Nędznicy/Część trzecia/Księga druga/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nędznicy |
Wydawca | Księgarnia S. Bukowieckiego |
Data wyd. | 1900 |
Druk | W. Dunin |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Misérables |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Miał swoje teorje. Oto jedna z nich: „Kiedy mężczyzna lubi namiętnie kobiety i kiedy ma własną żonę, o którą mało się troszczy, brzydką, cierpką, prawną, pełną praw, opierającą się na kodeksie i zazdrosną w potrzebie, nie ma on innego sposobu odczepić się od niej i mieć spokój, jak oddać jej klucz od kasy. Ustępstwo to uczyni go wolnym. Żona wówczas zaczyna się zajmować, rozmiłowuje się w obracaniu pieniędzmi, wala niemi palce, uczy dzierżawców i tresuje czynszowników, zwołuje adwokatów, prezyduje notarjuszom, rozprawia przed dependentami, odwiedza sądowników, śledzi za procesami, układa umowy dzierżawne, dyktuje kontrakty, czuje się panią, sprzedaje, kupuje, urządza, rozkazuje, przyrzeka i wyrzeka, wiąże i rozwiązuje, ustępuje i odstępuje, zezwala, zaprowadza ład i sprowadza nieład, nastraja i rozstraja, składa pieniądze, rozrzuca je, robi głupstwa, ale z własnem zadowoleniem i to ją pociesza. Kiedy mąż nią pogardza, ona ma tę przyjemność, że go rujnuje. P. Gillenormand zastosował tą teorję do siebie, i stała się ona jego historją. Jego żona, druga, zarządzała jego majątkiem w taki sposób, że kiedy pewnego, pięknego dnia został wdowcem, zostało mu właśnie tyle tylko, co na życie, umieszczając prawie wszystko na dożywocie, z piętnaście tysięcy franków renty, trzy czwarte których odpadały po jego śmierci. Nie wahał się to zrobić, mało troszcząc się o pozostawienie spadku. Zresztą, widział, że dziedzictwa ulegały przypadkom i stawały się dobrami narodowemi, pamiętał, że wierzytelności skarbowe redukowano do trzeciej części, i mało wierzył w wielką księgę długu państwowego. Ulica Quincampoix i nic więcej! — powiadał. Dom jego na ulicy Filles-du-Calvaire — jak mówiliśmy — należał do niego. Miał dwoje sług: „mężczyznę i kobietę.“ P. Gillenormand, przyjmując sługę, dawał jej nowe imię. Mężczyzn nazywał odpowiednio do ich prowincji: Nimois, Comtois, Poitevin, Picard. Jego ostatni służący gruby, otyły, astmatyczny, mający pięćdziesiąt lat, nie mógł ubiedz dwudziestu kroków, ale że się urodził w Bajonie, więc p. Gillenormand nazwał go Baskijczykiem[1]. Służące zaś wszystkie (nawet Magnon, o której następnie mówić będziemy) nazywały się u niego: Nikoleta. Pewnego dnia pewna zawołana kucharka, dumna z wysokiej rasy odźwiernych, zgłosiła się do niego. — Ile chcesz na miesiąc? — zapytał ją p. Gillenormand. — Trzydzieści franków. — Jak się nazywasz? — Olimpja. — Dam ci pięćdziesiąt franków i będziesz się nazywała Nikoleta.