Nędznicy/Część pierwsza/Księga trzecia/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Victor Hugo
Tytuł Nędznicy
Wydawca Księgarnia S. Bukowieckiego
Data wyd. 1900
Druk W. Dunin
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Misérables
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.
Mądrość Tolomyesa.

Tymczasem jedni śpiewali, drudzy mówili gwarnie, wszyscy razem: wrzawa nie do opisania. Tolomyes wezwał do porządku.
— Nie mówmy ani za prędko, ani co ślina przyniesie — zawołał. Namyślajmy się, jeśli chcemy błyszczeć. Zbytek improwizacji głupio wypróżnia dowcip. Piwo, cieknące z beczki, nie wydaje piany. Panowie, zwolna. Hulajmy majestatycznie. Bez pośpiechu. — Spójrzcie na wiosnę, gdy się spieszy, prędko się wypali i oziębi. Zbytek gorliwości gubi morele i brzoskwinie. Zbytek gorliwości zabija wdzięk i uciechę smacznych obiadów. Bez zbytniej gorliwości, panowie! Grimod de la Reyniere jest zdania Talleyranda.
Rozległ się głuchy szmer buntowniczy.
— Tolomyes, daj nam pokój — rzekł Blachevelle.
— Precz z tyranem! — zawołał Fameuil!
— Do kroćset piorunów! — krzyknął Listolier.
— Od czego niedziela? — dorzucił Fameuil!
— Jesteśmy trzeźwi i wstrzemięźliwi — dodał Listolier.
— Tolomyes — rzekł Blachevelle — patrz na mój spokój (Mon calme).
— Wyglądasz też, jak markiz Moncalme — odpowiedział Tolomyes.
Ta licha igraszka słów sprawiła skutek kamienia, rzuconego w kałużę. Markiz Moncalme był rojalistą, sławnym podówczas. Wszystkie żaby umilkły.
— Przyjaciele — zawołał Tolomyes tonem człowieka, wracającego do władzy — nie traćcie humoru. Kalambur, spadły z obłoków, nie powinien was wprawiać w zbytnie osłupienie. Nie wszystko, co spada w taki sposób, godne jest podziwu i uwielbienia. Ulatujący w górę dowcip spluwa kalamburem. Koncepty można sypać jak z rękawa, i dowcip, spłodziwszy głupstwa, zatapia się w błękitach. Biała plama, rzucona na skałę, nie przeszkadza orłowi szybować w obłokach. Daleką odemnie chęć znieważania kalamburu! Cenię go stosownie do wartości, nie więcej. Cokolwiek jest dostojnego, szczytnego, powabnego w ludzkości, a może i za ludzkością, lubi kalambury. Mojżesz powiedział kalambur o Izaaku, Eschyles o Polynicy, Kleopatra o Oktawianie. I zauważcie, że ten kalambur Kleopatry uprzedził bitwę pod Akcjum, i że gdyby nie ona, niktby sobie nie przypomniał miasta Torynu, którego nazwisko greckie znaczy warząchew. To przyznawszy, wracam do mego napomnienia. Bracia, powtarzam: tylko bez gorliwości, bez wrzawy, bez zbytku nawet w dowcipach, wesołości i igraszce słów. Słuchajcie mię, mam roztropność Amphiarausa i łysinę Cezara. Trzeba się ograniczać nawet w rebusach. Est modus in rebus. Nawet w obiadach potrzebne jest umiarkowanie. Panie lubicie paszteciki z jabłkami, nie nadużywajcież. Nawet w jedzeniu pasztecików potrzebna jest sztuka i zdrowy rozsądek. Obżarstwo każe żarłoka. Gula punit gulax. Pan Bóg polecił niestrawności prawić morały żołądkowi. I zapamiętajcie dobrze: każda z namiętności naszych, nawet miłość ma żołądek, którego przeładowywać nie trzeba. W każdej rzeczy należy zawczasu napisać słówko finis, trzeba się powściągać, gdy to się staje koniecznem, zamknąć na klucz swój apetyt, wpakować do kozy fantazje i samemu stanąć na warcie. Mądrym jest ten, kto umie we właściwym czasie sam się aresztować. Miejcie do mnie nieco zaufania. Ponieważ słuchałem trochę kursu prawa, o czem świadczą moje egzaminy, ponieważ znam różnicę między sprawą odsądzoną i sprawą w zawieszeniu, ponieważ po łacinie broniłem tezy o sposobie używania tortury w Rzymie za czasów, gdy Munacjusz Demens był kwestarzem ojcobójstwa, ponieważ jak się zdaje, zostanę doktorem, panowie, nie idzie koniecznie za tem, żebym był kompletnym osłem. Zalecam wam umiarkowanie w żądzach. Jakem Feliks Tolomyes, mówię dobrze. Szczęśliwy ten, co, gdy wybije godzina, czyni heroiczne postanowienie i abdykuje, jak Sylla, lub Orygynes!
