Nędznicy/Część pierwsza/Księga pierwsza/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nędznicy |
Wydawca | Księgarnia S. Bukowieckiego |
Data wyd. | 1900 |
Druk | W. Dunin |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Misérables |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Senator, o którym mówiliśmy wyżej[1], był to człek roztargnięty, co szedł prosto przed siebie, nie oglądając się, ani zważając na napotykane przeszkody, zwane sumieniem, zaprzysiężoną wiarą, sprawiedliwością, obowiązkiem; szedł tedy prosto do celu, nie potknąwszy się ani razu na drodze do godności i majątku. Dawniejszy prokurator królewski, rozpieszczony powodzeniem, nie był wcale złym człowiekiem, świadczył drobne przysługi swym synom, zięciom, krewnym, nawet przyjaciołom; brał rozumnie z życia tylko dobre jego strony, dobre sposobności i dobre gratki. Reszta wydawała mu się dość głupią. Był dowcipny i tyle ukształcony, że zdawało mu się, iż jest uczniem Epikura, a rzeczywiście był tylko dzieckiem Pigault-Lebruna. Chętnie a przyjemnie żartował z rzeczy nieskończonych i wiecznych i z „mrzonek poczciwca biskupa“. Niekiedy nawet z uprzejmą powagą żartował wobec samego p. Myriel, który cierpliwie słuchał.
Nie pamiętam już na jakiej półurzędowej ceremonii hrabia *** (ów senator) i p. Myriel byli na obiedzie u prefekta. Przy wetach rozochocony, ale zawsze godności swej pomny senator, zawołał:
— Dalibóg, księże biskupie, gawędźmy. Senator i biskup z trudnością patrzą, na się, nie mrugnąwszy oczyma. Jesteśmy jak dwaj augurowie. Zrobię jego mości wyznanie. Mam swoją filozofję.
— I słusznie — odpowiedział biskup. — Jak sobie kto filozofuje, tak się wysypia. Ty, panie senatorze, spoczywasz na purpurowem łożu.
Zachęcony senator dodał:
— Bądźmy dobrem i dziećmi.
— Choćby djabłami, byle dobremi, rzekł biskup.
— Oświadczam tedy jegomości, prawił senator, że margrabia d’Argens, Pyrron, Hobbes i Naigeon wcale nie są osły. Mam w bibliotece wszystkich moich filozofów ze złoconemi brzegami.
— Zupełnie jak ty, panie hrabio — wtrącił biskup.
Senator mówił dalej:
— Nie cierpię Diderota; to ideolog, deklamator i rewolucjonista; w gruncie wierzy w Boga i jest większym bigotem od Voltaire’a. Voltaire niesłusznie żartował z Needhama, bo węgorze Needhama dowodzą, że Bóg jest nieużyteczny[2]. Kropla octu w łyżce ciasta wygodnie zastąpi fiat lux. Wyobraź sobie grubszą kroplę i większą łyżkę, a będziesz miał świat. Człowiek, to węgorz. A więc na co się przydał ojciec przedwieczny? Księże biskupie, hypoteza Jehowy nudzi mię, nuży. Człek tylko od niej chudnie i majaczy. Precz z wszechpotęgą, która mnie dręczy! Niech żyje Nicość, co mię zostawia w błogim spokoju. Mówiąc między nami otwarcie, i jak przystoi, spowiadając się przed moim pasterzem, wyznam jegomości, że mam zdrowy rozsądek. Nie jestem zakochany w waszym Bogu, który prawi na wsze strony o zrzeczeniu się i poświęceniu. Rada skąpca, dana nędzarzom. Zrzeczenie się: po co? Poświęcenie: dla kogo? Nie widziałem, żeby kiedy wilk zarzynał się dla szczęścia drugiego wilka. Pozostańmy więc w granicach przyrody. Stoimy na szczycie; miejmyż filozofję wyższą. Na co się zda stać na górze, jeżeli widzimy tylko koniec nosa drugich? Żyjmy wesoło. Życie, to wszystko. Że człowiek ma drugą, przyszłość gdzieindziej, w górze, na dole, gdziekolwiek, nie wierzę ani odrobiny. Ach! zalecają mi poświęcenie i zaparcie, mam czuwać nad wszystkiem, co czynię, mam sobie łamać głowę nad tem, co jest dobre, a co złe, sprawiedliwe a niesprawiedliwe, godziwe a niegodziwe. I po co? bo muszę zdać rachunek z mych czynności. Kiedy? Po mojej śmierci. Śliczne marzenia! Po śmierci, mądry kto mnie zdybie. Proszę mi ręką z cienia schwytać garść popiołu. Mówmy prawdę, my, co jesteśmy wtajemniczeni i podnieśliśmy zasłonę Izydy; nie ma ani dobra, ani zła; jest tylko