Nędznicy/Część druga/Księga piąta/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nędznicy |
Wydawca | Księgarnia S. Bukowieckiego |
Data wyd. | 1900 |
Druk | W. Dunin |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Misérables |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Dla lepszego zrozumienia tego co niżej opowiemy, trzeba sobie dokładnie przedstawić uliczkę Droit Mur, a szczególniej róg zostawiony na lewo, przy skręcie z ulicy Polonceau na tę uliczkę. Na całej uliczce Droit Mur aż do małej ulicy Picpus ciągnął się rzęd domków niepoczesnej powierzchowności; na lewo stał jeden, gmach surowej miny, złożony z wielu mieszkań stopniowo wznoszących się w górę jednem lub dwoma piętrami, w miarę jak się zbliżało do małej ulicy Picpus, tak iż budynek ten bardzo wysoki od strony małej ulicy Picpus, był niziuteńki od ulicy Polonceau. Tu, w rogu, o którym mówiliśmy, kończył się on nizkim murem. Mur ten nie stanowił właściwego rogu ulicy, ale był zaklęśniętą ścianą, której końców nie widać było ani z ulicy Polonceau, ani z ulicy Droit Mur.
Od dwóch rogów tej ściany mur ciągnął się ulicą Polonceau aż do domu pod Nr. 49 i na ulicę Droit Mur, gdzie był nierównie krótszy, aż do posępnego budynku o którym mówiliśmy, którego przecinał szczyt tworząc tym sposobem na ulicy nowy kąt zaklęsły. Szczyt ten muru miał ponurą postać; jedno tylko było w nim okno, albo raczej dwie okiennice cynkowe zawsze zamknięte.
Opis nasz miejscowości jest najściślej wierny i zapewne obudzi dokładne wspomnienia w umyśle dawnych mieszkańców tego cyrkułu.
Ścianę narożną, zapełniało coś nakształt wrót olbrzymich, lichego pozoru. Było to niekształtne wiązanie z desek prostopadłych, u góry szerszych niż u dołu, spojonych długiemi poprzecznemi sztabami żelaza. Obok brama zwyczajnej wielkości wybita w murze widocznie nie dawniej, jak przed pięćdziesięciu laty.
Po nad ścianą narożną widać było gałęzie lipy, bluszcz okrywał mur od strony ulicy Polonceau.
Wobec zbliżającego się niebezpieczeństwa, coś ciągnęło Jana Valjean do tego samotnego i jak się zdawało, mieszkalnego budynku. Szybko przebiegł go oczyma. Powiedział sobie, że jeśli mu się uda dostać wewnątrz, może być ocalony. Myśl ta obudziła w nim nadzieję.
W środkowej części przodu tego budynku, od strony ulicy Droit Mur były przy wszystkich oknach różnych piętr stare ołowiane rynienki z rurkami. Różne odnogi rurek, wychodzące z głównej rury łączyły się u wszystkich rynienek, tworząc jakby jedno drzewo. Te gałęzie rur tysiącznemi zakrzewieniami naśladowały stare ogołocone z liści latorośle winne, wijące się na przednich ścianach dawnych budynków folwarcznych.
Ten dziwny szpaler gałązi blaszanych i żelaznych, najprzód zwrócił uwagę Jana Valjean. Posadził Cozettę przy barjerze, zalecając milczenie i pobiegł do miejsca, gdzie główna rura dotykała ziemi. Może z jej pomocą dałoby się wedrzeć na wierzch, wejść do domu. Ale rura była zniszczona, na nic nieprzydatna i ledwie trzymała się ściany. Przytem wszystkie okna tego ponurego gmachu były okratowane grubemi prętami żelaza, nawet pod strychem. Dalej promienie księżyca zupełnie oświecały facjatę, i człowiek stojący na rogu ulicy widziałby pnącego się w górę Jana Valjean. Nakoniec co zrobić z Cozettą, jak ją wciągnąć na dom trzypiętrowy?
Zaniechał myśli wdzierania się po rurze i czołgnął wzdłuż muru ku ulicy Polonceau.
Gdy doszedł do ściany narożnej, przy której zostawił Cozettę, zauważył, że tam nikt go nie mógł dojrzyć. Wytłumaczyliśmy powody, dla których z żadnej strony nie był widzialny. Prócz tego stał w cieniu. Wreszcie były dwie bramy. Możeby dało się którą wyważyć. Mur, nad którym widział lipę i bluszcz oczywiście wychodził na ogród, w którym chociaż nie było jeszcze liści na drzewach, można się było jako tako ukryć i przepędzić resztę nocy.
Czas upływał. Należało szybko działać.
Obmacał bramę i zaraz poznał, że była zabitą z zewnątrz i ze środka.
Z większą nadzieją zbliżył się do drugiej wielkiej bramy. Była strasznie stara i zrujnowana, sam jej ogrom czynił ją mniej trwałą, deski przegniłe, wiązania żelazne, których było trzy, rdzą zjedzone. Można było oderwać stare żelaztwa.
Przypatrzywszy się dobrze przekonał się, że to nie była brama. Nie miała ani zawias, ani wiązadeł, ani szczeliny w środku. Tu i owdzie przybite były poprzeczne sztaby żelazne bez związku z sobą. Przez szpary w deskach widział mur i kamienie grubo ociosane, które istniały jeszcze przed dziesięciu laty. Z przerażeniem poznał, że pozorna brama była poprostu zewnętrzną ścianą drewnianą budynku do którego była przypartą. Łatwo było oderwać deski, ale za deskami spotykało się z murem.