Nędznicy/Część pierwsza/Księga ósma/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Victor Hugo
Tytuł Nędznicy
Wydawca Księgarnia S. Bukowieckiego
Data wyd. 1900
Druk W. Dunin
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Misérables
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.
Javert zadowolony.

Opowiedzmy, co zaszło.
Biło w pół do pierwszej po północy, gdy p. Madeleine opuścił salę posiedzeń sądu kryminalnego w Arras. Wrócił do austerji w sam czas, by odjechać dyliżansem, w którym, jak sobie przypominacie, zamówił miejsce. Przed szóstą rano przyjechał do M. — nad M. — oddał na poczcie list do pana Lafitte i poszedł do infirmerji odwiedzić Fantinę.
Tymczasem zaledwie opuścił salę audjencjonalną sądu kryminalnego, prokurator, ochłonąwszy z pierwszego wrażenia, zabrał głos, ubolewał nad szaleństwem szanownego mera M. — nad — M.; oświadczył, że ten dziwaczny wypadek, który się później wyjaśni, w niczem nie zmienia jego przekonań i żądał na teraz potępienia Champmathieu, oczywiście prawdziwego Jana Valjean. Upór prokuratora w widocznej był sprzeczności z ogólną opinją publiczności, sądu i sędziów przysięgłych. Obrońca z łatwością zbił wnioski prokuratora, twierdząc, że zeznania p. Madeleine, to jest prawdziwego Jana Valjean, przemieniły zupełnie postać sprawy i że oskarżony był w istocie niewinnym. Zakończył cytacją nie nową o pomyłkach sądowych i t. d. i t. d.; prezes, streszczając przebieg procesu, stanął po stronie obrońcy i w kilka minut później sąd przysięgłych uwolnił oskarżonego Champmathieu.
Ale prokuratorowi potrzebny był Jan Valjean i nie mając już Champmathieu’go, chwycił się Madeleine’a.
Bezzwłocznie po uwolnieniu Champmathieu’go, prokurator zamknął się w pokoju radnym z prezesem. Naradzali się „nad potrzebą ujęcia osoby p. mera M. nad M.“ Prokurator napisał ten frazes na nocie swego raportu do prokuratora jeneralnego. Gdy minęło pierwsze wzruszenie, prezes nie bardzo się opierał. Sprawiedliwość musiała być wymierzoną. A przytem, jeśli mamy całą prawdę wyznać, prezes był człowiekiem dobrym i dość rozumnym, lecz zarazem zapalonym rojalistą, raziło go wielce, że mer M. — nad M. — mówiąc o wylądowaniu w Cannes, powiedział: Cesarz a nie Bounaparte.
Wyprawiono więc rozkaz aresztowania. Prokurator wysłał go przez umyślnego kurjera, polecając wykonanie inspektorowi policji Javertowi.
Wiemy, że Javert powrócił do M. — nad M. — zaraz po złożeniu zeznania.
Javert wstawał z łóżka, gdy kurjer wręczył mu rozkaz uwięzienia i dostawienia p. Madelaine.
Kurjer, człek rozgarnięty, należał sam do policji i w kilku słowach objaśnił Javerta o tem, co zaszło w Arras. Rozkaz aresztowania brzmiał, jak następuje; „Inspektor Javert uwięzi osobę Imci p. Madeleine, mera M. — nad M. —, w którym na audjeneji dzisiejszej poznano uwolnionego galernika Jana Valjean“.
Ktoby nie znał Javerta i zobaczył go w chwili, gdy wszedł do przedpokoju infirmerji, wcaleby się nie domyślił tego, co zaszło i powiedziałby, że ma minę najpospolitszą w świecie. Był zimny, spokojny, szpakowate włosy gładko zaczesane na skroniach; wszedł na schody zwolna, jak zwykle. Znający go jednak bliżej, zadrżałby, przypatrzywszy mu się z uwagą. Sprzączka jego halsztucha, zamiast leżeć na karku, przesunęła się pod lewe ucho; był to znak niesłychanego wzburzenia.
Javert regularny jak doskonały zegarek, nie rozumiał zaniedbania ani w obowiązkach, ani w mundurze; surowy dla zbrodniarzy, był także nieubłagany dla guzików swego surduta.
