzeczny. W dążeniu do ideału (które jest tak mocno wpisane w naszą instruktorską ścieżkę) chodzi raczej o umiejętność kumulowania i celebrowania tych wyjątkowych, ważnych dla nas momentów, w których okazaliśmy się liderami, niż o fałszywą skromność lub dojmujący smutek, że wciąż nie zasługujemy na miano prawdziwego przywódcy. Zatem zamiast zadzierać głowy w podziwie dla pomnikowych mistrzów, lepiej dać sobie – zwykłemu Kowalskiemu – kredyt zaufania. Choć ostrzegam: raz zmieniona optyka spowoduje, że więcej pracy zaczną wykonywać nasze ręce oraz, wcześniej tylko kiwające z uznaniem, głowy. Dlatego też, podążając za przykładem Dudleya, chciałabym się z wami podzielić moim własnym przykładem lollipop power. Może ktoś z was pamięta, że mój pierwszy felieton, jaki ponad trzy lata temu napisałam do „Czuwaj”, nosił tytuł „Harcerstwo to nie „coś” dla żon, matek i… pracownic?”. Pisałam o roku 2012, który był dla mnie przełomowym czasem: urodziłam pierwsze dziecko, obroniłam doktorat i rozpoczęłam pracę na wymarzonej uczelni. Wszystko to, co napawało mnie wówczas niesamowitą radością i poczuciem spełnienia, kosztowało mnie też ogromnie dużo pracy. W tym samym roku podjęłam jedną z największych przygód, jakie mi się w ZHP zdarzyły – zaczęłam tworzyć Wydział Inspiracji i Poradnictwa. Nie jestem feministką, ale wszystko we mnie wtedy i teraz krzyczało: musisz się tym podzielić! Więc pisałam i mówiłam każdej instruktorce, która chciała słuchać, że harcerstwo i praca, a przede wszystkim harcerstwo i rodzina nie muszą się wykluczać.
Po prawie czterech latach zabierania ze sobą dzieci na imprezy harcerskie oraz podejmowania – mimo macierzyństwa i pracy zawodowej – kolejnych instruktorskich wyzwań, mogę powiedzieć, że coś dobrego dokonało się nie tylko w moim życiu. Jakiś czas temu niezwykła mama dwóch synków, napisała mi: Hej, chciałam Ci podziękować. Czasami na Twoim fb znajduję zdjęcia z Twojej harcerskiej przygody, z młodymi. Wydawało mi się, że się nie da. Ale zaryzykowałam, wracam, tworzę gromadę. Gdzieś tam będę działać. Dziękuję za inspirację. Za pokazanie, że się da. :) No pewnie, że się da! Wystarczy uśmiech, dobre słowo, ten symboliczny lizak…