Na obczyźnie (Jaskółeczka...)/Całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Konopnicka
Tytuł Na obczyźnie
Pochodzenie Poezye wydanie zupełne, krytyczne tom VII
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1915
Druk G. Gerbethner i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
X. NA OBCZYŹNIE.


Jaskółeczka smętnie nuci.
Skrzydełkami wiatr rozmiata...
Wie, ot, z gniazdka że wylata,
Ale nie wie — czy powróci.


I.

Myśl się moja mgłami ściele
Na te pola, na te łąki,
Gdzie liijowe kwitną dzwonki,
Gdzie złociste brzęczą trzmiele.

Zapatrzony, zasłuchany,
Nic nie widzę dookoła,
Tylko nasze ciche łany,
Tylko nasze zbożne sioła.

Co bolało — już nie pomnę.
Ognie zgasły, przyschły rany...
Tylko szumy gdzieś ogromne
Słyszę z ciszą naprzemiany.

Kosowica z brzękiem płynie
Przez pszeniczne, złote szlaki;
Słońce jarzy się w kalinie,
Lecą pieśnie — niby ptaki...


To rozhuknie echem niwa,
To zaśmieje się, jak żywa...
A jak trzcina, grube kłosy
Z chrzęstem lecą na pokosy.

Hej, gromada, wy, gromada!
Czy o bracie zapomnieli?...
Cichość... nocka przędzie blada
Srebrne nici swej kądzieli.


II.

Już najgorsza taka droga,
Już najgorsze takie wrota,
Co wywodzą z twego proga,
Chato moja! — Moja złota!

Już najkrwawsza taka zorza,
Najsmutniejsza taka dola,
Co wypędza het, za morza,
Z swojej ziemi, z swego pola.

Choćby ci też gdzie świeciły
Trzy księżyce i trzy słońca,
Już ty własnej nie masz siły,
Już twa dusza jest mdlejąca.

Choćby tobie dwoje żniwo,
Choćby w żniwie dwoje plonu,
Zawsze tęsknisz do zagonu,
Coś go orał sochą krzywą.

Zawsze dusza ci ucieka
Za te góry, za te wody,
Zawsze chata ci daleka,
Jak chleb, pachnie i jak miody.


I z ptaszyną oną lotną,
Co po skraju niebios płynie,
Duszę puszczasz swą samotną
Ku zagrodzie... ku rodzinie...


III.

Oj, ty morze, sine morze,
Oj, ty drogo korabiowa!
Z trudna tutaj się uchowa,
Co wyrosło na ugorze.

Mocym pozbył od tęskności,
Dech wydychał za swojemi...
Truchleją mi oto kości,
Że na obcej legną ziemi...

Żeby chociaż jeden dzionek,
Choć ostatnie piersi tchnienie...
Choć śmiertelny z wieży dzwonek
Na wieczyste odpocznienie...

Żeby chociaż trumna z sosny,
Co wyrosła w naszym boru...
Żebyż hejnał on żałosny:
»Niebieskiego Pani dworu...«

Żeby chociaż krzyż u drogi
Na ostatnie te noclegi...
Żebyż wiosną białe głogi,
Żebyż zimą białe śniegi...

Cicho gasną złote zorze,
Wiatr porywa moje słowa...
Oj, ty morze, sine morze,
Oj, ty drogo korabiowa!


IV.

Jać nie byłem nigdy za tem,
Żeby gdzieś wędrować światem,
Jać się trzymał, jak jemioła,
Żywiciela mego sioła.

Świeciły mi różne zorze,
Ta gasnąca i ta złota...
A kto kiedy wiedzieć może,
Jaka burza nim pomiota?

Poiły mnie różne zdroje,
Jeden śmiercią, drugi mocą,
A kto przyśni, choćby nocą
Wszystkie ciężkie drogi swoje.

Oj, ptaszyny wy lecące,
Wy żałosne wędrowniki!
Leciałby ja — gołąb dziki —
Tam... za wami... pod to słońce...

Pod to słońce, pod te blaski,
Pod jutrzenne te kolory,
Na mazurskie nasze piaski,
Na sosnowe nasze bory...

Leciałbym ja dniem i nocą
Pod gwiaździstem onem niebem,
Na te łany, co się złocą
Mazowieckim naszym chlebem.


V.

Co po chlebie — kiedy dławi?
Co po miodzie — kiedy truje?

Czasem to ci tak sumuję,
Że jak żywa mi się jawi.

Ona dawna moja bieda,
One dawne ciężkie znoje,
Ono wszystko drogie moje,
Co nawrócić się już nie da.

Oj, wziąłbym ja dziś na siebie
I nie takie jeszcze brzemię
I o czarnym kopał chlebie
Płonny ugór... płonną ziemię.

Oj, wziąłbym ja na ramiona
I nie takie jeszcze krzyże,
Bylem wiedział, ty, rodzona,
Że do ciebie się przybliżę...

Jako czajki te nabłotne,
Za łąk twoich drżę zapachem...
Dajże czoło mi samotne
Ukołysać pod twym dachem!

Tu bo serca nic nie bawi,
Nic tu duszy nie lubuje...
Co po chlebie — kiedy dławi?
Co po miodzie — kiedy truje?...


VI.

Nockę jedną, nockę drugą
Sioło mi się śni ojczyste...
One olsze ponad strugą,
One lipy rozłożyste...

One lasy, one knieje,
One dęby pradziadowe...

I aż chwytam się za głowę,
I aż w piersiach coś się dzieje...

Pod okiścią stoją bory,
Drobny śnieżek puchem prószy,
Jamnik wietrzy lisiej nory,
Huk siekiery słychać w głuszy...

Aż tu patrzę — wiosna wstaje,
Młody liść się winie drzewem,
Brzmią dąbrowy, brzęczą gaje
Rozhukliwym ptasim śpiewem...

Ja się budzę cały w męce,
Pot na czole stoi rosny —
I wyciągam obie ręce
Do tej zimy — do tej wiosny...


VII.

Czasem oto zmierzchem klęknę,
Przeżegnam się do pacierzy,
A gdy w cichość głos uderzy,
To aż w sobie się przelęknę.

I już dusza taje rosą,
Jak gdy słonko szron zagrzeje —
Już się echem pieśnie niosą,
Co je lud pod krzyżem pieje...

Za daleką gdzieś drużyną
Jąkam: Święty! Święty Boże!
A u stóp mi falą siną
Huczy wielkie, gniewne morze...


VIII.

Oj, ty ptaszę wichrem gnane,
Ty jaskółko czarna, hoża,

Nigdyż patrzeć nie przestanę,
Tam — za góry, tam — za morza?

Od godziny do godziny
Tęskna w duszy bije troska:
Gdzie to dym mej chaty siny,
Gdzie to cicha moja wioska?

Jaskółeczka na skraj gniazda
Piersią pada, tuli dzieci,
A mnież błędna moja gwiazda
Do mogiły gdzie doświeci?...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Konopnicka.