Nędznicy/Część druga/Księga ósma/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nędznicy |
Wydawca | Księgarnia S. Bukowieckiego |
Data wyd. | 1900 |
Druk | W. Dunin |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Misérables |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Kto był w trumnie? wiemy. Jan Valjean.
Jan Valjean tak się urządził, by żyć wewnątrz trumny i prawie oddychał.
Rzecz dziwna, do jakiego stopnia spokojne sumienie czyni spokojnym o resztę. Cała kombinacja, obmyślona przez Jana Valjean od wczoraj postępowała szybko w wykonaniu. Jak Fauchelevent, liczył na ojca Mestienne. Nie wątpił o pomyślnym końcu. Nigdy położenie nie było krytyczniejszem, ani zupełniejszą spokojność.
Cztery deski trumny wydają z siebie jakąś straszną ciszę. Zdawało się, że pokój, jakiego doznawał Jan Valjean miał w sobie coś z pokoju umarłych.
Z głębi trumny mógł śledzić i śledził wszystkie przemiany strasznego dramatu, który odgrywał ze śmiercią.
Wkrótce potem, gdy Fauchelevent skończył zabijanie wieka, Jan Valjean uczuł, że go wynoszą, potem wiozą. Gdy zmniejszyło się trzęsienie, poznał, że zjechano na drogę niebrukowaną, na bulwary. Z głuchego turkotu odgadł, że przejeżdżano most Austerlicki. Przy pierwszym przystanku zrozumiał, że zatrzymano się przed cmentarzu, po drugim powiedział sobie: otóż i dół.
Nagle uczuł, że ręce chwytają trumnę, potem jakieś ostre tarcie po deskach, domyślił się, że zawiązywano sznur około trumny, by ją spuścić do dołu.
Potem uczuł się jakby nieprzytomnym.
Prawdopodobnie żałobnicy i grabarze nie utrzymali równowagi w trumnie i spuścili wprzód głowę niż nogi. Przyszedł do siebie zupełnie, gdy uczuł, że leży poziomo i nieruchomy. Był na dnie dołu.
Uczuł trochę chłodu.
Nad nim rozległ się głos lodowaty i uroczysty.
Usłyszał wymawiane tak zwolna, że mógł zapamiętać wyrazy łacińskie, których nie rozumiał.
— Qui dormiunt in terrae pulvere evigilabunt; alii in vitam aeternam et alii in opprobium ut videant semper.[1]
Głos dziecinny rzekł:
— De profundis.
— Głos poważny rozpoczął znowu:
— Requiem aeternam dona ei Domine.
Głos dziecinny odpowiedział:
— Et lux perpetua luceat ei.
— Uczuł coś lekko padające na wieko, niby krople deszczu. Prawdopodobnie była to woda święcona.
Pomyślał sobie: Wkrótce się to skończy. Trochę cierpliwości jeszcze. Ksiądz odejdzie. Fauchelevent zabierze Mestienna na wino. Zostawią mię, potem powróci sam Fauchelevent i wyjdę. Potrwa to z dobrą godzinę.
Głos poważny odezwał się:
— Requiescat in pace.
Głos dziecinny odpowiedział:
— Amen.
Jan Valjean wytężył słuch i usłyszał jakby oddalające się kroki.
— Odchodzą — pomyślał. — Zostaję sam.
Nagle uczuł nad głową huk, jak uderzenie piorunu.
To ziemia rzucona łopatą na trumnę.
Drugi raz spadła ziemia.
Zatkała się jedna z dziurek, któremi oddychał.
Trzeci raz spadła ziemia.
Potem czwarty.
Bywają rzeczy silniejsze od najsilniejszego człowieka. Jan Valjean zemdlał.
- ↑ „Którzy śpią w prochu ziemi, obudzą się; jedni do życia wiecznego, drudzy na niesławę, aby widzieli ją zawsze“.