Nędznicy/Część pierwsza/Księga pierwsza/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nędznicy |
Wydawca | Księgarnia S. Bukowieckiego |
Data wyd. | 1900 |
Druk | W. Dunin |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Misérables |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Żeby dać wyobrażenie o życiu domowem księdza biskupa w D. o tem, jak dwie zacne kobiety chętnie stosowały swe czyny, myśli, nawet trwożliwe instynkta niewieście do zwyczajów i zamiarów biskupa, choć ich nie starał się dać poznać, podobno dokażemy tego najlepiej, przepisując tu list panny Baptysty do wicehrabiny de Boischevron, przyjaciółki z lat dziecinnych. List ten mamy w ręku.
„Dobra, kochana pani, nie masz dnia, żebyśmy o tobie nie mówiły. Jest to już w naszym zwyczaju, a teraz przybył nowy powód. Wyobraź sobie, że pani Maglora, myjąc i oczyszczając z kurzu sufit i mury, zrobiła odkrycia; dziś dwa nasze pokoje, obite starym papierem pobielanym wapnem, nie oszpeciłyby pałacu choćby takiego, jak twój. Pani Maglora zdarła wszystek papier. Pod obiciem znalazły się śliczne rzeczy. Salon mój bez mebli, w którym zwykle suszymy bieliznę, jest piętnaście stóp wysoki, a ośmnaście szeroki i tyleż długi; sufit malowany po staroświecku ze złoceniami, belki jak u ciebie. Kiedy tu był szpital, wszystko to okrywało obicie. Nakoniec piękne filtrowania jak za czasów naszych prababek. Ale najciekawszy jest mój pokój. Pani Maglora, zdarłszy z jakie dziesięć naklejonych papierów, odkryła wcale niezgorsze malowidła. Tu Telemaka pasuje na rycerza Minerwa, tam Telemak w ogrodach, których nazwiska zapomniałam, gdzie to damy rzymskie udawały się jednej nocy. Słowem mam Rzymian, Rzymianki (tu wyraz nieczytelny) z całym orszakiem. Pani Maglora oczyściła wszystko, tego lata naprawi małe uszkodzenia, obciągnie lakierem, i mój pokój będzie prawdziwem muzeum. Znalazła także na strychu dwa stoliki staroświeckiej roboty. Żądano dwa talary za odzłocenie. lepiej jednak dać je ubogim; zresztą stoliki są brzydkie i wolałabym stół okrągły mahoniowy.
„Zawsze jestem bardzo szczęśliwa. Brat mój taki dobry. Oddaje wszystko ubogim i chorym. Okolica tutejsza jest bardzo biedną. Zima bywa ostra, i trzeba coś czynić dla cierpiących niedostatek. My przynajmniej mamy światło i opał. Jak widzisz, są to wielkie wygody.
„Mój brat ma swój właściwy sposób życia. Powiada, że biskup takim, być powinien. Wystaw sobie, że drzwi domu nigdy nie są zamknięte. Kto chce, wchodzi i zaraz jest u brata. Nie boi się niczego, nawet w nocy. Rodzaj to odwagi jemu właściwej, jak mówi.
„Nie życzy sobie, abyśmy z panią Maglora lękały się o niego. Naraża się na wszelkie niebezpieczeństwa, i nie chce nawet, żebyśmy pokazywały po sobie, że to widzimy. Trzeba umieć go zrozumieć.
„Wychodzi podczas deszczu, broczy w wodzie, podróżuje w zimie. Nie lęka się nocy, dróg niebezpiecznych, ani napaści. Przeszłego roku sam jeden poszedł do kraju rozbójników. Nie chciał nawet nas z sobą zabrać. Dwa tygodnie go nie było. Myślano, że zginął, a on wrócił najzdrowszy i rzekł: Patrzcie, jak mię okradziono! I otworzył kufer pełen skarbów kościoła katedralnego w Embrum, które mu rozbójnicy ofiarowali.
„Tym razem wracając do domu, nie mogłam wytrzymać, żeby go trochę nie złajać, ale by nikt nie słyszał, mówiłam podczas jazdy, gdy turkot powozu słowa zagłuszał.
„Z początku myślałam sobie: żadne niebezpieczeństwo go nie powstrzyma, to człowiek straszny.