Favouryta słuchała z głęboką uwagą.
— Feliks! — zawołała — śliczne imię! Lubię je; to po łacinie znaczy Prosper.
Tolomyes prawił dalej:
— Quirites, gentlemen, caballeros, przyjaciele! chcecież nie czuć żadnego bodzenia, obejść się bez Hymenu i stawić czoło miłości? Nic prostszego. Oto recepta: limonada, ćwiczenia męczące, praca usilna; przepasujcie biodra, pracujcie, dźwigajcie kloce, nie śpijcie, czuwajcie i pijcie bez miary wodę selcerską i rumianek; delektujcie się ulepkami z maku i wierzby, przyprawcie to surową dyjetą, zdychajcie z głodu, i dołączcie zimne kąpiele, przepaski z ziół, i wcierania z octu i wody.
— Wolę kobietę — rzekł Listolier.
— Kobietę! — odparł Tolomyes: nie ufaj jej nigdy. Biada temu, co się powierza zmiennemu sercu niewiasty. Kobieta jest przewrotną, podstępną. Nienawidzi węża przez współzawodnictwo. Wąż, to sklep naprzeciwko.
— Tolomyes — zawołał Blackevelle — upiłeś się.
— Chciałbym! — rzekł Tolomyes.
— Więc bądź wesół — dodał Blachevelle.
— Zgoda — odpowiedział Tolomyes.
I nalawszy szklankę, powstał:
— Cześć i chwała winu! Nunc te Bacche, canam! Przepraszam panienki, to po hiszpańsku. Oto dowód senoras: Jaki lud, taka beczka. Arrob Kastylski zawiera szesnaście kwart; cantaro Alicante dwanaście, almad wysp Kanaryjskich dwadzieścia pięć, antał Balearski dwadzieścia sześć! Panie, przyjmcie radę przyjacielską: pomylcie się w sąsiadach, jeśli łaska. Błąd jest charakterem miłości. Miłość nie na to stworzona, żeby skurczona w jednem miejscu zgłupiała, jak służąca angielska, mająca odciski na kolanach. Nie na to stworzona; błądzi wesoło słodka miłość! Powiadają: błądzić — rzecz ludzka; ja mówię: błądzić — rzecz miłości. Panie, ubóstwiam was wszystkie. O Zefino, Józefino, milutka twarzyczko, byłabyś jeszcze piękniejszą, gdybyś się ku mnie obróciła. Favouryto! O nimfy i muzy! w dniu, gdy Blachevelle przechodził rynsztok ulicy Guerin Boisseau, ujrzał piękną dziewczynę w białych pończoszkach, pokazującą łydki. Ten wstęp mu się podobał i Blachevelle pokochał. Pokochał Favourytę. O Favouryto, masz usta jońskie. Był malarz grecki Euphorion, którego możnaby nazwać malarzem ust. Posłuchaj. Przy tobie, niemasz kobiety godnej nosić to nazwisko. Stworzoną jesteś albo do otrzymania jabłka Wenery, lub do zjedzenia jabłka Ewy. Od ciebie zaczyna się piękność. Wspomniałem o Ewie, ty ją stworzyłaś. Tobie się należy patent wynalazku ładnej kobiety. O Favouryto, przestaję ci mówić ty, bo od poezji wracam do prozy. Przed chwilą mówiłaś pani o mojem imieniu. To mnie rozczuliło, ale nie ufajmy imionom. Ja naprzykład mam na imię Feliks, a nie jestem szczęśliwy. Wyrazy kłamią. Nie bierzmy na ślepo ich znaczenia. Mis-Dahlja, będąc na pani miejscu, obrałbym imię Róża. Kwiat powinien mieć miły zapach, a kobieta dowcip. O Fantinie nic nie mówię, to marzycielka, zawsze zamyślona i okrutnie czuła, istne widmo z postacią nimfy i wstydem zakonnicy. Podszyła się pod gryzetkę, ale zawsze żyje w złudzeniach, śpiewa, modli się, szuka sama nie wie czego na niebie i utkwiwszy oczy w obłokach, błądzi po ogrodach, w których więcej jest ptaków, niż na świecie całym! O Fantino, wiedz o tem: ja Tolomyes, jestem złudzeniem, ale ona nic nie słyszy, jasna córa