Nędznicy/Część druga/Księga piąta/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nędznicy |
Wydawca | Księgarnia S. Bukowieckiego |
Data wyd. | 1900 |
Druk | W. Dunin |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Misérables |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Uszedłszy trzysta kroków stanął w miejscu, gdzie ulica rozpada się na dwie odnogi, z których jedna skręca na lewo, druga idzie prosto na prawo. Jan Valjean miał przed sobą jakby dwa ramiona litery Y. Które wybrać?
Nie wahał się i obrał prawe.
Dlaczego?
Bo ramię lewe prowadziło na przedmieście, to jest do miejsc zamieszkałych, a prawe w pole, to jest ku miejscom pustym.
Jednakże nie szli już tak prędko. Kroki Cozetty opóźniały chód Jana Valjean.
Wziął ją znowu na ręce. Cozetta wsparła głowę na ramieniu poczciwca i nie rzekła ani słowa.
Czasami obracał się i patrzał za siebie. Starannie obierał zawsze ciemną stronę ulicy. Ulica ciągnęła się prosto przed nim. Obrócił się dwa lub trzy razy, nie zobaczył nikogo, milczenie było zupełne, szedł więc dalej nieco spokojniejszy. Nagle obróciwszy się raz jeszcze, zdawało mu się, że widzi w części ulicy, którą minął, coś poruszającego się zdaleka w ciemnościach.
Rzucił się naprzód w nadziei, że znajdzie jaką uliczkę boczną, w której się skryje i raz jeszcze zmyli pogonie.
Doszedł do muru.
Mur ten wszakże nie przeszkadzał iść dalej; był on ścianą uliczki poprzecznej kończącej ulicę, którą szedł Jan Valjean.
I tu trzeba było się zdecydować; zwrócić na prawo lub na lewo.
Spojrzał na prawo. Uliczka ciągnęła się między budowlami, które były wozowniami i stodołami; i w końcu nie miała wyjścia. Wyraźnie w głębi widać było mur biały.
Spojrzał na lewo. Z tej strony uliczka była otwarta i po dwustu krokach schodziła się z inną ulicą. Z tej więc strony było zbawienie.
Już Jan Valjean miał zawrócić — na lewo, by dojść do ulicy którą widział zdaleka, gdy spostrzegł na jej rogu coś niby posąg czarny nieruchomy.
Był to człowiek oczywiście postawiony na czatach, który czekał nań tamując drogę.
Jan Valjean cofnął się.
Był teraz w punkcie Paryża między przedmieściem Św. Antoniego i Rapée, jednym z tych, które świeże, roboty publiczne zmieniły, oszpeciwszy według jednych, ozdabiając je wedle drugich. Znikły ogrody, szychty drzewa i stare budynki. Dziś są tam wielkie ulice zupełnie nowe, place, cyrki, hippodromy, dworce kolei żelaznej i więzienie: postęp jak widzimy, wraz z dodatkiem karnym.
Przed laty pięćdziesięciu, w ukształconym na podaniach języku ludowym, uporczywie nazywającym Instytut Czterema Narodami, a Operę komiczną Feydeau, miejsce, do którego doszedł Jan Valjean nazywało się Picpus mały. Brama Św. Jakóba, brama Paryzka, rogatka Sierżantów, Świniarki, Galjota, Celestyni, Kapucyni, Wałek, Błocko, Drzewo krakowskie, Małopolska, Picpus mały — są to nazwiska starego Paryża, które dożyły nowego. Pamięć ludu unosi się nad gruzami przeszłości.
Picpus mały, który zresztą zaledwie istniał i zawsze był tylko jakby zarodkiem osobnego cyrkułu, miał postać klasztorną hiszpańskiego miasta. Drogi mało brukowane, ulice niezabudowane prawie. Prócz dwóch lub trzech ulic, o których mówić będziemy, zresztą mury i samotność. Ani jednego sklepu, żadnego powozu; ledwie tu i owdzie paliła się w oknach świeca; po dziesiątej wszelkie światło gasło. Ogrody, klasztory, szychty drzewa, sady, rzadkie małe domki, mury tylko wysokie jak kamienice.
Taką była ta dzielnica w ostatnim wieku. Już rewolucja srodze ją nadwerężyła. Republikańska dyrekcja budowli publicznych burzyła, przebijała, dziurawiła ten cyrkuł. Tu były składy gruzu. Przed laty trzydziestu dzielnica ta znikała, ustępując miejsca nowym budowlom. Dziś nie pozostało z niej ani śladu.
Picpus mały, którego nie ma wcale śladów na teraźniejszych planach miasta, wyraźnie jest oznaczony na planie 1727 r. wydanym w Paryżu u Dyonizego Thierry przy ulicy św. Jakóba naprzeciw ulicy Plâtres i w Lyonie u Jana Girin przy ulicy Mercière. Picpus mały ma dwie ulice w kształcie litery Y, utworzonej ulicą Chemin Vert St. Antoine, dzielącą się na dwie ulice: na lewo biorącą nazwę małej uliczki Picpus, a na prawo ulicy Polonceau. Dwa ramiona Y łączyły się u wierzchołka rodzajem wału, który miał nazwę ulicy Droit Mur. Tu kończyła się ulica Polonceau; mała ulica Picpus szła dalej aż do rynku Lenoir. Idąc do Sekwany, dochodziło się do końca ulicy Polonceau, mając po lewej stronie ulicę Droit Mur, a nagle zawróciwszy przy rogu prawym, przed sobą mur tej ulicy, po prawej zaś stronie przerwane przedłużenie ulicy Droit Mur bez wyjścia zwane niecałą ulicą Genrot.
Tu właśnie był Jan Valjean.
Jakeśmy powiedzieli, zobaczywszy czarną postać stojącą na czatach w rogu ulicy Droit Mur i małej ulicy Picpus, cofnął się. Nie było wątpliwości. Widmo go szpiegowało.
Co czynić?
Zawrócić w tył już było zapóźno. To co przed chwilą widział poruszające się w cieniu w tyle za sobą, niewątpliwie był to Javert ze swą zgrają. Prawdopodobnie Javert wszedł już na ulicę, w końcu której był Jan Valjean. Widocznie Javert znał te kręte miejsca i przedsięwziął środki ostrożności, posyłając jednego dla strzeżenia wyjścia. Domysły te tak podobne do oczywistości, niby garść prochu nagłym wiatrem uniesiona, zakołowały w biednej głowie Jana Valjean. Przyjrzał się niecałej ulicy Genrot; zamknięta. Przyjrzał się małej uliczce Picpus, tam placówka. Widział tę ponurą postać rysującą się czarno na bruku oświeconym promieniami księżyca. Iść naprzód, to zejść się z tym człowiekiem. Cofnąć się to spotkać Javerta. Jan Valjean czuł, że wpadł w matnię, która go ściskała z daleka, i z rozpaczą spojrzał w niebo.