wegetacja. Szukajmy rzeczywistości, szperajmy, kopmy, sięgajmy do głębi; co u licha! trzeba grzebać pod ziemią, zwąchać prawdę i schwytać. A dopiero da ci wytworne rozkosze. Wtedy stajesz się silny, i żartujesz sobie. O, mnie nie łatwo z nóg zetniesz. Księże biskupie, nieśmiertelność duszy, to bajeczka dla dzieci. O, przedziwna obietnica! Zaufaj jej, jeśli masz ochotę. Śliczny los dostał się Adamowi! jest duszą, będzie aniołem, będzie miał białe skrzydła na łopatkach. Dopomóż jegomość mej pamięci: Wszak to Tertuljan powiedział, że błogosławieni przechodzić będą z jednej gwiazdy na drugą? Będziemy tedy szarańczą gwiazd. A potem zobaczymy Boga. Ta, ta, ta. Brednie wszystkie te raje. Bóg jest potworną mrzonką. Dalibóg nie ogłoszę tego w Monitorze: mówi się to między przyjaciółmi. Inter pocula. Poświęcać ziemię dla nieba jest to wypuszczać z rąk tłusty kąsek dla cienia. Marzyć o nieskończoności! nie głupim. Jestem nicestwem. Nazywam się hrabia Nicość, senator. Czy byłem przed urodzeniem? Nie. Czy będę po śmierci? Nie. Cóż jestem? Garstka prochu, zlepiona w organizm. Co mi wypada czynić na tej ziemi? mam do wyboru: cierpieć lub używać. Dokąd mnie zaprowadzi cierpienie? do nicestwa. Alem cierpiał. Dokąd mnie zaprowadzi używanie? do nicestwa. Alem używał. Więc wybór uczyniony. Trzeba albo jeść, albo być zjedzonym. Wolę jeść. Lepiej być zębem niż strawą. Taka moja filozofja. W końcu czeka nas grabarz, czeka nas ziemia, Panteon dla wybranych, wszystko wpada do wielkiego dołu. Koniec. Finis. Likwidacja ogólna. Śmierć jest rzeczywiście śmiercią, wierzaj mi jegomość. Śmieszy mnie myśl sama, że tam jest ktoś, z którym będę miał do czynienia. Wymysły piastunek. Czem są strachy dla dzieci, tem Jehowa dla ludzi. Nie, naszem jutrem jest noc. Za grobem są tylko równe nicestwa. Czyś był Sardanapalem, czyś był Wincentym à Paulo — jednakże będziesz nicością. Oto istotna prawda. A więc przedewszystkiem żyj. Używaj życia póki je masz. Doprawdy powiadam księdzu biskupowi, że mam filozofię i swoich filozofów. Lada brednia nie wywiedzie mnie w pole. Z tem wszystkiem trzeba coś dla chołoty, dla bosaków, dla nędzarzy. Rzucają więc w paszczę zgłodniałej tłuszczy legendy, chimery, duszę, nieśmiertelność, raj i gwiazdy. Niebożęta żują jak mogą te przysmaki: służy to im za masło do suchego chleba. Kto nic nie ma, dają mu Pana Boga. I owszem, niech go biorą, ale dla siebie chowam pana Naigeon[3]. Pan Bóg dobry jest tylko dla ludu.
Biskup zaklaskał w dłonie.
— To mi się zowie pięknie mówić! Wyborna, prawdziwie cudowna rzecz ten materjalizm. Nie każdy go ma, kto zechce, ale kto go ma, tego nie wywiedziesz już w pole: nie da się głupio wysyłać na wygnanie jak Katon, ani kamienować jak Szczepan, ani palić żywcem jak Joanna d’Arc. Ci, którym się udało posiąść ten przedziwny materjalizm, mają szczęście i uciechę uważać się za nieodpowiedzialnych i myśleć, że bez troski mogą pożerać wszystko: posady, synekury, godności, władzę, dobrze lub źle nabytą, przeniewierstwa zyskowne, zdrady użyteczne, smakowite szacherki z sumieniem — i że zstąpią do grobu, skończywszy trawienie. Jak to przyjemnie — nie mówię tego do ciebie, panie senatorze. Wszelako muszę ci powinszować. Wy, wielcy panowie, jak sam powiadasz, macie filozofję własną, dla siebie, wytworną, wyrafinowaną, doskonałą do wszystkich sosów, dziwnie przyprawiającą rozkosze życia. Głęboką tę filozofję wygrzebują tylko uprzywilejowani szperacze. Ale jako panowie łaskawi, pozwalacie, żeby wiara w Pana Boga była filozofją biednego ludu, prawie tak samo, jak gęś, nadziana kasztanami, zastępuje indyka z truflami.
- ↑ Patrz Rozdział II.
- ↑ Needham z mikroskopowych obserwacji nad powstawaniem istot organicznych i ze spostrzeżeń o wylęganiu się węgorzy, wnioskował o samorodności stworzenia.
- ↑ Ateusz francuzki, uczeń i przyjaciel Diderota.