Najnowsze tajemnice Paryża/Część druga/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aurélien Scholl
Tytuł Najnowsze tajemnice Paryża
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1869
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les nouveaux mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.
List kredytowy.

Możny dom handlowy Villepont et Comp, zajmował jeden z najpiękniejszych pałaców na Chaussee-d ’Antin, w oddziale zawartym miedzy ulicą, Provence i St. Lazare. Gabinet p. Villepont oświecały trzy okna wychodzące na ulicę; bióra również i gabinet znajdowały się na pierwszem piętrze. W podwórzu wznosił się pawilon, stanowiący oddzielne mieszkanie Raula Villepont, syna bankiera.
Raul nagromadził w swoim apartamencie mnóstwo owych cacek, za którem i ubiegają się ludzie światowi; porcelana serwska i saska, majoliny japońskie, wyroby limozkie, oraz bronzy z Delft pochodzące. Dzisiejszego poranku w pokojach przeznaczonych na palenie cygar i na jadalnią, syn bankiera oczekiwał jednego ze swych najlepszych przyjaciół, Adryana Saulles, porucznika Spachów.
Raul przechodził się po pokoju, w którym okna były otwarte, kiedy jego uwagę zwrócił zajeżdżający elegancki powóz we dwa konie rzadkiéj piękności zaprzężony. Kuczer miał dobrą minę a wprawne oko odrazu poznało służbę do pańskiego domu należącą; co się zaś tyczy koni, to niepodobna wymarzyć lepiéj dobranéj pary, najczystszej rasy. Taż sama miara, maść, też same i w tychże miejscach czarne pręgi; każdy z nich wart był 15,000 franków, obadwa najmniéj 50,000.
W głębi powozu, siedział młodzieniec trzymający cygaro między dwoma palcami lewéj ręki. Wykwintnie ubrany, odznaczający się szlachetną postawą, chociaż twarz jego niezwykłą bladością znękanie objawiała. W rysach jego panowało coś wzniosłego i poszanowanie nakazującego.
— Co to za cudzoziemiec? pytał Raul sam siebie.
Lokaj otworzył drzwiczki od powozu, cudzoziemiec oddał mu bilet wizytowy i rzekł: dowiedz się czy pan Villepont może mnie przyjąć.
— Który pan Villepónt — czy pan Raul, czy bankier? zapytał lokaj.
— Bankier.
Paląc daléj swoje cygaro, cudzoziemiec ujrzał w oknie Raula wyglądającego w ranném ubraniu. Na ten widok zadrżał nieznajomy, lecz wzruszenie swoje szybko powściągnął. Służący oddał kartę wizytową bankierowi, czytającemu dzienniki w swym gabinecie.
— Lord Trelauney! poproś rzekł do lokaja.
Za chwilę Anglik został wprowadzony do gabinetu p. Villepont.
— Oto jest panie, odezwał się do bankiera, list od domu Baring et Comp z Londynu, który panu objaśni cel moich odwiedzin.
P. Villepont ukłonił się wskazując krzesło lordowi i następnie list otworzył:
„Lord Trelauney przybywa do Paryża na czas pewien dla załatwienia swych interesów, PP. Baring otwierają mu kredyt w domu bankierskim p. Villepónt — na 1,500,000 franków.
— Kiedy milordzie przybyłeś do Paryża?
— Dziś rano panie i byłbym obowiązany, gdybyś mi pan udzielił niektóre objaśnienia.
— Jestem na usługi pana, lecz pierwéj racz mi milordzie oznajmić jaką summę pragniesz otrzymać na swój rachunek?
— Ależ czy tam w liście panów Baring nie wyrażono milion pięćkroć stotysięcy franków?
Bankier zmięszał się cokolwiek i odpowiedział ze wzruszeniem źle ukrytem:
— Bez wątpienia, lecz myślałem że wasza wielmożność zechce cząstkowo według potrzeby czerpać z naszéj kassy.
— Rzeczywiście, rzekł lord Trelauney, potrzebuję 1,500 000 franków. Mój pełnomocnik przed ośmiu dniami uprzedził mnie w Paryżu, upoważniłem go do nabycia niektórych realności. Kupił więc pałac w Auteuil..... fraszkę..... z kawałkiem parku, to znaczy ośm kroć stotysięcy franków.
— W Auteuil? zapytał bankier.
— Tak.... było to zdaje się mieszkanie księcia Kantakuzen, który wrócił do Mołdawii.
— I to milordzie nazywasz fraszką? przecież realność ta jest prawdziwym pałacem.
Anglik uśmiechnął się pogardliwie i następnie powiedział:
— We Francyi nazywacie pałacem cztery mury z kamiennemi schodami, aby tylko ściany okrywały jakie malatury i znajdowało się trochę marmurów na korytarzach.
