Na drogach duszy/Apostrofa do Króla-Ducha

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Przybyszewski
Tytuł Na drogach duszy
Wydawca L. Zwoliński i spółka
Data wyd. 1900
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Źródło skany na Commons
Indeks stron



Apostrofa do Króla-Ducha
na progu Nowego Stulecia.


Pamięci
Juliusza Słowackiego.




.... Bogatemi rękoma rzucałeś perły i złoto i drogie kamienie wokół siebie, a tłum wił i skłębiał się u nóg twoich; szarpał, rozrywał się i wydzierał sobie to, coś z twego nadmiaru i w pysze twego bogactwa sypko rozrzucał.

Ciskałeś z wysokich skał w głębokie oceany czarowne klejnoty, by cieszyć się ich dźwiękiem, gdy padną na skaliste dno, a tłum rzucał się w bezdenne zatory, by je odnaleść: twe skarby kosztowne, które dla ciebie były rozrywką swawolnego dziecka.
Rozścielałeś złote tęcze nad sobą, by poić piękna spragnione oczy ich lśnieniem, pychą ich barw, złotą roztoczą promieni — a tłum podrzucał się w dzikich wysiłkach, skokach i podrygach, by zerwać twą złotą zabawkę, podrzeć w strzępy i szmaty twe złote tęcze.
Zdawało ci się, że szarpią i biją się o twoje perły, by cieszyć się ich zbytkiem, tak jak ty się nim cieszyłeś — że zbierają twoje klejnoty, by poić się ich blaskiem, a tęcze twoje drą w strzępy, by sycić się ich promienną łaską...
Och nie!
Skrzętnie chowali do chciwych skrzyń i spiżarń twoje bogactwo — a to, co było dla ciebie zabawką, a rozrywką ciężkich chwil, stało się ich pożytkiem:
Twojemi perłami nasadzili swe brudne łachmany. Twoje złoto i klejnoty przetopili i przekuli w okrągłe blaszki, a nawet z strzępów twych złotych tęczy wysnuli nitki, któremi dzierzgali swe żebracze szmaty.



