Nędznicy/Część pierwsza/Księga piąta/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nędznicy |
Wydawca | Księgarnia S. Bukowieckiego |
Data wyd. | 1900 |
Druk | W. Dunin |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Misérables |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Wdowa po mnichu była więc na coś przydatna.
Zresztą p. Madeleine nic o tem wszystkiem nie wiedział. Podobnych kombinacji w wypadkach pełno jest w życiu ludzkiem. P. Madeleine miał zwyczaj nigdy prawie nie wchodzić do warsztatu kobiet.
Zarząd tego warsztatu powierzył starej pannie zaleconej mu przez proboszcza; pokładał w niej zupełne zaufanie, bo w rzeczy samej osoba ta była szanowną, sprawiedliwą, nieugiętą, prawą, pełną miłosierdzia, polegającego na dawaniu pomocy, ale nie mającą w równej mierze miłosierdzia, które polega na zrozumieniu słabości ludzkich i ich przebaczeniu. P. Madeleine we wszystkiem na nią się spuszczał. Nieraz najlepsi ludzie zmuszeni są składać swą władzę na innych. Takie mając pełnomocnictwo i przekonana, że dobrze czyni, nadzorczym wytoczyła proces, osądziła, potępiła i zgubiła Fantinę.
Owe pięćdziesiąt franków dała z sumy, którą jej powierzył p. Madeleine na jałmużny i wsparcia dla robotników, z której też nie zdawała rachunku.
Fantina chciała się nająć na służbę; obeszła wszystkie domy. Nikt jej nie przyjął. Miasta opuścić nie mogła, bo jej zapowiedział tandeciarz, u którego wzięła na kredyt nędzne meble: jeżeli wyjedziesz z miasta, każę cię aresztować jak złodziejkę. Właściciel domu, któremu winna była komorne, rzekł: jesteś młoda i ładna, możesz płacić. Podzieliła pięćdziesiąt franków między właściciela i tandeciarza, oddała mu prawie wszystkie meble, zatrzymawszy tylko łóżko, i znalazła się bez pracy, bez zajęcia, z długiem około dwustu franków.
Tymczasem stara kobieta, która jej zapalała świecę, gdy wracała wieczorem, uczyła jej sztuki życia w największym niedostatku. Można obywać się byle czem, można też żyć z niczego. Są to dwie izby; jedna ciemna, w drugiej — zupełna noc.
Fantina nauczyła się obywać bez ognia w zimie, wyrzec ptaka, który codziennie zjadał za szeląg prosa, ze spódnicy robić kołdrę i z kołdry spódnicę, oszczędzać świecę, jedząc wieczerzę przy oknie z przeciwka. Nie mamy wyobrażenia, co niektóre istoty słabe, postarzałe w nędzy i uczciwości, umieją wydobyć z jednego grosza. Oszczędność staje się talentem. Fantina nabyła ten talent szczytny i nabrała odwagi.
W owym czasie mówiła do jednej sąsiadki: — Ba! powiadam sobie: sypiając tylko pięć godzin, resztę czasu pracując, zawsze zarobię na kawałek chleba. Przytem, w smutku je się niewiele. Otóż cierpienia, niespokojność, trochę chleba i zmartwienia wyżywią mię dostatecznie.
W takim smutku byłoby dla niej wielkiem szczęściem mieć przy sobie córkę. Myślała, jakby ją sprowadzić. Ale co począć? maż biedne dziecię dzielić jej nędzę? a przytem zadłużyła się Thenardierom! czem dług zapłacić? a droga! za co ją odbyć?
Stara, co ją nauczyła żyć w niedostatku, była to poczciwa dziewczyna, imieniem Małgorzata, szczerze pobożna, biedna, miłosierna dla ubogich, nawet dla bogatych: umiała tylko podpisać swoje imię i wierzyła w Pana Boga; jest to już wielką nauką.
Podobne cnoty nie są rzadkie w najniższych warstwach społeczeństwa; z czasem przenikną do wyższych. Takie życie ma przed sobą przyszłość.
W pierwszych dniach po opuszczeniu fabryki Fantina wstydziła się pokazać na ulicy.
Gdy wyszła, odgadywała, że ludzie oglądają się za nią i pokazują palcami, wszyscy na nią patrzyli a nikt nie powitał; cierpka i zimna wzgarda przechodniów, jak mroźny wiatr przejmowała jej ciało i przenikała do duszy.
W małych miasteczkach, nieszczęśliwa kobieta zdaje się przechodzić obnażona przez rózgi szyderstw i ciekawości wszystkich. W Paryżu przynajmniej nikt cię nie zna, i to nieznanie stanowi twą odzież. O! jakżeby pragnęła wrócić do Paryża! Niepodobna.
Trzeba było oswoić się z tą wzgardą ogólną, jak już oswoiła się z nędzą. Zdobyła się na odwagę. Po dwóch czy trzech miesiącach zrzuciła wstyd fałszywy i zaczęła wychodzić, jakby nic się nie stało. — Wszystko mi jedno, mówiła.
Wychodziła i wracała z podniesioną głową i gorzkim uśmiechem na ustach; czuła, że się staje bezczelną.
Pani Wikturnia, widząc ją przechodzącą około swych okien, dostrzegła smutek „tego stworzenia,“ które z jej łaski, utraciło miejsce, i szczerze powinszowała sobie. Źli ludzie mają złowrogie szczęście.
Nadmiar pracy męczył Fantinę i coraz częściej napadał ją suchy kaszel. Mówiła niekiedy do sąsiadki Małgorzaty: — Zobaczcie, jakie mam rozpalone ręce.
Czasami rano czesząc starym złamanym grzebieniem piękne i bujne jak rozpuszczony jedwab włosy, szczęśliwa uśmiechała się zalotnie.