Naśladowanie ustępu «O faetonie» z przemian Owidiusza Nasona
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Naśladowanie ustępu «O faetonie» z przemian Owidiusza Nasona |
Pochodzenie | Poezye Studenta Tom I |
Wydawca | F. A. Brockhaus |
Data wyd. | 1863 |
Miejsce wyd. | Lipsk |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I |
Indeks stron |
Feb wstrząsnął jasną głową, z której liść wawrzynu
Posypawszy się, więdnąć począł w złotej chmurze,
Ręka lutnię szarpnęła, tłumnie brzękły stróny
I ledwie nie zerwały się dzikim akordem! —
Żalem gniewny usłyszał prośbę swego syna,
Bo miał zstąpić z ognistych, nieboskrzydłych osi.
Ach! — powróć mi powietrze co ustom niebacznym
Płocho, lekko, niewcześnem słowem uleciało,
O! wy stygijskie cienie! oddajcie przysięgi.
Którem posłał wam świadkom —
Nie! zgwałcić przysięgę,
To nieboską jest rzeczą. Lecz głos wiele zdoła —
Faeton! synu godny mnie Ojca twojego;
Oto prośba jedyna, której bym odmówił. —
Oto prośba jedyna! inna nie ma miejsca,
Prośba syna śmiertelna, ufna w łaski Boga.
Ojcze! lubię to tylko — to co niepodobne!
I oto Cię pełzając błagam — na przysięgę!
Przysięga? o! to łańcuch co objęciem węża
Jak powój słabych roślin krępuje ramiona —
Pęt tych zerwać nie zdołam! lecz posłuchaj głosu,
Głosu bacznych słów z piersi ojca twego Foeba:
Wola twoja niewczesna — wymarzona prośba!
Chcesz dosiąść wozu światła — co leci w obłokach,
Na którym żaden z Bogów prócz mnie jedynego
Nie zdoła się utrzymać: a nawet Pan grzmiący,
Co z szczytu swej siedziby jasny piorun miota —
Żaden z Bogów kierować rumaków popędem,
Którym ogień piersiowy uskrzydla kopyto,
Których nozdrza, powieki pryskają iskrami —
A ty z rzędu śmiertelnych — ?
Ojcze! Ojcze! Ojcze!
Pierwsza droga jest trudna, nieprzebyta, ciemna;
Jak lodu warkocz na niej uwisły obłędy —
Ona wiedzie do góry — dalsza kolej wielka
Na dumnym szczycie jasnych sklepień gwiazdolitych,
Objęła przestrzeń większą w olbrzymie ramiona.
Tam rumak rozigrany nie chce znać wędzidła —
Pędzi torem szalonym, żując wściekle wodze —
Pieni się, czuje lekkich piór u kopyt skrzydła!
Dłoń twa czy pohamuje dzicz ich wyuzdaną?
A ze szczytu jest chwila do czarnej otchłani,
Co wałami wydęta w dole się kołysze —
I Thetis na pieszczonem usypiając łożu,
Trwogą o mnie spoczynek swój boski przerywa.
Przelatując gwiazd sieci — czy oś twa wyminie
W swym pędzie ich zawady?
Lecąc kręgiem nieba,
Napotkasz w drodze byka, co rogami swemi
Chce wytrącić z kolei oś w biegu szalonym;
Dalej wściekła lwa paszcza otworem czatuje
Na nieszczęśliwą zdobycz — wreszcie, w strony obie
Rak na przemian z skorpionem pierwszy swe ramiona
Wypręża, by w nie chwycić przechodnia śród drogi;
Drugi napina żądło pełne w jad trucizny. —
Może myśl twa młodzieńcza ziemskim lecąc torem
Ziemskim kształtem niebieski obraz określiła?
Może wzgórza i gaje rozsiała w Olimpie?
Ojcze! myśl ma niebiesko wieszczy obraz nieba!
Określiwszy w swej głębi, tęskni w niebios kraje,
O! nie czyń boskiej myśli ziemską niewolnicą!
Daj mi wóz twój ognisty — a jasnym promieniem
Zaskrzy obłok zatlony iskrą piersi moich.
Daj mi rumaki twoje, rumaki zdziczałe:
Szałem przelecim niebo, wyminiem przeszkody,
A jeźli nie wyminę — to lecąc — powalę!
Zostawiając je śladem niebieskiej podróży.
I wole z wozu twego rozbić pod nim czoło,
Niż królować na ziemi jej marnością blady.
Ojcze! o! daj mi wóz twój słoneczny — wóz światła!
Orłem piórem obłoków nie tkną jego koła!
Poleci gnany żądzą — kędy myśl pogoni,
Lekko i chyżo po tej gwiazdolitej błoni.
Pierś moja młoda ogniem żądz wielkich się pali,
Lubię to, czego w dole nie zniosą powieki —
Kocham! co niepodobne — i zuchwale pęta
Oderwę od tej ziemi z piersią nieśmiertelną.
Daj mi lutnię a bosko zagrają jej stróny —
Obłoki mnie owiały — jak lekko na ziemi!
Uskrzydlone ramiona — już silny duch we mnie! —
Ojcze daj mi twe lice! — dzięki! dłoń żelazna!
O! dzięki! już pękają jutrzenki podwoje —
Już lecę — żegnaj ziemio! — jak piersi szeroko!