Nędznicy/Część pierwsza/Księga szósta/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Victor Hugo
Tytuł Nędznicy
Wydawca Księgarnia S. Bukowieckiego
Data wyd. 1900
Druk W. Dunin
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Misérables
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I.
Początek spoczynku.

P. Madeleine kazał przenieść Fantinę do infirmerji, którą miał we własnej fabryce. Siostry miłosierdzia, których pieczy ją powierzył, położyły ją do łóżka. Rozwinęła się mocna gorączka. Przez noc całą majaczyła, rozmawiając z sobą głośno. W końcu usnęła.
Nazajutrz koło południa Fantina się obudziła, usłyszawszy oddech blizko swego łóżka; odsłoniła firankę i ujrzała p. Madeleine, który, stojąc, patrzył na jakiś przedmiot ponad jej głową. Spojrzenie wyrażało litość, niepokój i błaganie. Zwróciła oczy w jego kierunku i zobaczyła, że było utkwione w krucyfiks przybity do ściany.
Teraz p. Madeleine przemienił się w oczach Fantiny. Zdawało jej się, że go otaczają światłości. Był pogrążony w modlitwie. Długo mu się przypatrywała, nie śmiejąc przerwać. Nakoniec rzekła trwożliwie:
— Co pan tu robi?
P. Madeleine stał na tem miejscu od godziny. Czekał aż się obudzi Fantina. Wziął ją za rękę, dotknął pulsu i odpowiedział:
— Jakże zdrowie?
— Dobrze — rzekła — spałam, zdaje się, że mi będzie lepiej. Choroba przejdzie.
Madeleine, odpowiadając na pierwsze jej zapytanie, jakby w tej chwili uczynione, rzekł:
— Modliłem się do męczennika, który jest w niebiesiech.
I dodał w duchu: — Za męczennicę na ziemi.
Madeleine całą noc i poranek zbierał informacje. Teraz wiedział wszystko. Znał najdrobniejsze szczegóły bolesnej historji Fantiny.
— Wiele cierpiałaś, biedna matko — rzekł. — O! nie uskarżaj się: czeka cię nagroda wybranych. W ten sposób ludzie czynią aniołów. Nie ich to wina, że inaczej brać się do dzieła nie umieją. Widzisz, moje dziecko, to piekło, z którego wychodzisz, jest pierwszą formą niebios. Trzeba było przejść przez nie.
I westchnął głęboko. Ona uśmiechała się doń szczytnym uśmiechem, któremu brakło dwóch zębów.
Tej samej nocy Javert napisał list. Nazajutrz rano oddał go na pocztę. Adres był taki: Do pana Chabouillet, sekretarza pana prefekta policji w Paryżu. Pogłoski o zajściu w kordegardzie rozeszły się po mieście, więc urzędnicy pocztowi i osoby, które list widziały i poznały charakter ręki Javerta, wpadły na domysł, że podał się do dymisji.
P. Madeleine spiesznie napisał list do Thenardierów. Fantina dłużna im była sto franków. Posłał im trzysta franków, polecając wytrącić z tej kwoty dług, a za resztę bezwłocznie przywieźć dziecko do M. — nad M. — do chorej matki.
Olśniło to Thenardiera. — Do licha! — rzekł — nie puszczajmy dziecka. Ten chudy skowronek może się stać dojną krówką. Odgaduję. Jakiś mazgaj rozkochał się w matce.
W odpowiedzi posłał rachunek na pięćset kilkanaście franków, wcale dokładny. Pierwsze miejsce zajmowały na przeszło trzysta franków dwie noty autentyczne, jedna doktora, druga aptekarza, z których jeden leczył, drugi dawał lekarstwa, podczas dwóch długich słabości Eponiny i Anzelmy: Cozetta, jakeśmy powiedzieli, nigdy nie chorowała. Podstawiono tylko imiona. Thenardier napisał tylko u spodu memorjału: wzięto á conto trzysta franków.