— A więc mamy dopiero 800,000 franków, rzekł bankier.
— Moje konie, ekwipaże, umeblowanie, potem jakie sto tysięcy franków na utrzymanie piwnicy, późniéj.....
— Późniéj....
— Mój intendent oczekuje wykonania swoich rozkazów wysłanych do Bordeaux i za granicę. Zatargował on także wielki asortyment win Joanisberger, pochodzących z ambasady pruskiéj.... zdaje się że to będzie cudowny nabytek.
— Teraz przekonywam się, że półtora miliona franków tylko się mignie.
— Mam jeszcze list kredytowy a wista na dom Roberta Kodom.... milion ośmkroć stotysięcy franków. Czy znasz pan ten dom?
— Bez wątpienia milordzie, to jest znakomity dom bankierski w Paryżu.
— Weksel ciągniony jest przez Dilingham, jednego z naszych pomniejszych bankierów londyńskich.
— Pomniejszych bankierów! zawołał p. Villepont. — Dilingham pomniejszy bankier!....
— Nareszcie, mówił daléj lord Trelauney, oto jest kredyt nieograniczony u PP. Rotschild braci.
P. Villepont podskoczył na krześle, krzyknąwszy:
Nieograniczony.!....
— Zobacz pan czy weksel jest w porządku, rzekł lord — obojętnie.
— Najzupełniej w porządku, odpowiedział bankier, którego ręce zadrżały, a powstawszy zapytał się lorda, czy pozwoli kilka wyrazów powiedzieć swemu kasyerowi.
— Owszem panie możesz to uczynić.
Villepont poszedł do drugiego pokoju. Trelauney z uśmiechem przysunął się do drzwi i przyłożywszy do ucha maleńki rożek srebrny, słuchał:
— To niepodobna na dzisiaj, powiedział kasyer.
— Jednak trzeba koniecznie, rzekł z naleganiem Villepont.
Kasyer zesumował kolumnę cyfr i oświadczył:
— Nie możemy zadość uczynić, jak tylko dysponując częścią depozytów u nas złożonych.
— Więc dysponuj niemi!
— Pojutrze mamy 15-go, w którym to dniu blizko dwa miljony przypada do zapłacenia.
— Każ sprzedać na giełdzie wszelkie papiery depozytowe.
To jest niebezpiecznem, mówił kasyer, wiesz pan że kodeks zabrania takich operacyi!...
— Złożemy w to miejsce inne wartości, w miarę zgłaszania się depozytaryuszów.
— Ale zachodzi jeszcze inna niedogodność....
— Jaka?
— Wszystkie papiery spadły na giełdzie, straciemy więc przeszło 400,000 franków.
— No, więc je straciemy, odparł sucho bankier wracając do gabinetu, w którym Trelauney zajęty był oglądaniem obrazów zawieszonych na ścianach. Jeden z nich przedstawiał krajobraz zamek z kratami, park i odnogę rzeki; bankier wszedłszy nie mógł widzieć łez w oczach flegmatycznego Anglika.
— Co ten obraz przedstawia? zapytał milord.
— Jest to jedna z moich posiadłości o półtory godziny drogi od Paryża, na trakcie do Rambouillet.
— Jak się nazywa to miejsce?
— La Christiniere, milordzie.
— Czy okolica ma duże sąsiedztwa?
— Tak jest. O trzy kilometry znajdują się dobra margrabiego Charmeney. Wielu sąsiadów szlachty posiada w okolicy prawo polowania, jednakże w tym czasie nowy dziedzic zamieszkał w okolicy, dziwna postać, która zastąpiła jeszcze dziwniejszą.
— Któż taki?
— Oryginał, żyjący samotnie jak niedźwiedź, pewien hrabia Nawarran.
— I ten hrabia Nawarran? sprzedał....
— On nie żyje jak mówią, choć nikt nie widział jego pogrzebu; lecz co bądź zamek Mesnil został sprzedany jakiemuś obieżyświatu, uczniowi Swedenborga.... magnetyzerowi, spirytyście i zarazem medium.... nazywającemu się kawaler Pulnitz.
— Słyszałem o nim w Londynie i Nowym-Yorku. Ten kawaler Pulnitz ma działać nadzwyczajne rzeczy....
Villepont widząc że gentelman oczekuje wypłaty listu kredytowego, przemówił tonem niby poufałym:
— Co się dotyczy rzeczy nadzwyczajnych milordzie, racz zostawić mi swój adres, a będę miał zaszczyt przesłać panu półtora miliona franków. Anglik udał zadziwienie i dodał flegmatycznie:
— O któréj godzinie?


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aurélien Scholl i tłumacza: anonimowy.