[37]
NAD PSAŁTERZEM DAWIDOWYM
Cieniom Kochanowskiego
Na polach głucha pustka. Plony zwiezione do stodół.
Od lasów patrzą tak smutnie śmiertelne mgły-przybłędy.
Człek jako źdźbło przed wiatrem, i czas ucieka jak woda:
na księgę pada liść zwiędły...
Jesienne, skośne słońce złotemi struny lutni
przez lipy czarnoleskiej przesącza się listowie:
gra nad czoła zadumą i ciszej wciąż i smutniej,
sunąc jak pająk złoty przez Psałterz Dawidowy:
Gdzie twoja miłość? — gdzie kochanka:
szalona Lidja, kortezanka?
Gdzie wino i błękit?
Gdzie druhy królewskiego dwora?
Szklenice Hiszpana doktora?
— Poeto mileńki?
O lipo! — co mi byłaś i cieniem i krzyżem!
Lipo, lipcem szumiąca złotych pszczół ulewą —
czemużem się ku tobie tak sercem przybliżył?
Czemużem się w tej ziemi jako ty zadrzewił?
Jam jest robak przed Pana obliczem świetlistem,
a wysłuchał mnie Pan mój w zły dzień utrapienia —
jam jest w Nim jako w wichrze najnędzniejszy listek,
a mdłe ramiona moje wybawił od brzemion.
Gdzie córa? — Gdzie Safo słowieńska?
Słowiczek, co uciesznie kląskał,
jak struny luteńki?
W giezłeczku i w lichej tkaneczce
odeszła, a odeszła wiecznie
— Poeto mileńki!
[38]
O lipo! — ile mych łez widziałaś daremnych,
nad bólem mym się chyląc i szumem i cieniem.
Płakałaś jako matka i siostra wraz ze mną,
otulając mnie ciszą jak czułem ramieniem.
Wrosłem w ziemię i w niebo: w dwie żywe wieczności
— jako ty, siostro miła — w dwie ojczyzny wieczne.
Pan rozpostarł nade mną Pieśń, jak cichy kościół:
pod Jego bowiem pióry ulężesz bezpiecznie!
Jesienne, skośne słońce złotemi struny lutni
przez lipy czarnoleskiej przesącza się listowie:
gra nad zadumą serca i ciszej wciąż i smutniej,
prósząc jak popiół złoty na Psałterz Dawidowy.