P. Madeleine bezwłocznie posłał jeszcze trzysta franków i napisał: „śpiesznie przywoźcie Cozettę“.
— Do pioruna! — rzekł Thenardier — nie puszczajmy dziecka.
Tymczasem Fantina nie przychodziła do zdrowia. Zawsze leżała w infirmerji.
Z początku siostry ze wstrętem przyjęły i pielęgnowały „tę dziewczynę“. Kto widział płaskorzeźby w Reims przypomina sobie nadęcie dolnej wargi dziewic czystych, patrzących na dziewice rozpustne. Ta starożytna wzgarda westalek dla ladacznic jest jednym z najgłębiej wkorzenionych instynktów godności niewieściej; doznawały jej siostry podwójnie, bo ze wstrętem, jaki obudzą uczucie religijne. Ale po kilku dniach rozbroiła je Fantina: mówiła z taką słodyczą, łagodnością i pokorą, a macierzyństwo je rozrzewniało. Pewnego dnia siostry słyszały ją mówiącą w gorączce: — Byłam grzesznicą, ale jak będzie przy mnie dziecko, to znak, że Pan Bóg mi przebaczył. Kiedym źle czyniła, nie ośmieliłabym się mieć przy sobie Cozetty, nie zniosłabym widoku jej oczów zdziwionych i smutnych. A jednak dla niej tylko czyniłam źle i dlatego Bóg mi przebacza. Uczuję błogosławieństwo Pana Boga, gdy Cozetta będzie tutaj. Spojrzę na nią i widok jej niewinności mię ożywi. Nic nie wie o mych błędach. Widzicie moje siostry, to anioł. W tym wieku jeszcze nie opadają skrzydła.
P. Madeleine przychodził dwa razy dziennie, za każdym razem pytała:
— Czy prędko zobaczę Cozettę?
Odpowiadał:
— Może jutro rano. Spodziewam się jej lada chwila.
Blada twarz matki promieniała szczęściem.
— O! — mówiła — jakże będę szczęśliwą!
Powiedzieliśmy, że nie przychodziła do zdrowia. Przeciwnie, stan jej zwolna, ale z dniem każdym się pogarszał. Ta garść śniegu, przyłożona na obnażone ciało między dwie łopatki, nagle przerwała transpirację, skutkiem czego zarody choroby, tkwiące w niej od lat kilku, rozwinęły się nagle i gwałtownie. W owym czasie zaczynano w leczeniu chorób piersiowych stosować wyborną metodę Laënneca. Lekarz osłuchał Fantinę i potrząsnął głową.
P. Madeleine zapytał lekarza:
— I cóż?
— Czy nie ma dziecięcia, które pragnie widzieć? — rzekł doktór.
Nie.
— Więc spiesznie je sprowadzić trzeba.
P. Madeleine zadrżał.
Fantina zapytała:
— Co powiedział doktór?
P. Madeleine zdobył się na uśmiech.
— Powiedział, żeby prędko sprowadzić wasze dziecię. To wam wróci zdrowie.
— O! — zawołała — ma słuszność! Ale dlaczego ci Thenardierzy zatrzymują mą Cozettę? O! przyjedzie! Szczęście moje się zbliża.
Tymczasem Thenardier nie puszczał dziecka, zmyślając tysiące pozorów. Cozetta była nieco cierpiąca i nie mogła podróżować zimą. A przytem pozostało trochę długów, które należałoby wprzód zaspokoić i t. p. i t. p.
— Poślę kogo po Cozettę — rzekł ojciec Madeleine. — W potrzebie sam pojadę.
I za dyktowaniem Fantiny napisał list następujący, który podpisała:
„Panie Thenardier, oddasz pan Cozettę oddawcy tej kartki. Zapłacę panu wszystkie drobne długi.

Fantina.

Już miano jechać po Cozettę, gdy zdarzył się ważny wypadek. Daremnie staramy się jaknajmisterniej ciosać tajemniczy kloc naszego życia, zawsze na nim ukaże się czarny słój przeznaczenia.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.