marzeń! Z resztą wszystko w niej jest świeżością, słodyczą, młodością, łagodnem światłem poranku. O Fantino, godna imienia Małgorzaty lub Perły, jesteś kobietą najpiękniejszego wschodu. Panie dobrodziejki, druga rada: nie wychodźcie nigdy za mąż; małżeństwo to ospa szczepiona, przyjmuje się dobrze lub źle: unikajcie jej panie. Ale ba! także się wybrałem! Słowa na wiatr rzucone. Nigdy nie uleczysz dziewcząt z choroby na żeniaczkę: praw im najmądrzejsze rzeczy, zawsze szwaczki marzyć będą o mężach z nabitą szkatułą. No, zgoda, zresztą; ale piękne panie, za wiele konsumujecie cukru. O kobiety! błąd to wielki nieustannie chrupać cukierki. Płci gryząca, piękne twe ząbki białe ubóstwiają cukier. Lecz posłuchajcie. Cukier — to sól. Każda sól wysusza. Cukier wysusza bardziej, niż wszelkie sole. Wysącza z żył krew płynną; ztąd zgęszczenia, potem stwardnienia krwi; wrzody w piersiach, i śmierć. Z tego też powodu diabetis prowadzi do suchot. Nie gryźcie więc cukru, a żyć będziecie! Wracam do mężczyzn: podbijajcie serca piękności. Wydzierajcie jedni drugim kochanki. W miłości niema przyjaciół. Gdziekolwiek jest ładna kobieta, tam walka się toczy. Niema pardonu, wojna na zabój! Ładna kobieta to casus belii; ładna kobieta, to występek, wołający pomsty. Wszystkich wielkich wojen dziejowych była powodem spódniczka. Kobieta jest prawem mężczyzny. Romulus porwał Sabinki, Wilhelm porwał Saksonki, Cezar porwał Rzymianki. Mężczyzna niekochany, jak sęp krąży nad cudzemi kochankami; co do mnie, wszystkim tym nieszczęśliwym wdowcom rzucam szczytną proklamację Bonapartego do armji włoskiej: „Żołnierze, brak wam wszystkiego. Znajdziecie to u nieprzyjaciela“.
Tolomyes zamilkł na chwilę.
— Odpocznij Tolomyesie — rzekł Blachevelle.
Współcześnie Blachevelle, Listolier i Fameuil zaintonowali pieśń warsztatową, jedną z tych, co mają rymy a żadnego sensu, co powstają w dymie fajczanym i z dymem ulatują. Szanowne grono tak odpowiedziało na mowę Tolomyesa:

Ojcowie indyki dali,
Pieniędzy ajentowi,
By górę Clermont-Grzmot
Zrobił papieżem na Ś-ty Jan.
Ale Clermont nie mógł zostać
Papieżem, bo nie był księdzem;
Więc ajent rozłoszczony
Oddać im musiał pieniądze.

Na takie wyzwanie ożył improwizatorski genjusz Tolomyesa; wypróżnił szklankę, znowu napełnił, i zaczął:
— Precz z mądrością! zapomnijcie o wszystkiem, com mówił. Nie bądźmy ani skromnisie, ani roztropni, ani poważni. Piję zdrowie wesołości: bądźmy weseli! Dokończmy kursu prawa szałem i obfitem jedzeniem. Niestrawność i Digesta. Niech Justynjan będzie panem młodym, a hulanka jego połowicą! Żyj, o stworzenie! Świat jest wielkim djamentem. Jestem szczęśliwy. Ptaki zdumiewają! Jaka uczta wszędzie! Słowik daje koncert gratis. Witaj lato! O Luxenburg! O Georgiki ulicy Madame, o Aleje Obserwatorjum! O gapie marzycielu! o poczciwe śliczne dzieweczki, co niańcząc dzieci, bawicie się wyrabianiem ich próbek! Błonia Ameryki są piękne, lecz wolę arkady Odeonu. Dusza moja ulatuje do lasów dziewiczych i na stepy amerykańskie. Wszystko jest piękne. Muchy brzęczą w promieniach słońca. Słońce, kichnąwszy, wydało kolibry. Uściskaj mnie, Fantino!
Omylił się i pocałował Favourytę.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.