Nędznicy/Część druga/Księga siódma/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Victor Hugo
Tytuł Nędznicy
Wydawca Księgarnia S. Bukowieckiego
Data wyd. 1900
Druk W. Dunin
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Misérables
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
KSIĘGA SIÓDMA.
NAWIAS.
I.
Klasztor, idea oderwana.

Książka ta jest dramatem, którego pierwszą osobą jest nieskończoność.
Człowiek jest drugą.
A zatem, gdyśmy spotkali na drodze klasztor, musieliśmy zajść do niego. Czemu? Bo klasztor właściwy zarówno wschodowi jak zachodowi, zarówno starożytności jak czasom nowożytnym, zarówno pogaństwu, buddyzmowi i mahometanizmowi jak chrześciaństwu, jest przyrządem optycznym, przez który człowiek patrzy w nieskończoność.
Nie tu miejsce rozwijać nad miarę pewne ideje; jednakże, zastrzegając sobie zupełną swobodę sądu, ścisłą, nawet surową sprawiedliwość, posuniętą aż do oburzenia, oświadczyć musimy, że ilekroć spotykamy w człowieku nieskończoność, dobrze lub źle zrozumianą, zawsze przejmuje nas głębokie uczucie uszanowania. W synagogach, meczetach, pagodach i wigwamach jest strona brzydka, którą przeklinamy, ale jest i szczytna strona, przed którą uchylamy czoła. Co za przedmiot rozmyślania dla ducha, jakie źródło marzeń nieprzebrane! Odblask boży na murze ludzkim.






