Nędznicy/Część pierwsza/Księga trzecia/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nędznicy |
Wydawca | Księgarnia S. Bukowieckiego |
Data wyd. | 1900 |
Druk | W. Dunin |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Misérables |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Dziewczęta zostawszy same, po dwie stanęły w oknach i oparłszy się łokciami o framugi gwarzyły.
Widziały, jak młodzi ludzie wychodzili z restauracji, trzymając się pod ręce; obrócili się, skinęli głową śmiejąc, i znikli w kurzawie i tłoku, co niedziela zapełniającym Pola Elizejskie.
— Nie bawcie długo, — wołała Fantina.
— Ciekawam, co nam przyniosą? — spytała Zefina.
— Niezawodnie co pięknego, — rzekła Dahlja.
— Ja, — wtrąciła Favouryta, — chciałabym coś ze szczerego złota.
Wkrótce ruch nad wodą zajął ich całą uwagę. O tej godzinie odjeżdżały poczty i dyliżanse. Prawie wszystkie wozy pocztowe z południa i zachodu przejeżdżały wówczas przez Pola Elizejskie, Większa ich liczba ciągnąc bulwarem, wyjeżdżała przez rogatki Passy. Co chwila ogromny powóz malowany na czarno i zielono, ciężko wyładowany walizami i tłomokami, pełen głów wyglądających z okienek, pędził z turkotem po drodze żwirowej. Ten turkot bawił dziewczęta. Favouryta zawołała:
— Co za harmider! jakby ciągniono kupy łańcuchów żelaznych.
Zdarzyło się, że jeden z powozów, który z trudnością, dojrzeć było można przez rozłożyste gałęzie klonów, zatrzymał się na chwilę, potem popędził cwałem. Zdziwiło to Fantinę.
— Rzecz osobliwsza! — rzekła. Nie wiedziałam, że dyliżanse zatrzymują się kiedy.
Favouryta wzruszyła ramionami.
— Ta Fantina jest zabawna. Najprostsza rzecz ją dziwi. Przypuśćmy, jestem podróżnym; mówię do konduktora: pójdę pieszo naprzód, przejeżdżając, zabierzesz mię pan z bulwaru. Dyliżans jedzie, konduktor mię spostrzega, zatrzymuje się, i zabiera. To się codziennie przytrafia. Nie znasz życia, moja droga.
Upłynęło chwil kilka, nagle Favouryta jak ze snu zbudzona zawołała:
— Cóż, a nasza niespodzianka?
— To prawda — dodała Dahlja — sławna niespodzianka?
— Tak ich długo nie widać! — rzekła Fantina.
Ledwie Fantina tych słów domówiła, wszedł chłopiec, który posługiwał do stołu. Trzymał w ręku coś podobnego do listu.
— Co to jest? — zapytała Favouryta.
Chłopiec odpowiedział:
— Ten papier panowie zostawili dla pań.
— Czemużeś go zaraz nie przyniósł?
— Bo panowie — odrzekł chłopiec — kazali oddać paniom po upływie godziny.
Favouryta wyrwała papier z rąk chłopca. Był to list w istocie.
— Patrzajcie! — rzekła — bez adresu. Ale oto co napisane u góry:
To jest niespodzianka.
Żywo rozpieczętowała list, otworzyła i czytała (umiała czytać):
„O nasze kochanki!
Wiedzcie, że mamy rodziców. Co są, rodzice, o tem nie wiele wiecie. Tak nazywają się ojcowie i matki w kodeksie przyzwoitości i grzeczności dla użytku dzieci. Otóż ci rodzice szlochają, ci staruszkowie wzywają do siebie; poczciwe te i dobre kobieciny zwią nas marnotrawnem i synami, pragną powrotu i obiecują zabić tłuste cielę na nasze przyjęcie. Czmychamy z pola, jak powiedział Bossuet. Odjeżdżamy, odjechaliśmy. Uciekamy w objęciach Lafitta, na skrzydłach Caillarda. Dyliżans do Taluzy wyrywa nas z przepaści, tą przepaścią wy jesteście, piękne małe! Wracamy do towarzystw przyzwoitych, do obowiązków i porządku, wracamy dobrym kłusem, w stosunku trzech mil na godzinę. Ojczyźnie wiele na tem zależy, abyśmy jak wszyscy, byli prefektami, ojcami rodzin, gospodarzami wiejskiemi i radcami stanu. Bądźcie ze czcią dla nas. Czynimy ofiarę. Opłaczcie nas prędko i żywo szukajcie zastępców. Jeśli ten list was smuci, oddajcie go przyszłym kochankom. Bywajcie zdrowe.
Blizko dwa lata byliśmy waszem szczęściem. Nie miejcież nam tego za złe.
Podpisano: Blachevelle.
Fameuil.
Listolier.
Feliks Tolomyes
Post scriptum. „Obiad zapłacony.“
Cztery dziewczyny spojrzały na siebie.
Favouryta pierwsza przerwała milczenie:
— Ha! — zawołała — zawsze to dobra farsa.
— Wcale pocieszna — rzekła Zefina.
— Pewnie to Blachevelle wpadł na ten koncept, mówiła Favouryta. Kocham go za to. Odjechał, i po miłości. Historja skończona.
— Nie — rzekła Dahlja — to pomysł Tolomyesa. Łatwo poznać.
— W takim razie — odparła Favouryta — niech licho weźmie Blachevella, niech żyje Tolomyes!
— Wiwat Tolomyes! — zawołały Dahlja i Zefina.
I parsknęły śmiechem.
Fantina śmiała się z drugiemi.
W godzinę później, gdy wróciła do swego pokoju, zapłakała. Była to pierwsza miłość, oddała się Tolomyesowi jak mężowi, — biedna dziewczyna miała dziecię.