Żeby źle zapiąć sprzączkę halsztucha, doznać musiał wielkiego wzruszenia, któreby nazwać można wewnętrznem trzęsieniem ziemi.
Wszedł spokojnie, wziąwszy po drodze z odwachu kaprala i czterech żołnierzy; pozostawił ich na podwórku i zapytał o pokój Fantiny odźwiernę, która nie powzięła żadnej nieufności, przyzwyczajoną będąc do widoku ludzi zbrojnych, pytających o pana mera.
Stanąwszy pod drzwiami pokoju Fantiny, Javert zakręcił kluczem, zlekka, jak doglądający chorych, lub szpieg, otworzył drzwi i wszedł.
Właściwie mówiąc nie wszedł. Stanął we drzwiach na pół otwartych w kapeluszu na głowie, lewa ręka w surducie zapiętym pod szyję. W zaciśniętej pięści można było widzieć ołowianą gałkę ogromnej trzciny w tyle ukrytej.
Tak stał minutę i nikt nie spostrzegł jego obecności. Nagle Fantina podniosła oczy, zobaczyła go i pokazała panu Madeleine.
W chwili, gdy spojrzenie p. Madeleine spotkało wzrok Javerta. Javert milczący, nieruchomy, był strasznym. Żadne uczucie ludzkie nie może być tak strasznem, jak pewien rodzaj radości.
Był to wzrok szatana, co schwytał potępieńca.
Pewność, że nakoniec trzyma w ręku Jana Valjean, wyraziła na jego twarzy wszystko, cokolwiek miał w duszy. Wzburzone jej dna męty wystąpiły na powierzchnię. Upokorzenie, że trochę zgubił ślady i pomylił się na Champmatieu, ustąpiła miejsca zadowolonej dumie, że od razu tak dobrze odgadł i przez tak długi czas miał trafny instynkt. Zadowolenie Javerta wyraziło się w postawie wszechwładnej. Jego wązkie czoło lśniło się potwornym tryumfem. Miałeś przed oczami całą wystawę zgrozy, jaką obudzić może postać zadowolona.
Javert w tej chwili był w siódmem niebie. Jasno, nie zdając sobie sprawy, ale wiedziony poczuciem swej ważności i powodzenia, wyobrażał sobie, że on, Javert, uosabia sprawiedliwość, światło i prawdę w ich boskim urzędzie tępienia złego. Miał za sobą, dokoła siebie w nieskończonej głębi, władzę, słuszność, osądzoną sprawę, sumienie legalne, pomstę publiczną, wszystkie gwiazdy; bronił porządku, dobywał piorunów z prawa, mścił się za krzywdy społeczeństwa i niósł pomoc sprawiedliwości; zdawało mu się, że go glorja otacza. Jego zwycięstwo miało jeszcze w sobie coś bojowego i wyzywającego; butny, wyniosły, jaśniejący potęgą, roztaczał w błękitach nadludzką bydlęcość srogiego archanioła; straszny cień czynności, którą spełniał, uwidoczniał w jego zaciśniętej pięści blady połysk miecza społecznego. Szczęśliwy i oburzony deptał nogami zbrodnię, zepsucie, bunt, zatracenie, piekło; promieniał, wytępiał, uśmiechał się: była niezaprzeczona wielkość w tym potwornym świętym Michale.
Javert straszny, nie miał w sobie nic nikczemnego.
Prawość, szczerota, otwartość, przekonanie i poczucie obowiązku źle skierowane mogą stać się ohydnemi, ale przy całej ohydzie, nie przestają być wielkie; ich majestat, właściwy sumieniu ludzkiemu, trwa pomimo okropności: są to cnoty, których jedyną wadą, że poszły drogą błędną. Nieubłagana radość uczciwego fanatyka, wśród najsroższego okrucieństwa, zachowuje jakąś ponurą jasność poszanowania godną. Ani się domyślał Javert, że w swem okropnem szczęściu był godzien litości, jak każdy ciemny prostak tryumfujący. Nic dotkliwiej raniącego i straszniejszego nad tę twarz, na której malowało się wszystko, cokolwiek być może najgorszego w dobrem.








Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.