Na polu chwały/15
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Na polu chwały |
Podtytuł | Powieść historyczna z czasów króla Jana Sobieskiego |
Wydawca | Tow. Akc. S. Orgelbranda Synów |
Data wyd. | ok. 1906 |
Druk | Tow. Akc. S. Orgelbranda Synów |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jakoż postanowił Marcyan sam oświadczyć pannie Sienińskiej, że Bełczączkę może zawsze uważać za dom własny, ale odłożył tę rozmowę aż do czasu ukończenia ceremonij pogrzebowych, pierwej bowiem chciał pogadać z ojcem, który z powodu procesów, jakie przez całe życie prowadził, znał się na prawie i umiał zapobiegać z góry wszelkim trudnościom. Obaj byli zresztą przekonani, że sprawa ich jest dobra, więc na drugi dzień po wypadku, właśnie w chwili, gdy pana Pągowskiego wkładano w trumnę, zamknęli się w bocznej izbie i poczęli z równie dobrą otuchą uradzać.
— Opatrzność nad nami! — mówił stary — nic, tylko Opatrzność — i Pągowski ciężko odpowie przed Nią za tę krzywdę, którą nam chciał wyrządzić.
— A niech odpowiada — odrzekł Marcyan. — Nasze szczęście, że tylko chciał, a nie zdążył, bo teraz wszystko weźmiemy w ręce. Już się Sulgostowscy skłócili ze mną, ale pierwej ja im dusze wydrę, niż oni nam jeden zagon z Bełczączki.
— Ha, szelmy! tacy synowie! bodaj ich skrzywiło!... Wszelako nie ich się boję, jeno testamentu. Wypytywałeś księdza Tworkowskiego? Jeśli kto co wie, to on.
— Nijak mi było wczoraj, bo zdybał mnie przy kłótni z Sulgostowskimi i rzekł nam: „Nieboszczyk jeszcze nie ostygł“... potem wyjechał po trumnę i po księży — a dziś nie było czasu.
— Nuż Pągowski tej tam kozie wszystko zapisał.
— Nie miał prawa, bo to majątek po nieboszczce, naszej najbliższej krewnej.
— To też się testament zwali, ale będą koszta, jazdy do trybunałów... Bóg wie co!
— Ojciec do procesów zwyczajny, ja zaś ułożyłem sobie w głowie coś takiego, że nie będzie potrzeba żadnych procesów, tymczasem beatus qui tenet, przeto już się z Bełczączki nie ruszę i po czeladź naszą już posłałem. Niech mnie potem rugują — Sulgostowscy albo Zabierzowscy!
— Ale ze strony dziewki, jeśli jej zapisano?
— A kto się za nią ujmie? Dziewka jak palec na świecie: ni krewnych, ni przyjaciół — zwyczajnie sierota. Komu się zechce karku dla niej nadstawiać, narażać się na zwady, na pojedynki, na ekspensa? Co ona kogo obchodzi? Taczewski się w niej kochał, ale Taczewskiego niema; może wcale nie wrócić, a choćby wrócił, to golec — i na procesach tyle się rozumie, co mój koń. Prawdę rzekłszy, to położenie jest takie, że choćby jej nie Pągowski, ale rodzony ojciec Bełczączkę zapisał, to jeszcze moglibyśmy tu zjechać i rządzić, jak nam się podoba, pod pozorem opieki nad sierotą. Ja myślę, że Pągowski chciał jej dopiero w intercyzie poczynić zapisy — więc albo testamentu wcale się nie znajdzie, albo jeśli się znajdzie, to jaki stary, z zapisem dla panny Sienińskiej, jako dla wychowanki...
— A taki da się zwalić — rzekł stary — moja w tem głowa! Chociaż procesu się nie uniknie.
— Czemu zaś? Ja słucham co ojciec mówi, ale myślę, że się uniknie.
— Kiedy, bo to, mówiąc między nami, nieboszczka Pągowska (głupia była... Panie, świeć nad jej duszą!) zapisała wszystko mężowi, więc i on miał prawo zapisać, komu chciał.
Ostatnie słowa wypowiedział starszy pan Krzepecki, rozglądając się na wszystkie strony i prawie szepcąc, chociaż wiedział, że w izbie prócz nich niema nikogo więcej.
Lecz syn zapytał:
— Jak ona mogła mu zapisać, skoro zginęła nagłą śmiercią?...