„Teraz się przyzwyczaiłam. Panią Maglorę upominam, żeby mu się nie sprzeciwiała. Naraża się, kiedy chce. Ja zabieram panią Maglorę, wracam do swojego pokoju, modlę się za niego i usypiam. Jestem spokojna, gdyż wiem, że gdyby go spotkało nieszczęście, byłby to mój wyrok śmierci. Poszłabym do Pana Boga za moim bratem i biskupem. Pani Maglora trudniej przywykła do tych, jak mawiała, jego nieroztropności; ale dziś uległa. Modlimy się obydwie, lękamy obydwie i usypiamy. Choćby zły duch wszedł do mieszkania, nikt mu nie przeszkodzi. A zresztą, czego się mamy lękać w tym domu? Zawsze przebywa z nami ktoś, co jest najmocniejszy. Djabeł może wejść, ale Pan Bóg mieszka.
„To mi wystarcza. Brat nie ma dziś potrzeby mówić mi ani słowa. Odgaduję jego myśli i polecamy się Opatrzności.
„Tak należy żyć z człowiekiem, który jest duchem wielki.
„Prosiłam brata o dotyczące rodziny Faux objaśnienia, których żądasz odemnie. Wiadomo ci, że on wie wszystko i troskliwie przechowuje wspomnienia, bo zawsze jest dobrym rojalistą. Rzeczywiście jest to bardzo starożytna rodzina normandzka w okręgu skarbowym Caeńskim. Przed pięciuset laty Raul Faux, Jan Faux i Tomasz Faux, byli szlachtą, a jeden z nich panem Rochefortu. Ostatni z nich Stefan Aleksander był jakimś oficerem w lekkiej jeździe Bretańskiej. Jego córka Marja Ludwika zaślubiła Adrjana Karola Gramont, syna Ludwika księcia Gramont, para Francyi, pułkownika gwardji francuzkiej i jenerała porucznika armji. Piszą się Faux, Fauq i Faouq.
„Dobra pani, poleć nas modlitwom swego czcigodnego krewnego, księdza kardynała. Kochana twoja Sylwanja dobrze robi, że nie traci na pisaniu do mnie krótkich chwil swego pobytu u ciebie. Jest zdrową, pracuje, kocha mnie zawsze. Więcej mi nie potrzeba. I to mnie zadowala, że jak donosisz, pamięta o mnie. Zdrowie moje niezgorsze, ale codzień bardziej chudnę. Bądź zdrowa, chciałabym więcej pisać, ale otóż zabrakło papieru. Wszelkiego szczęścia i pomyślności życzę.
P. S. „Twój wnuczek jest zachwycający. Wiesz, że wkrótce pięć lat skończy? Wczoraj, widząc konia, któremu włożono nadkolanka, zapytał: co go boli w kolanach? Miła dziecina. Jego młodszy braciszek ciągnie po pokoju starą miotłę, jak powóz i woła: wio!“
Jak widzimy z tego listu, dwie kobiety umiały się zastosować do sposobu życia biskupa, z tym właściwym kobietom genjuszem, co lepiej rozumie mężczyznę, niż on sam siebie. Biskup D. zawsze łagodny, szczery, otwarty, nieraz, nie domyślając się tego, był w czynach wielki, śmiały, wzniosły. Kobiety drżały o niego, ale nie śmiały mu się sprzeciwić. Niekiedy pani Maglora wystąpiła z jaką uwagą, gdy przedsiębrał coś ważnego i jak jej się zdawało, niebezpiecznego — nigdy jednak w czasie czynności i po jej dokonaniu. Nigdy mu się nie mieszały ani słówkiem, ani najmniejszym znakiem, gdy czynność rozpoczął. Były chwile, że chociaż im nie mówił, bo może sam nie miał świadomości, tak doskonałą była jego prostota — czuły instynktowo, że czynił jak przystało na biskupa, a wtedy nie słychać ich było w domu: rzekłbyś dwa jego cienie. Służyły mu biernie, a gdy do posłuszeństwa potrzeba było zniknąć, znikały. Przedziwną delikatnością instynktu wiedzione, rozumiały, że niekiedy troskliwość jest natrętną. To też ilekroć sądziły, że mu grozi niebezpieczeństwo, odgadując nie powiem myśl lecz naturę, przestawały zupełnie czuwać nad nim i polecały go Bogu.
Zresztą, Baptysta, jak wyczytaliście z listu, mówiła, że śmierć jej brata byłaby jej śmiercią. Pani Maglora nie mówiąc, toż samo czuła.