[39]
NA POLSKICH DROGACH
Po pęciny szły w błocie koniska,
wózek się po osie zapadał w wyboje —
wiatr, co jak bies po pustoszach z skowytem się ciska
dął na wierzb rudych prętach złe melodje swoje,
po twarzy ziąbem siekł — —
Na polach wód lustrzanych ogromne zakola:
w grudniowy dzień straszliwe, plugawe roztopy —
żółtą nawiany gliną wilgny śnieg
na zboczach gnił przykopy — —
Po wydmuchowiskach chodziła niedola — —
A ów na krzyżach rozpięty Bóg
dygotał z zimna skulony i siny,
i patrzał smutnem okiem od rozstai dróg
na wód zalewy, na zamokłe pola
i na głębokie w drogach koleiny —
Gdzie sięgniesz okiem pustkowie ponure —
rzadko omijasz chatę, samotne podwórko — —
Łokcie kulisz w rękawy, kołnierz dźwigasz wgórę
i od wichrów‑zamrozów otulasz się burką — —
[40]
I w taki czas,
gdy pies nie wyjrzy z swej budy,
napotkasz przecie człeka:
brnie środkiem dróg — chałat podgiął wpas — —
Poznajesz, poznajesz zdaleka:
żyd Judka — zgarbiony i chudy,
dźwiga worek związany sznurkiem przez połowę —
Brodę mu wichry rozmierzwiły biesie,
troska i nędza pochyliły głowę — —
Idzie za szczęściem po świata bezkresie — —
Na Judkę, widno — Bóg zawziął się dumny:
czego tknie, w rękach musi się mu sterać —
i gdyby Judka zaczął robić trumny,
toby i ludzie przestali umierać — —
Ale on przecie za szczęściem się wlecze,
on, co wszystko i wszystkich w cierpliwości przerósł
idzie przez dżdże, przez pola, przez lasów przesiecze,
na drogach polskich wieczny Ahaswerus — —