— Data jest w rok po ślubie: widać Pągowski to z niej wydurzył dlatego, że tam, gdzie mieszkali, niebezpieczne strony i nikt nie wie, kiedy mu Tatary requiem zawyją. Wzajem sobie zapis uczynili i testamenta były złożone w grodzie w Pomorzanach, skąd je Pągowski tu przywiózł. Chciałem się wtedy z nim prawować, alem wiedział, że nie wskóram. Teraz co innego...
— Teraz obejdzie się całkiem bez procesu.
— Jeśli się obejdzie, to tem lepiej, ale trzeba być gotowym...
— Ej! — nie trzeba.
— Jakoż ma być?
— Już ja bez ojca poradzę.
Usłyszawszy to, stary pan Krzepecki rozgniewał się.
— Ty poradzisz? co? jak? Jeno mi ty roboty nie psuj. On poradzi!... Alboś to nie radził, żebym z Silnickiemi o Drążków dał spokój, bo nie sposób!... Nie sposób?... Dlaczego?... Zaprzysięgano świadków na gruncie — wielka rzecz! Kazałem ludziom nabrać w buty ziemi z mego podwórza — no i co? I poszli na grunt Silnickich i żaden fałszywie nie przysięgał, gdy mówił: „Przysięgam, że ta ziemia, na której stoję, jest pana Krzepeckiego!“ A tybyś rok myślał i nic takiegobyś nie wymyślił. Ty poradzisz? — patrzcie go!...
I począł z gniewu poruszać bezzębnemi szczękami, jakby co żuł, przyczem broda zbiegała mu się zupełnie z zakrzywionym jak u drapieżnego ptaka nosem.
A syn rzekł:
— Odsapnij ojciec i posłuchaj. Jak chodzi o to, by lege agere cum aliquo, to ja zawdy ojcu ustąpię, ale co się tknie dziewek, to moja eksperyencya większa i sobie więcej ufam.
— No?...
— Przeto jeśli przyjdzie do procederu z panną Sienińską, to nie w żadnym trybunale.
— Coże zamyślasz?
— Nietrudno zgadnąć. Albo mi to nie czas? albo to taką drugą dziewkę znajdziesz ojciec w całej okolicy?...
To rzekłszy, pan Marcyan zadarł głowę do góry i począł patrzyć ojcu w oczy, a ów patrzył na niego także pytającym wzrokiem i żuł szczękami, a potem spytał:
— To tak?
— Czemuby nie? Mnie to już od wczoraj chodzi po głowie!
— Hm! czemu nie? Dlatego, że goła jak Łazarus.
— Ale do Bełczączki przyjdę śpiewający, bez żadnych impedymentów. Goła jest, ale to dziewka z wielkiej krwi... A pamięta ojciec, co Pągowski powiadał, że gdyby się tak w papierach Sienińskich rozpatrzyć, to możnaby z pół województwa wyprocesować? Przecie i Sobiescy na nich wyrośli, więc byłaby i protekcya królewska. Sam król powinien o jakowejś sprawie pomyślić... A mnie dziewka dawno w oko wpadła, bo też łakomy to kąsek, łakomy! łakomy!
I począł podskakiwać na swych krótkich nogach, oblizując się zarazem po wąsach — przyczem wyglądał tak szpetnie, że stary Krzepecki rzekł:
— Nie zechce cię.
— A starego Pągowskiego chciała? — co? a mało było takich, co mnie chciały? Siła poszło młodych chłopów do chorągwi, więc dziewki można będzie na kopy kupować, jak ufnale. Wiedział stary Pągowski, dlaczego mnie z domu przepędził — i nie byłby przepędzał, gdyby się o dziewkę nie bał.
— Ale suponując, że cię nie zechce, to wówczas co?
Złe błyski mignęły w oczach Marcyana.
— To wówczas — odrzekł z naciskiem — z dziewką bez żadnej opieki można tak postąpić, że jeszcze sama będzie się do kościoła prosić...
Lecz stary przestraszył się temi słowami.
— Hę? — zapytał. — A wiesz ty, że to gardłowa sprawa?
— Wiem, że za Sienińską niktby się nie ujął!
— A ja ci mówię: wara! I tak już są na krzyki. Proces o majątek wygrasz, czy przegrasz, bezecnym nie zostaniesz — a to kryminał — rozumiesz?