II.
Klasztor, fakt historyczny.

Ze stanowiska dziejów, rozumu i prawdy, stan mnisi zasługuje na potępienie.
Gdy klasztory zbyt są liczne w jakim kraju, stają się zatorem cyrkulacji, zakładami zawalającemi drogę, ogniskami lenistwa tam, gdzie są potrzebne ogniska pracy. Zgromadzenia zakonne są tem dla gmin społecznych, czem jemioła dla dębu, czem brodawka dla ciała ludzkiego. Dobrobyt ich i pomyślność są zubożeniem kraju. System klasztorny dobry w początkach cywilizacji, zdolny poddać zwierzęcość pod panowanie ducha, jest zły w wieku męzkim ludów. Prócz tego, gdy jego karność się rozwalnia, gdy wpada w rozprężenie i nierząd, nie przestając dawać przykładu, staje się złym z tych samych powodów, które czyniły go zbawiennym w czasach jego nieskażoności.
Czas klauzur przeminął. Klasztory dobre do pierwiastkowego wychowania cywilizacji nowoczesnej, stanęły na zawadzie jej wzrostowi, a dziś jej rozwojowi szkodzą. Jako instytucja i szkoła kształcąca człowieka, klasztory dobre w dziesiątym wieku, wątpliwej wartości w piętnastym, są nieznośne w dziewiętnastym wieku.
Trąd mnisi zjadł prawie do kości dwa przedziwne narody, Włochy i Hiszpanję, z których jedne przez długie wieki były światłem, druga blaskiem Europy, i w naszych czasach dwa te szlachetne ludy zaczynają dopiero przychodzić do zdrowia...
Klasztor, zwłaszcza klasztor żeński, jaki w początkach bieżącego stulecia ukazuje się jeszcze we Włoszech, Hiszpanji i Austrji, jest jednym z najposępniejszych wizerunków czasów średniowiecznych. Klauzura, średniowieczna klauzura, jest punktem zbornym wszelkiej zgrozy. Właściwy klasztor katolicki pełen jest czarnych promieni śmierci.
Nadewszystko klasztor hiszpański jest grobowy. Tu w ciemności wznoszą się pod sklepieniami nocy pełne, pod dojrzane zaledwie w mroku kopuły, olbrzymie ołtarze, wysokie jak katedralne kościoły; tu na łańcuchach wiszą ogromne krucyfiksy białe; tu obnażone Chrystusy z kości słoniowej leżą rozciągnięte na hebanie, bardziej niż krwawe, krew sączące, straszne i wspaniałe, w łokciach sterczą nagie kości, na kolanach widać odartą skórę, w ranach krwawe ciało, głowa otoczona srebrną koroną cierniową, ręce przebite gwoździami złotemi, rubinowe krople krwi spływają z czoła, a djamentowe łzy z oczów. Djamenty i rubiny zdają się być mokre i do łez pobudzają klęczące tam w cieniu istoty zasłonione, których plecy ranią włosiennice i bicze z żelaznemi końcami, których łona kaleczą plecionki łozinowe, a kolana odziera modlitwa; kobiety co się mają za oblubienice, widma mieniące się serafinami. Czy kobiety te myślą? nie. Mają li wolę? nie. Kochają może? nie. Czy żyją? nie. Ich nerwy stały się kośćmi, ich kości kamieniami. Ich zasłona jest tkaniną z cieniów. Oddech pod zasłoną zda się być jakiemś tragicznem tchnieniem śmierci. Ksieni potwora, uświęca je i przerażone w kamień obraca. Jest tu niepokalaność — dzika. Takie są stare klasztory hiszpańskie. Jaskinie strasznej pobożności, pieczary dziewic, miejsca okrutne.
Hiszpanja katolicka jest bardziej rzymską, od samego Rzymu. Klasztor hiszpański był ideałem klasztoru. Czułeś tam Wschód...
Dziś obrońcy przeszłości, nie śmiejąc zaprzeczać tym rzeczom, wzięli się na sposób, i zbywają je uśmiechem. Stało się modą wygodną a dziwną, niszczyć objawienia historji, osłabiać objaśnienia filozofji i wyrzucać wszystkie fakta kłopoczące i kwestje ponure. Przedmioty deklamacyi, mówią zręczniejsi. Deklamacje, powtarzają za nimi głupcy. Jan Jakób, deklamator; Diderot, deklamator; Voltaire, broniący pamięci Calasa, Labarra i Sirwena, ofiar fanatyzmu, deklamator. Nie pamiętamy już kto w ostatnich czasach odkrył, że Tacyt był deklamatorem, że Neron był ofiarą, i że doprawdy należało się ulitować „nad biednym Holofernesem.“
Nie tak łatwo jednakże dadzą się zbić fakta: stoją uporczywe. Autor tej książki na własne oczy widział o ośm mil od Brukseli i — w tem miejscu każdy ma pod ręką wieki średnie — w opactwie Villiers, loch więzienny na łące, która była niegdyś podwórkiem klasztoru, i nad brzegiem Dyly, pięć murowanych więzień na pół pod ziemią, na pół pod wodą. Były to straszne in pace. W każdem z tych więzień są jeszcze resztki drzwi żelaznych, kloaki, otwór zakratowany dwie stopy nad rzeką, a wewnątrz sześć stóp nad ziemią lochu. Cztery stopy rzeki płyną zewnątrz wzdłuż muru. Ziemia jest zawsze mokra. Łożem mieszkańca in pace była ta mokra ziemia. W jednem z więzień jest kawałek obroży przykutej do muru. W innem widzieliśmy rodzaj skrzyni kwadratowej z czterech płytów granitowych zbyt krótkiej, by można leżyć, zbyt płytkiej, by można siedzieć. Sadzano wewnątrz istotę żyjącą i przykrywano kamiennem wiekiem. Tak jest. To się widzi, tego się dotyka. Te in pace, więzienia, drzwi żelazne, obroże i wysokie okienko, u spodu którego płynie rzeka, ta skrzynia kamienna zamknięta granitowem wiekiem jak grób, z tą, różnicą, że nieboszczykiem był tu człowiek żyjący, ta ziemia błotnista, dół kloaki i mury sączące wodę — to są deklamatorowie!






