Myszeis/Pieśń VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dzieła Krasickiego |
Podtytuł | Myszeis |
Wydawca | U Barbezata |
Data wyd. | 1830 |
Miejsce wyd. | Paryż |
Źródło | skany na Commons |
Indeks stron |
Nie ten szczęśliwy, kto jest wywyższony,
I w pożądanej buja obfitości:
Pogląda z góry, widzi z każdej strony
Podłych czcicielów swojej wspaniałości:
Lecz ten, co w dole, że upośledzony,
Życzy mu spadku bez żadnej litości.
Niechże fortunie dziwactwo przypadnie,
Im wyżej latał, tym ciężej upadnie.
I nasz bohatyr leci na łopacie,
Jednakże ja mu szczęścia nie zazdroszczę.
Nie chcę z górnemi być za panie-bracie;
Mam być zbyt syty, lepiej się przeposzczę.
Znalazł ratunek, prawda, w babiej chacie,
Kontent na oko, a wewnątrz się troszcze.
Piękna rzecz latać, gdy się komu godzi,
Bezpieczniej jednak, kto po ziemi chodzi.
Noc była ciemna, a grube obłoki
Słabe xiężyca światło przykrywały.
Słyszy na dole mruczące potoki:
Leci nad lasy, przepaści i skały.
Świst wiatrów straszny sprawia lot wysoki.
Nasz wielki rycerz napoły zmartwiały,
Siedzi w latarni, nic jednak nie widzi;
Wołać ratunku boi się i wstydzi.
Tak niegdyś Astolf, rycerz starej daty,
Powietrznej jazdy zuchwale probował,
A zamiast podłej guślarskiej łopaty,
Na hypogryfie siedząc wojażował.
Szukał rozumu, aże po za światy:
Tam się albowiem Orlandowi schował.
Ktoby chciał wiedzieć, gdzie się nasz zagniezdził,
Podobnoby ten nadaremnie jezdził.
Widzi Gryzomir swój błąd po niewczasie:
Na nic się nie zda, już próżno żałować.
A gdy apetyt coraz naprzykrza się,
Wietrzy łój... świeczce jął się przypatrować.
Z początku wzrokiem, myślami się pasie:
Dalej wziął śmiałość przynajmniej skosztować.
Zgryziona świeczka nie wiele go spasła;
Skoro ją wzruszył, upadła i zgasła.
Jęknęła baba, zostając w ciemności,
Nie wie, jak dalszą podróż dyrygować.
Szuka przyczyny tej nieszczęśliwości.
Musiał latarnią ktoś, rzecze, zepsować:
Nie wiedząc, że w niej xiąże myszy gości,
«Na cóż ją dalej mam daremnie chować?
«Niech się o skały rozbije i zetrze,
Rzekła... w tym punkcie puszcza na powietrze.
Gryzander, ten co zawiadował szczury,
Ubiegłszy milę, stanął heroicznie.
A jako mężny i żwawy z natury,
Złorzeczył niebu, łajał ustawicznie.
Wyzywał kotów, nie dbał na pazury;
Słysząc głos jego myszy okolicznie,
Skoro swojego hetmana postrzegły,
Hurmem się wszystkie koło niego zbiegły.
Czytał on niegdyś podobno w Homerze,
A drudzy mówią, w kronikarzach dawnych;
Jak wymównymi bywali rycerze:
Umiał napamięć kilka przemów sławnych.
Przetoż ten sposób zaraz przedsiębierze,
Gdy widzi swoich szczurów mniej zabawnych:
Wstąpił na miejsce do tego gotowe,
Kaszlnął, nos utarł, i zaczął przemowę.
«Rycerze moi, współ-bracia boleśni,
«Bardzośmy mało w tej wojnie wskórali,
«Widzę płacz, zamiast tryumfalnych pieśni;
«A nacożeście z placu uciekali?
«Strwożeni, zbici, zostajecie w cieśni;
«Lecz was ucieczka dalsza nie ocali.
