Nędznicy/Część pierwsza/Księga trzecia/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nędznicy |
Wydawca | Księgarnia S. Bukowieckiego |
Data wyd. | 1900 |
Druk | W. Dunin |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Misérables |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
— Lepsze są obiady u Edona niż u Bombardy — zawołała Zefina.
— Wolę Bombardę niż Edona — oświadczył Blachevelle. U niego przepych większy, prawdziwie azjatycki. Przypatrz się sali na dole. Na ścianach zwierciadła. Spójrz na noże. U Bombardy rączki są srebrne, a u Edona kościane. Przecież srebro droższe jest od kości.
— Tolomyes — zawołał Fameuil — Listolier i ja mieliśmy w tej chwili dysputę.
— Dobra rzecz dysputa — odpowiedział Tolomyes — kłótnia jeszcze lepsza.
— Rozprawialiśmy o filozofji.
— I owszem.
— Kogo wolisz, Dekarta czy Spinozę?
— Wolę Desaugiera — rzekł Tolomyes.
Po takim wyroku wychylił kieliszek i dodał:
— Zgadzam się żyć. Nie wszystko się kończy na ziemi, kiedy jeszcze można bredzić od rzeczy. Składam za to dzięki bogom nieśmiertelnym. Można twierdzić, ale i powątpiewać. Z sylogizmu tryska niespodzianka. To piękne. Są jeszcze na świecie ludzie, umiejący otworzyć i zamknąć puszkę niespodzianek i paradoksów. To, co w tej chwili pijecie panie, jest wino Madera, moszcz, wyciśnięty w Coural des Freiras, wzniesionym trzysta siedemnaście sążni nad poziom morza. Baczność w piciu! trzysta siedemnaście sążni! a pan Bombarda, dostojny restaurator, daje nam trzysta siedemnaście sążni za cztery franki i pięćdziesiąt centymów! Cześć Bombardzie! Dorównałby Munofisowi z Elefonty, gdyby mógł dostarczyć mi almeę i Tygeljonowi z Cheronei, gdyby mi przyniósł heterę! Albowiem, moje panie, byli Bombardy w Grecji i Egipcie. Tak uczy Apuleusz. Niestety! zawsze toż samo i nic nowego. Niemasz niewydatnego rękopismu w stworzeniu Stwórcy! Nit sub sole novum — powiedział Salomon; amor omnibus idem — mawiał Wirgiljusz, i dziś student medycyny siada na czółno w Saint Cloud ze swoją bogdanką, podobnie jak niegdyś Aspazja z Peryklesem wsiadała na flotę w Samos.. Jeszcze słówko. Czy wiecie, panie, kto była Aspazja? Chociaż żyła w czasach, gdy kobiety nie miały jeszcze duszy, była przecież duszą, duszą ognistą, złożoną z róż i purpury, gorętszą od ognia, świeższą od jutrzenki. W Aspazji stykały się dwie ostateczności kobiety; była nierządnicą — boginią. Razem Sokrates i Manon Lescaut. Aspazja stworzoną była na przypadek, gdyby Prometeuszowi potrzebną była ladacznica.
Nie wiemy, jak długo prawiłby Tolomyes, gdyby w tej chwili nie padł koń na bulwarze. Wóz i mówca zatrzymali się w biegu. Była to klacz stara, chuda, godna rakarza, ciągnąca wóz przeładowany. Doszedłszy przed dom Bombardy, szkapa zmęczona, silnie robiąc bokami, nie chciała iść dalej. Zbiegł się tłum ciekawych. Kiedy woźnica, klnąc, zaciął ją biczem, biedna kobyła padła i już się nie podniosła. Na krzyk przechodniów odwrócili głowy weseli słuchacze Tolomyesa.
— Biedny koń — westchnęła Fantina.
A Dahlja zawołała:
— Patrzajcie! Fantina płacze nad losem koni. Możeż być co głupszego?
W tej chwili Favouryta, założywszy ręce, zmierzyła wzrokiem Tolomyesa i zapytała stanowczo:
— A cóż, niespodzianka?
— W sam czas pani przypomniałaś — odpowiedział Tolomyes. — Panowie, wybiła godzina zdumienia pań naszych. Poczekajcie panie chwilę.
— Zaczniemy od pocałunku — rzekł Blachevelle.
— W czoło — dodał Tolomyes.
Każdy poważnie złożył pocałunek na czole swej kochanki, i jeden za drugim szli ku drzwiom, położywszy palec na ustach.
Favouryta klasnęła w ręce, gdy wyszli.
— Już to jest zabawne — rzekła.
— Nie bawcie długo — szepnęła Fantina. — Czekamy.