III.
Pod jakim warunkiem można szanować przeszłość.

Mnichostwo, jakie istniało w Hiszpanji i jeszcze istnieje w Tybecie, jest dla cywilizacji rodzajem suchot. Wstrzymuje życie w biegu, po prostu wyludnia. Klauzura — to kastracja. Mnichostwo było plagą Europy. Dodajmy, do tego, tak często zadawane gwałty sumieniu, przymusowe powołania, feodalność wspierającą się na klauzurze, prawo starszeństwa wrzucające do stanu mnisiego nadmiar rodzeństwa, okrócieństwa o których mówiliśmy, owe in pace, zamknięte usta, zamurowane mózgi, tyle nieszczęsnych umysłów zakutych w więzach ślubów wiecznych, przywdzianie habitu — to pogrzebanie dusz żywcem. Dodaj męczarnie jednostek do poniżenia narodowego, a ktokolwiek jesteś, zadrżysz na widok habitu i zasłony, dwóch całunów wynalazku ludzkiego.
Jednakże z pewnych względów i w pewnych miejscach, na przekór filozofji, na przekór postępowi, mnichostwo uporczywie trzyma się w pełni dziewiętnastego wieku, owszem, w tej chwili świat ucywilizowany ze zdumieniem patrzy na dziwaczne zaostrzenie ascetyzmu. Uporczywość, z jaką stare instytucje usiłują się uwiecznić, podobną jest do uporu zapleśniałej pomady, któraby koniecznie rada umaścić twe włosy, do roszczenia zgniłej ryby, któraby chciała być zjedzoną, do zawziętości dziecinnego ubrania, coby pragnęło przyodziać mężczyznę, do czułości trupów, któreby wstawszy z grobu, całowały żyjących.
Niewdzięczny! woła ubranie. Osłaniałem cię w czasie niepogody. Dlaczego mię nie chcesz? Pochodzę z otwartego morza, mówi ryba. Byłam różą, dodaje pomada. Kochałem cię, powiada trup. Ucywilizowałem cię, mówi klasztor.
Na wszystko jedyna odpowiedź: Tak! Niegdyś.
Marzyć o nieskończonem przedłużeniu bytu rzeczy zmarłych, i panowaniu ludzi nabalsamowanych, restaurować podszarzane doktryny, pozłacać relikwie, pobielać klasztory, odświeżać przesądy, odżywiać fanatyzmy, odbudowywać mnichostwo, wierzyć w zbawienie społeczeństwa przez rozmnożenie pasożytów, narzucać przeszłość teraźniejszości — wydaje się to dziwnem. A jednak są teoretycy zdolni do takich teorji. Teoretycy ci, ludzie zkądinąd dowcipni, postępują sobie bardzo prostym sposobem, nakładają na przeszłość pokost, który zowią porządkiem społecznym, prawem boskiem, moralnością, rodziną, poszanowaniem przodków, starożytną powagą, świętem podaniem, legalnością, religją; i obchodzą świat wołając: Patrzcie! to trzeba przyjąć, poczciwi ludzie! — Logikę tę znali starożytni. Praktykowali ją wróżbici. Potarłszy kredą jałówkę czarną, mówili: Jest biała. Bos cretatus.
Co do nas, tu i owdzie szanujemy przeszłość, wszędzie ją oszczędzamy, byle zgodziła się być trupem. Jeśli chce żyć, napadamy na nią i usiłujemy zabić.
Przesądy, bigoterja, świętoszkostwo, zabobony, te poczwary jakkolwiek są widmami, uporczywie żyć pragną; nieujęte jak dym, mają zęby i pazury; trzeba je ścisnąć mocno i wypowiedzieć im wojnę śmiertelną: jest to bowiem jedna z fatalności człowieczeństwa, że skazanem jest na wieczną walkę z widmami. Trudno schwycić cień za gardziel i powalić na ziemię.
Walczmy, ale rozróżniajmy. Prawda ma to sobie właściwego, że nie wpada w ostateczności. Co za potrzeba przesądzać? Są rzeczy, które należy zniszczyć, i są także, które po prostu trzeba tylko wyjaśnić, wyświecić. Życzliwe i poważne badanie — azaliż to nie siła. Nie wnośmy pożogi tam, gdzie dostateczne jest światło.
Otóż, żyjąc w dziewiętnastym wieku, w ogóle i z zasady przeciwni jesteśmy klauzorom ascetycznym u wszystkich ludów, w Azji jak w Europie, w Indjach jak w Turcji. Klasztory, to trzęsawiska. Zgnilizna ich jest widoczną, stagnacja niezdrową, fermentacja nabawia ludy gorączek i wycieńcza je; ich rozmnożenie staje się plagą egipską. Nie możem bez trwogi pomyśleć o tych krajach, gdzie fakirowie, bonzowie, świętoszki, anachoreci, marabuci, mnichy siamskie i derwisze roją się jak niezliczone robactwo.
To powiedziawszy, pozostaje nam kwestja religijna. Kwestja ta ma pewne strony tajemnicze, prawie straszne; pozwalamy sobie przyjrzeć się im zbliska.