«Czas się otrząsnąć, przy mnie tylko stójcie,
«Kocich się więcej pazurów nie bójcie.
«Brat mój czy zginął czyli jest w niewoli,
«Czyli też lepiej, niźli my, ucieka;
«Jeśli go widzieć nam niebo pozwoli,
«Niech się z nas przecież pociechy doczeka.
«Rozpacz zostaje w ostatniej niedoli;
«Ta dzieł odważnych sprawczyni od wieka.
«Zwycięztwem tylko hańbę możem zmazać:
«Co mogą szczury, czas teraz pokazać.
«Nowe posiłki idą nader liczne:
«Mam wiadomości o tem niewątpliwe.
«Myszy kaspijskie, szczury meotyczne,
«I z krajów, gdzie są Araby szczęśliwe,
«I gdzie Kaukazu góry niebotyczne,
«Libijskie straszne i Maurów zjadliwe.
«A choćby i tych posiłków nie było,
«Umrzeć za wolność i ojczyznę miło.»
Ledwo co skończył, wesołe okrzyki,
Miłe szemrania natychmiast powstały.
Tak gdy po mrozach słoneczne promyki
Rzezwić wszczynają świat zimnem zmartwiały,
Ciepłe nieznacznie powstają wietrzyki;
Topią się zlekka lodowe kryształy.
Trawki się krzepią, ptactw wrzaski radosne,
Po smutnej zimie wdzięczną głoszą wiosnę.
Lubo wśród pola uczyniona rada,
Gryzander jednak na siebie to bierze,
Aby bezpiecznie spoczęła gromada,
I zmordowani ucieczką rycerze.
A gdy o miejsce sposobne się bada,
Postrzegł zdaleka obszerne śpichlerze.
Tam marsz obraca, i nie bez przyczyny,
Gdzie myśli znaleść dobre magazyny.
Od lat czterdziestu lichwiarz zakamiały,
Zdarłszy dziedzica, w tym folwarku gościł.
Zdradnemi matactw wsparty foljały,
Na cudzą pracę prawo sobie rościł.
A bardziej głodem, niż laty znędzniały,
W Boga nie wierzył, a w niedzielę pościł.
Bez cnoty, serca, i punktu honoru,
Strażnikiem tylko był swojego zbioru.
Szczodre w obfitych darach przyrodzenie,
Na jego dobro próżno się siliło.
Żałował wody, gdy gasił pragnienie,
Słońca nie lubił, że darmo świeciło.
Pasły się w gumnach szczury nieskończenie,
A zboże w styrtach butwiało i gniło.
Tam orszak myszy gdy coraz się mnożył,
Czekając wsparcia, obozem rozłożył.
Co też poczyna Duchna nieszczęśliwa?
Jeszcze mnie o to nikt dotąd nie spytał.
Jęczy nad grobem Filusia wpół żywa;
Klnie los, co nagle faworyta schwytał.
Łączy się z żalem nienawiść zjadliwa,
Z jej oczu każdy rozpaczby wyczytał.
Codzień promienie jutrzenki uprzedza,
I grób miłego Filusia nawiedza.
Śmieje się w duchu Popiel z kota straty;
Lecz rozpacz córki martwi go niezmiernie.
Wymyśla różne igrzysk alternaty.
Co było różą, teraz dla niej ciernie.
Amanci, którzy przyjechali w swaty,
Wzgardzeni, chociaż usługują wiernie.
Na tem chce przestać xiężniczka koniecznie,
Albo się zemścić, albo płakać wiecznie.
Bić się z myszami nie bardzo przystoi;
Przecież chce wojny jej zajadłość wściekła.
Nie bić się; znowu o córkę się boi,
Pamiętny na to, co pierwej wyrzekła.
Połowem myszy może się ukoi;
Lecz próżne łapki, każda z nich uciekła.
Sprawiwszy przeto królewską biesiadę,
Ministrów, dworzan, zwoływa na radę.