Szedłeś przez ciemne pustynie. Niebo zawisło złowrogą groźbą nad Twoją głową; piekielna burza okręciła cię, szarpała i targała; tumany żwiru sypały ci się w oczy i krwawiły je; brodziłeś przez rozpalony piasek; żaden połysk gwiazdy nie mówił ci: tędy droga; szedłeś zrozpaczony, oszalały bólem, a gdyś upadał, to smagała Cię jakaś wściekła ręka i wyła za Tobą:
Idź dalej! — dalej jeszcze! bo tak chce Twoje przeznaczenie.
Szedłeś straszny i okrutny, niszczyłeś wszystko naokół siebie; wbijałeś nóż w serce tym, których najwięcej ukochałeś; zginałeś karki tym, których chciałeś widzieć we wzniosłym majestacie; wywyższałeś na trony nędznych niewolników; szedłeś wielki i rozpaczny, brocząc w krwi: serce targały przekleństwa i złorzeczenia Twych najdroższych istot; a gdyś pragnął spoczynku, gdyś chciał ukoić rozdarte serce, chwytała Cię ta sama piekielna pięść, podrywała Cię i skowyczała:
Idź dalej! niszcz dalej! krwią się zalej, ale idź, bo tak chce Twoje przeznaczenie!
Darłeś się przez nieprzedarte gąszcza i poplątane pnącze odwiecznych lasów, ciemnych jak sklepienie mrocznych kościołów — ostre kolce dzikich krzewów ciało Ci rozdzierało; jadowite robactwo wpijało się chciwemi żądły w ropiące się rany, ale przedzierałeś się poprzez splecione wężowiska lianów i powojów; łamałeś gałęzie po drodze, by torować ścieżkę ciemnemu tłumowi, co szedł za Tobą. Z straszną rozpaczą szukałeś jednego promienia słońca, któryby Ci jakąś polanę zwiastował — daremnie! Ale wiedziałeś, że dalej iść musisz, bo tak chciało Twoje przeznaczenie.
I zstąpiłeś do ciemnych grobów, błądziłeś po ciemnych a ważkich krużgankach, by zatknąć tam tlącą się czerwonym ogniem głownię, gdzieby tłum, co szedł za Tobą, mógł odnaleść zagubione skarby.
A z starych ruin zdrapywałeś pleśń, by odnaleść runy odwiecznych tajemnic.
A każdą skrytkę Twej duszy skrzętnie przeszukiwałeś, by im pokazać, jak czują, jaką drogą ich myśl się posuwa, wytłumaczyć im tajnie ich własnych dusz:
Bo tak chciało Twoje przeznaczenie.
Kazano Ci być gwiazdą, co ciemność chłonie, a otóż byłeś gwiazdą.
Coraz silniej, głębiej wżerałeś się w czarne odmęty, coraz chciwiej i gwałtowniej rozlewała się Twa jaśń w otchłannych morzach nieznanych tajemnic; tonąłeś, wypływałeś, walczyłeś z wściekłymi ciemnic nawrotami, ale otóż zmogłeś tajemną czerń, globem słonecznym rozjaśniłeś rzeczy ukryte i niepojęte.
Bo tak chciało twoje przeznaczenie:
A że z twej krwi tłum, co bieży za tobą, ssie rozkosz, że z twych zbrodni i szałów umie wycisnąć zdrój zapomnienia i kojeń, a że myśli twoją myślą, patrzy twojemi oczyma, a żeś mu rozwiązał najzawilsze zagadki, a w grubej pleśni odgrzebałeś mu ukryte znaki, torowałeś drogi przez nieprzedarte gąszcza — a żeś mu w ciemnych pieczarach wskazywał zaczarowane skarby:
Nienawidzi Cię!
Szedłeś przez pustynie wśród zawiei, które ich karawany zasypują: tyś dobrnął do oazy i do rzeźwiącej cysterny:
Jesteś w zmowie z złemi mocami!
Niszczyłeś wszystko, co ci przeszkodą w twym królewskim pochodzie na drodze stawało. Deptałeś ludźmi, co Ci zapory i wały sypali; bogactwa twe rozrzucałeś hojną, przemożną dłonią:
Jesteś zbrodniarzem!
Zstąpiłeś do ciemnych grobów, błąkałeś się po krużgankach i sklepach uświęconych kościołów; rozrywałeś pieczęcie tajnych mysteryi, wgłębiałeś się w rzeczy, których oku ludzkiemu dojrzeć nie wolno; nie uznawałeś żadnej świętości, ani żadnej władzy, ani potęgi, prócz swej własnej: Jesteś świętokradzcą!
A ty biedny szedłeś, przedzierałeś się, brnąłeś głębiej i dalej. Gromy przekleństw, obelg, złorzeczeń spadały na twą głowę. I ty wielki, potężny — Ty mocny czułeś się małym i niskim, żeś się chciał w ziemię zagrzebać — I Ty niepojęty czułeś ból i wstyd, że chciałbyś najchętniej duszę swą wypluć; i Ty najniewinniejszy i bez skazy dźwigałeś ogrom takiej winy, żeś giął się we dwoje pod ciężarem krzyża, większym od tego, który dźwigał na Wzgórze Śmierci Syn Człowieczy. A przecież szedłeś — dokąd? na jaką mękę? Po jakie odkupienie?
Nie pytaj się! Idź dalej! Niszcz i twórz! Odradzaj i zabijaj! Popełniaj zbrodnie, by uświęcić nową cnotę! Idź pomazańcze ciemnych losów i przeznaczeń, idź, dokąd cię ręka nieznanego Boga prowadzi! Idź odziany burzą, owieńczony gromem — idź wśród przekleństw i skowytu tłumu:
Potępieńcze — proroku, Światłodajny i Duchu ciemności, Święty i Zbrodniarzu:
Przepotężny Duchu — Geniuszu! Idź wielki i samotny, z cichym a tryumfalnym majestatem tych, co spełniają odwieczne przeznaczenie — ze straszną a królewską powagą tych, którzy dzierżą klucze najwyższych tajemnic:
Świat, Bóg, Natura rozwiązuje w TOBIE swe własne zagadki i swych losów tajnie.
W TOBIE uświadamia się przyczyna, rozum i treść wszechbytu.
Przyjdź Paraklecie, przyjdź! Taki mocny, taki wielki, że na nowe tory sprowadzisz życie do nowego piękna, do płomiennego szczęścia i do nowego cierpienia i do tęsknot, co wszystkie gwiazdy obejmą i do przeznaczeń, co same sobie położą kres.
Evoe odwieczny Królu-Duchu na progu nowego stulecia!
Evoe, Boże tych, co umieją patrzeć w TWE słońca i są Tobie posłuszni.
Evoe, Czcicielu Słońca, co zabija i wskrzesza!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Przybyszewski.