— Bo też do tego i nie przyjdzie, chyba żeby sama chciała. Ale wy mi nie przeszkadzajcie, jeno zróbcie tak, jak powiem. Weź ojciec po pogrzebie Tecię do domu, a jeśli się pozór jakowyś znajdzie, to i starą Winnicką, ja zaś tu przy dziewce ostanę z Agnieszką i Joanną. Gadziny to są, zawzięte na każdą, która od nich młodsza i urodziwsza. Już one wczoraj zaczęły tę niebogę żądłami żgać, a cóż dopiero będzie, gdy pod jednym dachem z nią zamieszkają. Toż ją będą kłóć, toż kąsać, toż poniewierać, toż łaskawy chleb wymawiać! Tak to widzę, jakobym w książce czytał — a to woda na mój młyn.
— Cóż na nim zmielesz?
— Co zmielę? To, że często umyślnie na kłótnię wpadnę, tamte żmije zwymyślam, czasem której w pysk dam: — „a zasię!“ — a ją po rękach, ba i po kolanach wycałuję: „Jam twój defensor, jam brat, jam prawdziwy przyjaciel — tyś tu prawdziwa pani!“ I myślisz ojciec, że się w niej serce nie rozpłynie, że nie pokocha tego, kto jej będzie tarczą i obroną, kto jej będzie obcierał łzy, kto będzie nad nią w dzień i w noc czuwał? A jeśli w rozżaleniu, w zapamiętaniu i we łzach przyjdzie do jakowejś ekstraordynaryjnej konfidencyi, to tem lepiej, tem lepiej! tem lepiej!...
Tu Marcyan począł zacierać ręce i patrzyć na ojca tak koźlemi oczyma, że stary aż splunął.
— Tfu! poganinie! Tobie zawsze jedno na myśli.
— Bo aż po mnie mrowie chodzi, jak na nią spojrzę. Niedarmo mnie Pągowski stąd wymiatał.
Nastała chwila milczenia.
— To tedy, powiesz Joannie i Agnieszce, by w myśl twoją czyniły?
— Im? Im nie trzeba nic mówić, ani niczego uczyć — bo ich natura wystarczy. Jedna Tecia gołąb’, a to kanie.
Jakoż nie mylił się pan Marcyan, albowiem siostry jego już poczęły, każda po swojemu, opiekować się panną Sienińską. Tecia brała ją co chwila w ramiona i płakała z nią razem, a Joanna i Agnieszka pocieszały ją także, ale inaczej.
— Co się nie udało, to się nie udało — mówiła starsza — ale waćpanna się uspokój. Nie będziesz nam wujną, bo Pan Bóg tego nie chciał, ale nikt ci tu krzywdy nie uczyni i kawałka chleba nie pożałuje.
— I do żadnej roboty nikt cię nie będzie napędzał — ciągnęła druga — bo wiemy, żeś tego niezwyczajna. Jak ochłoniesz a sama zechcesz, to co innego, ale poczekaj z tem, aż ci żal przejdzie, bo w samej rzeczy wielkie spotkało cię nieszczęście. Miałaś tu być panią, miałaś mieć męża, a teraz nie masz nikogo prócz nas; ale wierzaj, że chociażeśmy nie krewni, będziemy dla cię jakby krewni.
Poczem znów Joanna:
— I zgódź się z wolą Boską. Bóg cię w tem doświadczył, ale za to inne grzechy ci odpuści. Bo jeśliś może nadto dufała w urodę, albo pożądała bogactw i strojów — (wszyscy my przecie grzeszni — i dlatego tylko to mówię), to się jedno za drugie policzy.
— Amen — zakończyła Agnieszka. — Daj za duszę nieboszczyka na kościół jaką lamówkę, albo mały klejnocik, bo ci teraz nic po wyprawie, a już my uprosimy naszego ojca, żeby ci na to pozwolił.
Tak mówiąc poczęły bacznemi oczyma spoglądać na szaty, leżące na stole, i na skrzynie, w których była wyprawa. Brała je ciekawość tak niezwalczona zobaczyć co tam jest, że wreszcie Joanna rzekła:
— Możeby ci trochę w szukaniu dopomódz?
I po tych słowach obie rzuciły się na skrzynie, na puzdra, na łuby, w których leżały jeszcze niewypakowane po powrocie z Radomia szaty, i nuż je wydostawać, nuż rozkładać, nuż oglądać do światła i pod światło — nuż przymierzać.
A panna Sienińska siedziała w ramionach słodkiej Teci jak odurzona — nic nie słysząc i nie widząc, co się z nią i koło niej dzieje.