Na odludziu (Konopnicka, 1915)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Marya Konopnicka
Tytuł Na odludziu
Pochodzenie Poezye wydanie zupełne, krytyczne tom I
Wydawca Gebethner i Wolf.
Data wyd. 1915
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa, Lublin, Łódź, Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LV. NA ODLUDZIU.

...Lecz jakby dni lepszych świadomy, pamiętny,
Na słocie u wjazdu stał chmurny i smętny
I moją bryczuszkę zoczywszy z daleka,
Wykrzyknął żałośnie: »I ten mi ucieka!
»A dzisiaj mi wtorek feralny wypada...«
Więc stanąć kazałem — i zszedłem do dziada —
A on już w pół drogi z prośbami spotyka:
»A mój dobrodzieju! nie mijaj mej strzechy!
»I zasiądź do barszczu za stół samotnika
»I zażyj wygody — a dodaj pociechy...
»Martyna drwa nieci na wielkim kominie,
»I kołacz się znajdzie — i owies szkapinie
»I w ciepłym alkierzu wygodne posłanie;
»Lecz w noc tę wtorkową nie rzucaj mnie, Panie!«
Zdziwiony spojrzałem — skąd szczerość mu taka?
Lecz jakaś poczciwość patrzała z szaraka —
A tu już noc spada na skrzydłach zamieci.
Więc rzeknę mu tylko: »Dziękuję Waszeci!
»Przy waszem ognisku rad siędę, bom zmokły —
»A szkapy się moje okrutnie też zwlokły,
»I barszcz mi się przyda — bom głodny uczciwie!
»Więc tu się ogrzeję — przeciągnę — pożywię...«
Otwarłem drzwi izby: na podziw chędoga;
Bielone jej ściany i czysta podłoga
I komin wesoły, co buchał jarzęco,
I mała Martynka z twarzyczką dziecięcą,

I astry na stole — podarek jesieni —
I barszcz ten z wędliną, co w garnku się pieni,
Tak mnie już schwyciły za serce, za oko,
Żem czapkę do góry wyrzucił wysoko —
I rzekłem z uśmiechem: »Niech będzie pochwalon!«
I jużbym nie mieniał tej chaty ubogiej
Na wieczór dzisiejszy za pański gdzieś salon,
Gdyby mi do niego już tylko kęs drogi...
»Na wieki i wieków!« — dziad odrzekł pobożnie;
A w chwilę Martynka przyniosła żytniówki
I kręcąc fartuszek, z pod drobnej swej główki
Na gościa patrzyła ciekawie i trwożnie...
Gospodarz biegł konie umieścić u żłoba;
Serdecznie gościnny — był rad mi widocznie.
Lecz czy się zamyśli — czy mówić coś pocznie?
Widnieje mu z czoła jakowaś żałoba —
I niby zgryzota — i niby czekanie
Na jakieś niemiłe czy straszne spotkanie. —
Więc rzeknę mu z duszy: »Powiedzcież mi, proszę,
»Przez jakie też dziwne fortuny igrzyska
»Zaszliście aż tutaj do tego karczmiska,
»Gdy z oczu wam patrzy szlachectwo, jak wnoszę?«
A dziad się zadumał: »Rodowe wspomnienia
»To trumna zbutwiała — pod wiekiem z kamienia.
»Więc, Panie, rzecz ciężka poruszać mogiły —
»Jam stary i słaby — i nie mam już siły...
»I tylko to powiem, żem zaznał od młodu
»Tę klątwę wiekową, co cięży nam z rodu...
»I tak, jakby owo kto skarbów strzegł mnogich,
»Jam tutaj przykuty do ścian tych ubogich...
»A w noce bezsenne — i dnie samotnika
»Wypłacam się niebu za spokój grzesznika.« —
I zamilkł — i głowę pochylił na ręce —
Włos siwy mu światło oblało jarzęce —
A jam się zasmucił, żem prawie niechcący
Poruszył mu w sercu ból jakiś palący...
Wtem misę dymiącą na stół nam podano —

Z alkierza zapachem aż nęci mnie siano...
Więc siadam i zjadam — i ruszam co żywo
Za małą Martynką, co niosła łuczywo. —
W alkierzu ze ściany patrzyła łaskawie
Najświętsza Panienka w złocistej oprawie...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Konopnicka.