IV.
Klasztor ze stanowiska zasad.

Ludzie ci łączą, się i mieszkają razem. Na mocy jakiego prawa? na mocy prawa stowarzyszenia.
Zamykają się u siebie. Na mocy jakiego prawa? na mocy prawa, które ma każdy człowiek otwierać i zamykać drzwi swoje.
Nie wychodzą. Na mocy jakiego prawa? na mocy prawa, pozwalającego wychodzić i wracać, a tem samem obejmującego prawo pozostawania w domu.
Cóż oni tam robią u siebie?
Mówią po cichu, spuszczają oczy, pracują. Wyrzekają się świata, zgiełku miast, zmysłowości, rozkoszy, próżności, pychy i osobistych interesów. Odziani są grubem suknem, lub grubem płótnem. Żaden z nich nie ma swojej własności. Wchodząc tam, bogacz staje się biednym. Cokolwiek ma, oddaje wszystkim. Kto był tem, co nazywają szlachcicem i wielmożnym panem, jest równy temu, który był chłopem. Dla wszystkich jednaka cela. Wszystkim golą głowy, wszyscy noszą ten sam habit, jedzą ten sam chleb czarny, śpią na tej samej słomie, umierają na tym samym prochu. Ten sam worek na plecach, ten sam postronek opasuje biodra. Jeśli postanowią chodzić boso, wszyscy chodzą boso. Choćby między niemi był książę, książę staje się takim samym cieniem jak inni. Nie ma tytułów. Nawet nazwiska familijne zniknęły. Noszą tylko imiona pospolite. Wszyscy ugięli się pod równością imion chrzestnych. Rozerwali węzły rodziny cielesnej, i utworzyli w zgromadzeniu rodzinę duchowną. Nie mają już żadnych krewnych, albo raczej wszyscy ludzie są ich krewnemi. Pomagają ubogim, pielęgnują chorych. Wybierają tych, którym służą. Mówią do siebie: bracie.
Przerywasz mi i wołasz: Ależ to klasztor idealny!
Dość mi, że taki klasztor jest możliwy, już powinienem go wziąć w rachubę.
Ztąd pochodzi, że w poprzedzającej księdze mówiłem z uszanowaniem o klasztorze. Usunąwszy średnie wieki, usunąwszy Azję, zastrzegłszy kwestję historyczną i polityczną, zapatrując się ze stanowiska czysto filozoficznego, nie wdając się w polemikę potrzeb czasowych, i przypuszczając, że klasztory są bezwarunkowo dobrowolne i nie zawierają nic przymuszonego, zawsze patrzyć będą na zgromadzenia zakonne z pewną powagą pełną względów, a niekiedy pobłażania. Każde zgromadzenie jest społeczeństwem; gdzie jest społeczeństwo, tam jest prawo.
Idźmy dalej.
Ci mężczyźni lub te kobiety, zamknięci między czterema murami, odziewają się siermięgą, są równi, nazywają się braćmi; dobrze, ale czynią jeszcze coś innego?
Tak.
Cóż takiego?
Patrzą na cień, klękają i składają ręce.
Co to znaczy?






V.
Modlitwa.

Modlą się.
Do kogo?
Do Boga.
Modlą się do Boga, co znaczy to słowo?
Czy jest nieskończoność za nami? Ta nieskończoność czy jest jedną, nieustającą, nierozdzielną; czy jest koniecznie rzeczywistą ponieważ jest nieskończoną, i gdyby jej zabrakło materji, czy nie byłaby ograniczona? czy jest koniecznie rozumną, ponieważ jest nieskończoną, i gdyby jej zabrakło rozumu, czy byłaby skończoną? Czy ta nieskończoność budzi w nas pojęcie treści istnienia, kiedy sobie samym możem przypisywać tylko pojęcie bytu? Czyli innemi słowy, czy jest istotą bezwzględną, od której zależymy?
Czy razem z nieskończonością zewnątrz nas będącą jest także w nas samych nieskończoność? Dwie te nieskończoności (co za straszna liczba mnoga!) nie podlegają jedna drugiej. Czy druga nieskończoność, że tak powiem nie leży pod pierwszą? czy nie jest zwierciadłem, odbiciem, odgłosem, przepaścią ześrodkowującą w sobie inną przepaść? Czy ta druga nieskończoność jest także rozumną? Czy myśli? kocha? ma wolę? Jeżeli dwie nieskończoności są rozumne, każda z nich ma zasadę woli, i jest jaźń w nieskończoności niebieskiej, jak jest jaźń w nieskończoności na ziemi. Jaźń na ziemi, to dusza; jaźń w górze, to Bóg.
Zetknąć myślą nieskończoność ziemską z nieskończonością niebieską, nazywa się modlić.
Nie odejmujemy niczego duchowi ludzkiemu; niweczyć rzecz zła. Trzeba przerabiać i przekształcać. Pewne władze człowieka zwracają się ku nieznanemu, myśl, marzenie, modlitwa. Nieznane jest oceanem. Czem jest sumienie? Busolą nieznanego. Myśl, marzenie modlitwa, to wielkie tajemnicze promienie. Szanujmyż je. Dokąd dążą te majestatyczne wytryski promieni z duszy? — do cienia, to jest do światła.
Wielkość cywilizacji nowoczesnej polega na tem, że niczemu nie przeczy, i niczego nie odmawia ludzkości. Obok prawa człowieka stoi przynajmniej prawo duszy.
Druzgotać fanatyzmy a wielbić nieskończoność, to prawo ogólne. Nie przestajemy na padaniu twarzą pod drzewem stworzenia i na wpatrywaniu się w jego niezmierzone gałęzie gwiazd pełne. Mamy inny jeszcze obowiązek. Pracować nad duszą ludzką, bronie tajemnicy przeciw cudowi, ubóstwiać co jest niepojęte, a odrzucać co niedorzeczne, w rzeczach niewytłumaczonych przyjmować to tylko, co konieczne, wiarę uczynić zdrową, zdjąć z religji przesądy, oczyścić boże drzewo z gąsiennic zabobonu.






