Na uczcie po trzecim zjeździe prawników i ekonomistów polskich
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Na uczcie po trzecim zjeździe prawników i ekonomistów polskich odbytym w Poznaniu. |
Podtytuł | We wrześniu 1893 roku. |
Pochodzenie | Z ciężkich lat (Mowy) |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1905 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
We wrześniu 1893 roku.
Po tylu świetnych toastach, po tylu mowach brzemiennych głębokością myśli i przedziwnej formy, zniewolony wezwaniem, jakie otrzymałem, chcę wznieść jeszcze jeden toast, który wedle staropolskiego obyczaju powinien zamykać biesiadę, toast kochajmy się.
Toast ten przypomina powrót do pracy i do obowiązków. W tym toaście odbijać się winny dźwięki tych haseł, które ze wspólnych uniesień i upojeń wyciągnąć się dają, tych haseł, które na drodze dalszego postępowania za drogowskaz służyć mogą.
A jakąż naukę z tych wspólnie przepędzonych przy pracy chwil czerpać możemy? Chyba jedną, a jest nią nauka o potrzebie w jedno ognisko zespolonej pracy.
W istocie, czyż ta harmonijna praca nie oświeciła nas, czy nie pobudziła do myślenia, czy, co najważniejsza, nie pokrzepiła na odwadze? I poczuliśmy się, jak gdyby zdrowsi, jak gdyby lepsi, jak gdyby silniejsi, raźniej nam będzie z wytrwaniem i cierpliwością dźwigać ten krzyż życia, który nieść wypadło!
Byłem raz daleko, na północy, nad Newą. Zbiegiem okoliczności zabłąkałem się w dalekiej okolicy podmiejskiej, gdzie wśród błot i trzęsawisk nieopodal miejsca wiecznego odpoczynku wznosi się kościół katolicki. Z pod kościoła doszły mnie dźwięki, niby śpiewy, a przecież nie śpiewy, niby szepty, a przecież tak silne, że poza mury świątyni się przedostawały. Zajrzałem do wnętrza i ujrzałem gromadkę ludzi, osób ze trzydzieści, o skromnej powierzchowności, którzy pod jeden rytm w ojczystej mowie głosili słowa prostej modlitwy, mówili Ojcze nasz. Było coś wzruszającego w tej modlitwie rodaków tam, w tak odległej stronie. I zapytałem siebie, co pozwala tym ludziom wśród ciężkich warunków utrzymywać się przy życiu, co pozwala im pozostać sobą? I miałem jedną dla siebie odpowiedź: zbliżone pożycie, które aż usta ich do wspólnej układa modlitwy.
Ale ta jedność nietylko tam jest potrzebną. Jest ona konieczną dla nas wszędzie, pod każdym względem!
Jak liście jednego drzewa, tak i my z jednego pnia i soki i siły czerpać powinniśmy. Biada liściom, które za podmuchem swawolnego wiatru od całości się odłączą, zginą one i uschną przedwcześnie. Noga obcego przechodnia zdepcze je i zgniecie.
Mieli też słuszność nasi przodkowie, gdy odchodząc od uczty kończyli toastem pokoju i zgody.
W tej myśli, z głęboką wiarą w zwycięstwo harmonii, wołam do Was, panowie, kochajmy się!