VI.
Bezwzględna dobroć modlitwy.

Co do sposobu modlenia się, wszystkie są dobre, byle były szczere. Obróć na wspak książkę do nabożeństwa, a pogrąż się w nieskończoności.
Wiemy, że jest filozofja, która nieskończoności zaprzecza. Jest także filozofja, znana w patologji, która zaprzecza istnieniu słońca; ta filozofja zowie się ślepotą.
Robić z brakującego nam zmysłu źródło prawdy, jest niepospolitą zarozumiałością ślepoty.
Prawdziwie rzecz ciekawa patrzeć na wyniosłe miny filozofji, idącej omackiem, a z uczuciem wyższości i politowania, spoglądającej na filozofję, która widzi Boga. Zda ci się, że słyszysz wołającego kreta: Litość mnie bierze na to ich upodobanie w słońcu!
Wiemy, że są znakomici i potężni ateusze. Ale ci w gruncie, własną potęgą umysłu skierowani ku prawdzie, nie bardzo są pewni czy są ateuszami; cały kłopot z niemi porozumieć się o definicję, a w każdym razie, jeśli nie wierzą w Boga, już tem samem, że są wielkimi myślicielami, dowodzą jego bytności.
Witamy w nich filozofów, chociaż nieubłaganie potępiamy ich filozofję.
Idźmy dalej.
Podziwienia godną rzeczą jest także to, iż tak łatwo zadawalamy się byle słówkiem. Północnej szkole metafizycznej, trochę mgłą przesiąkniętej, zdawało się, że zrobi prawdziwą rewolucję w pojęciach ludzkich, używając wyrazu Wola, zamiast Siła.
W istocie powiedzieć: roślina ma wolę, zamiast: roślina rośnie, byłoby płodnem w następstwa, gdyby dodano: wszechświat ma wolę. Dlaczego? Ponieważ wniosek byłby taki: roślina ma wolę, więc ma jaźń; wszechświat ma wolę, więc jest Bóg.
Co do nas, którzy przeciwnie nic nie odrzucamy a priori, trudniej nam przypuścić z tą szkołą wolę w roślinach, niż zaprzeczać z nią wolę wszechświata.
Przeczyć woli wszechświata, to jest Boga, można jedynie pod warunkiem, że się zaprzeczy nieskończoności. Co było do dowiedzenia.
Zaprzeczenie nieskończoności prowadzi wprost do filozofji Nicestwa. Wszystko staje się „pojęciem umysłu.“
Z taką filozofią wszelkie rozprawy są niemożliwe. Loiczny nihilista wątpi o istnieniu człowieka, z którym rozmawia, nie jest też pewny, czy sam istnieje.
Zapatrując się ze swojego stanowiska, bardzo być może, iż sam uważa siebie tylko za „pojęcie swego umysłu.“
Wszelako nie spostrzega się, że wszystko, czemukolwiek zaprzeczył, przyjmuje hurtem, wymawiając jedynie to słówko: Umysł.
Słowem, filozofia, kończąca wszystko słówkiem Nic, nie otwiera żadnej drogi dla myśli.
Na: Nie, jedyną odpowiedzią jest: Tak.
Filozofia Nicestwa niema żadnej doniosłości.
Nicości nie ma. Zero nie istnieje. Wszystko jest czemsić. Nic nie jest niczem.
Człowiek żyje twierdzeniem bardziej jeszcze, niż chlebem.
Nie dość jest widzieć i pokazać. Filozofia powinna być dzielnością. Jej usiłowaniem i skutkiem winno być polepszenie człowieka. Sokrates musi wstąpić w Adama i wydać Marka Aureljusza; czyli innemi słowy, filozofia winna wydobyć z człowieka szczęśliwości, człowieka mądrości. Zamienić Eden w Lyceum. Umiejętność winna być kordjałem. Używać — co za smutny cel, jaka nędzna ambicja! Bydle używa. Myśleć — oto prawdziwy tryumf duszy. Poddawać myśl pragnieniu ludzi, niby elixir dawać im pojęcie o Bogu, zbratać w nich sumienie z wiedzą, tem tajemniczem stawieniem na oczy uczynić ich sprawiedliwemi — oto zadanie prawdziwej filozofii. Moralność jest rozkwitem prawd. Rozmyślanie wiedzie do czynów. Wiedza bezwzględna winna być praktyczną. Duch ludzki musi oddychać, poić się i karmić ideałem. Tylko ideał ma prawo powiedzieć: Bierzcie, jedzcie i pijcie, to jest ciało moje, to krew moja. Mądrość jest świętą komunją. Pod tym jedynie warunkiem przestaje być jałową miłością wiedzy, a staje się najwyższym i jedynym węzłem, łączącym ludzi, z filozofii wznosi się do wysokości religji.
Filozofja nie powinna być frontonem przystawionym do tajemnicy, aby nań patrzyć do woli, nie wydającym innego skutku nad to, że zadawala ciekawość.
Co do nas, odkładając rozwinięcie naszej myśli do innej sposobności, powiemy tylko, że nie pojmujemy ani człowieka, jako punktu wyjścia, ani postępu, jako celu, bez tych dwóch sił twórczych: wiary i miłości.
Postęp jest celem, ideał jest wzorem.
Co jest ideałem? Bóg.
Ideał, wiedza bezwzględna, doskonałość, nieskończoność, to wyrazy jednoznaczne.






VII.
Ostrożność w sądzie.

Historja i filozofja mają odwieczne obowiązki, które zarazem są bardzo proste; potępić Kaifasza biskupa, Drakona sędziego, Trimalcjona prawodawcę, Tyberjusza cesarza, rzecz jasna, prosta i oczywista, nie mająca w sobie nic zawikłanego. Ale prawo życia na ustroniu, mimo niewłaściwości swoich i nadużyć, winno być uznane i szanowane. Cenobityzm jest zagadką ludzkości.
Gdy mowa o klasztorach, tych schronieniach błędu, ale niewinności, obłąkania, ale dobrej woli, ciemnoty, ale poświęcenia, katuszy, ale męczeństwa, zawsze prawie należy powiedzieć i tak i nie.
Klasztory to sprzeczność. Cel ich — zbawienie, środek — poświęcenie. Klasztor to najwyższe samolubstwo, którego wynikiem jest najwyższe zaparcie.
Abdykować, by królować — taką zdaje się dewiza mnichostwa.
W klasztorze cierpią, by używać. Biorą weksle na śmierć. Na noc ziemską eskontują światło niebieskie. W klasztorze przyjmuje się piekło, jako zadatek przyszłego dziedzictwa w niebiesiech.
Obłóczyny lub przywdzianie habitu, są samobójstwem, które wieczność zapłaci.
Nie zdaje nam się, by w takim przedmiocie stosownemi były żarty. Wszystko tu jest poważne, równie dobre, jak złe.
Sprawiedliwy marszczy brwi, ale nie uśmiecha się złośliwie. Pojmujemy gniew, nie rozumiemy złośliwości.






VIII.
Wiara, prawo.

Jeszcze słów kilka.
Ganimy kościół, gdy wdaje się w intrygi; ganimy władzę duchowną, gdy łakomie pożąda rzeczy doczesnych, ale wszędzie czcimy myślącego człowieka.
Pozdrawiamy klęczących.
Wiara — jest koniecznością człowieka. Biada temu, kto w nic nie wierzy!
Nie dowód to bezczynności, gdy się jest pogrążonym w myślach. Są trudy widome i trudy niewidome.
Rozmyślać — to ciężko pracować; myśleć, to czynić. Założone ręce pracują, złożone do modlitwy działają. Spojrzenia, utkwione w niebo, są czynem.
Thales był cztery lata nieruchomy. Był ojcem filozofji.
Dla nas mnisi nie są próżniakami, ani leniuchami pustelnicy.
Myśleć o Cieniu jest zajęciem ważnem.
Nie osłabiając nic z tego cośmy wyżej powiedzieli, wierzymy, że nieustanna myśl o grobie przystoi żyjącym. W tym względzie kapłan i filozof są zgodni. Trzeba umrzeć. Opat Trapistów daje odpowiedź Horacjuszowi.
Mieszać do życia ciągłą myśl o mogile jest prawem mędrca, jest także prawem ascety. Pod tym względem asceta i mędrzec dążą do jednego.
Jest wzrost materjalny, życzymy go sobie; jest także wielkość moralna, obstajemy przy niej.
Umysły nierozważne i porywcze mówią:
— Po co te postacie nieruchome zwrócone ku tajemnicy? na co się zdały, co czynią?
Niestety! wobec otaczającej nas i czekającej ciemności, nie wiedząc, co z nami pocznie niezmierne rozproszenie, odpowiadamy: Nie masz może szczytniejszego dzieła nad to, którem zajęte są te dusze. I dodajem: Nie masz może użyteczniejszej pracy.
Potrzebni są modlący się zawsze za tych, co się nigdy nie modlą.
Dla nas cała kwestja leży w ilości myśli połączonej z modlitwą.
Leibnitz modlący się — wzniosły widok. Voltaire wielbiący Boga, rzecz piękna. Deo erixit Voltaire.
Jesteśmy za religją przeciw religjom.
Należym do tych, co nie wierzą w modlitwę klepaną bez myśli, ale uznają szczytność modłów ducha.
Zresztą w chwili obecnej, która szczęściem nie wyciśnie swego piętna na dziewiętnastym wieku, w tej chwili, gdy tylu ludzi ma spuszczone czoła i dusze pochylone ku ziemi, wśród tylu żyjących, których moralnością jest używanie, zajętych błahemi i szpetnemi rzeczami materji, ktokolwiek skazuje się na wygnanie, wydaje nam się czcigodnym. Klasztor jest zrzeczeniem się. Ofiara choćby źle skierowana, zawsze jest ofiarą. Ma w sobie coś wielkiego, przyjęcie jako obowiązku tego, co jest wielkim błędem.
Krążąc około prawdy bezstronnie, wyczerpujemy wszystkie względy. Monaster, zwłaszcza klasztor kobiet — bo w naszym wieku kobieta cierpi najwięcej, a to wygnanie do klasztoru jest jej protestacją — klasztor kobiet, uważany w sobie idealnie, ma niezaprzeczenie pewien majestat.
To surowe i milczące istnienie klasztorne, któregośmy wskazali kilka zarysów, nie jest życiem, bo nie jest swobodą, nie jest grobem, bo nie jest końcem; jestto miejsce dziwne, zkąd niby ze szczytu wysokiej, góry widzi się z jednej strony przepaść, w której jesteśmy, z drugiej przepaść, w której będziemy; jest to wąska, mglista granica dzieląca dwa światy, przez obydwa razem oświecona i zaćmiona, gdzie osłabiony promień życia miesza się z błędnym promieniem śmierci: to połowiczny cień grobu.
Co do nas, którzy nie wierzym w to, w co ono wierzą, ale jak one żyjemy wiarą, nie mogliśmy nigdy bez pewnej grozy religijnej i rzewnej, bez politowania pełnego zazdrości patrzeć na te istoty poświęcone, trwożliwe i ufne, na te dusze pokorne i dostojne, co ośmielają się żyć na samych kresach tajemnicy, w postawie wyczekującej między światem już dla nich zamkniętym i niebem jeszcze nie otwartem, obrócone ku światłości, której nie widzą, szczęśliwe jedynie myślą, że wiedzą gdzie szukać tej światłości, wzdychające z przepaści ku nieznajomemu, z okiem utkwionem w nieruchomą ciemność, klęczące, zdumione, drżące, w pewnych godzinach na wpół uniesione głębokiem tchnieniem wieczności.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.